Chiny mają okręty podwodne, które zagrażają każdej uderzeniowej flocie USA. Stąd potrzeba rozwoju zdolności ASW
W toku ubiegłych lat chińskie siły podwodne nie tylko znacząco się rozrosły (doczekały się ponad 30 nowych okrętów typu Song SS, Yuan i Shang), ale też zyskały jeszcze potężniejsze uzbrojenie. Te nowe okręty są wyposażone w najnowszy system przeciwokrętowy kraju, bo PLAN YJ-18 i jego warianty, stanowiące ulepszenie w stosunku do SS-N-27 ASCM. Ten system obejmuje pocisk ASCM dalekiego zasięgu, który jest o tyle trudny do zestrzelenia, że na końcu drogi do celu przyspiesza do naddźwiękowej prędkości, aby zarówno ominąć obronę przeciwlotniczą, jak i uderzyć w kadłub z jeszcze większą siłą. Wiele artykułów eksperckich zgadza się, że kilka z tych chińskich okrętów podwodnych może zniszczyć grupę uderzeniową zmasowanym atakiem rakietowym.
Czytaj też: Problem sił powietrznych USA. Setki samolotów uziemiono przez niebezpieczną usterkę
Jako że Stany Zjednoczone okrętami i lotniskowcami stoją, Chiny tym sposobem mogą pozbawić Amerykanów jednego z najważniejszych elementów prowadzenia wojny. Dlatego właśnie amerykańska marynarka musi znaleźć sposób na wzmocnienie swoich zdolności ASW (Anti-Submarine Warfare), czyli zarówno umiejętności wyszukiwania wrogich okrętów podwodnych w głębinach, jak i ich zwalczania. Osiągnięcie tego może być jednak stosunkowo proste i stosowane obecnie m.in. helikoptery pokroju MH-60R mogłyby w takiej sytuacji stracić na znaczeniu, jako zwyczajnie zbyt wolne sprzęty wojskowe o za małym zasięgu, jak na ten rodzaj misji.
Czytaj też: Oślepi wroga i zaoszczędzi miliardy. Dla USA ten pocisk to klucz do wygranej
Tych zmian wymaga m.in. obrona przed wspomnianymi pociskami YJ-18 o szacowanym zasięgu od 220 do 550 km, bo jeśli systemy nie wykryją ich tuż po starcie, ich zestrzelenie może być problematyczne. Rozwiązanie tego jest jednak (stosunkowo) proste. Amerykańska marynarka musi zrobić użytek zarówno ze swoich myśliwców na okrętach, jak i bezzałogowcach podwodnych i powietrznych, które realizowałyby najbardziej nużące misje w wojsku, bo misje patrolowe.
W praktyce mogłoby to wyglądać tak, że przed grupą uderzeniową okrętów Stanów Zjednoczonych na patrol wyruszałaby flota dronów, które rozstawiałyby sonoboje w oceanach. To nic innego, jak jednorazowe i stosunkowo tanie małe boje z systemami sonarowymi, które mogą wysyłać i odbierać sygnały dźwiękowe pod wodą, a następnie przekazywać je do stacji naziemnej lub powietrznej za pomocą radia. Odpowiadałyby one za namierzanie wrogich okrętów podwodnych, a na misje ich niszczenia byłyby wysyłane szybkie myśliwce pokroju F-35 lub F-18 z zaawansowaną bronią pokroju QUICKSINK czy HAAWC.
Czytaj też: Rosja nie dorasta USA do pięt. Jej jedyny lotniskowiec to pasmo porażek
QUICKSINK to przykład inteligentnych bomb z funkcją torped, które mogą zupełnie odmienić wymiar walki morskiej, zapewniając tani sposób na zwalczanie wrogich okrętów z powietrza. Z kolei HAAWC to specjalne ulepszenie lekkich torped podwodnych Mk 54 ze skrzydłami, spadochronem oraz pakietem naprowadzającym rodem z bomb JDAM. Innymi więc słowy, Stany Zjednoczone mają już podstawę do tego, aby zrewolucjonizować swoje zdolności ASW i wymaga tylko odpowiednich programów, które wprowadzą wspomniane rozwiązania na czynną służbę.