W chwili, gdy piszę ten tekst, mam na biurku jakieś siedem smartfonów z Androidem. Wszystkie topowe, z najwyższej półki, z najlepszymi podzespołami, aparatami, etc. Niektóre bardzo drogie (Galaxy S23 Ultra), inne fajne i ciekawe (Asus Zenfone 8, Galaxy Z Flip 4). A mimo to jest jeden powód, przez który z żadnego z nich nie korzysta mi się tak przyjemnie, jak z dwóch innych telefonów, które również leżą obok – iPhone’a 13 Pro i 14 Pro Max. Ten powód to Face ID.
Face ID bije na głowę każde inne zabezpieczenie telefonu
Gdy Apple po raz pierwszy zaprezentował Face ID byłem mocno sceptyczny i całkiem słusznie – pierwsza generacja odblokowywania smartfona bezpiecznym skanem twarzy była naprawdę mizerna. iPhone X ze swoim skanerem twarzy nie mógł rywalizować dokładnością i szybkością z popularnymi wówczas fizycznymi czytnikami linii papilarnych.
Potem jednak role zaczęły się odwracać. Już przy kolejnej generacji Face ID zaliczyło przeogromny postęp, tak, że gdy zacząłem korzystać z iPhone’a 11 nie mogłem niczego zarzucić tej technologii, a potem było tylko lepiej. Dziś Face ID w nowych iPhone’ach jest niemal niezawodne, nie przesadzę mówiąc, że w moim zastosowaniu działa bez zarzutu w 95 przypadkach na 100.
Jednocześnie producenci smartfonów z Androidem w imię odchudzania ramek porzucili fizyczne czytniki linii papilarnych i zamiast zastąpić je trójwymiarowym skanem twarzy lub kamerą IR (jak np. świętej pamięci Lumia 950), zastąpili je czytnikami linii papilarnych pod ekranem, które do dziś dzielą się tylko na złe i gorsze. I mimo upływu lat nic się nie zmienia: Face ID nadal wyprzedza inne metody odblokowywania smartfona o kilka długości.
Masz mokre ręce? Przykro mi, czytnik nie zadziała. Masz brudne ręce? To samo. Nosisz rękawiczi? Och jak mi przykro, przed oblokowaniem musisz je zdjąć. Skaleczyłeś się w palec? Wpisujesz PIN. Ba, niektóre telefony mają tak tragiczne czytniki linii papilarnych, że potrafią przestać rozpoznawać odcisk gdy mamy zbyt wysuszoną skórę. Po wielokroć zdarzyło mi się też nie móc odblokować telefonu czytnikiem linii papilarnych, gdy miałem go w grubych, ocieplanych spodniach i ekran zawilgotniał od pary. Często też nie mogę odblokować smartfona, jeśli nie przyłożę palca w idealnej pozycji.
Nie mówiąc już o tym, że telefon z czytnikiem w ekranie odblokowujemy kompletnie na oślep, a smartfony różnych producentów mają czytniki w różnych miejscach, więc pamięć mięśniowa na niewiele się tu zdaje. Niektórzy producenci z biegiem lat wrócili do fizycznych czytników montowanych na krawędzi obudowy, które rozwiązują ten ostatni problem. Nie rozwiązują jednak żadnego z poprzednich – nadal nie sposób odblokować nimi telefonu w zaskakująco wielu sytuacjach.
Z Face ID jest zupełnie inaczej. Unoszę telefon i cyk, jest odblokowany. Ba, nie muszę go nawet podnosić do twarzy, bo już od dobrych dwóch lat iPhone’om wystarczy, że nasza twarz będzie w zasięgu szerokiego kąta kamery. Przykładowo, gdy piszę te słowa, mój iPhone 13 Pro leży po lewej stronie klawiatury. Nie muszę się nad nim nachylać, by odblokować ekran – wystarczy, że dotknę go raz, by wybudzić wyświetlacz i przesunę palcem do góry, by pokazać pulpit. Face ID działa też, gdy mam na głowie czapkę lub kaptur. Gdy mam mokre lub brudne ręce – np. podczas gotowania – również nie ma żadnego problemu, bo Face ID i tak zadziała.
Jedyny problem z Face ID, jaki pojawił się na przestrzeni ostatnich lat, to oczywiście maseczki, ale… to też był problem z gatunku pomijalnych, bo aby odblokować telefon, wystarczyło na ułamek sekundy zsunąć maseczkę z twarzy, a zresztą Apple i tak całkiem sprawnie dodał aktualizację, które pozwalała Face ID rozpoznawać twarz w maseczce. Do tego z Face ID nie musieliśmy korzystać wcale, jeśli mieliśmy na nadgarstku Apple Watcha.
Wydaje się, że te różnice to błahostki, a jednak realnie wpływają na komfort codziennego użytkowania telefonu. Smartfon odblokowujemy dziesiątki, jeśli nie setki razy dziennie. Do tego coraz więcej aplikacji wymaga dodatkowych zabezpieczeń biometrycznych – np. menedżery haseł, systemy płatności, aplikacje bankowe czy mObywatel.
I oczywiście, w każdym smartfonie z Androidem możemy włączyć odblokowywanie ekranu skanem twarzy, tyle że będzie to skan optyczny, który może oszukać byle zdjęcie. Z tego też względu z optycznego skanu twarzy nie skorzystamy we wspomnianych wyżej aplikacjach; tam, gdzie liczy się bezpieczeństwo, jedynymi dopuszczanymi formami zabezpieczeń biometrycznych są czytniki linii papilarnych lub właśnie Face ID.
Lata lecą, a konkurencja śpi
Przyznam szczerze, że zastanawia mnie, dlaczego konkurencja odpuściła ten wyścig. Bo przecież nie jest tak, że nie próbowała. Wspomniana Lumia 950 dysponowała niemal równie bezpiecznym skanerem IR, pokroju tego, jaki znajdziemy w laptopach z funkcją Windows Hello. Świętej pamięci LG G8 dysponował zestawem sensorów zbliżonym do iPhone’owego, podobnie zresztą jak niektóre smartfony Huawei, począwszy od modelu Mate 20 Pro.
Potem jednak wszelka konkurencja powiedziała pas, zapewne ze względu na to, że zastosowanie trójwymiarowego skanu wymagało dodatkowych czujników, które zajmowały cenne miejsce na wyświetlaczu. Apple zrobił z tego designerski atut – notch może i jest paskudny, ale jest funkcjonalny i na lata stał się wyróżnikiem smartfonów Apple’a. Konkurenci nie potrafili go skopiować ani wizualnie, ani tym bardziej funkcjonalnie, więc z czasem odpuścili. Co prawda dzięki temu smartfony z Androidem prezentują się dziś od frontu o niebo ładniej niż dowolny iPhone, ale za to nie oferują bezpiecznego odblokowywania ekranu twarzą. Wyjątkiem jest Huawei Mate 50 Pro, który – chwała mu za to – nadal oferuje bezpieczny skan kosztem notcha, ale niestety na skutek wojny USA z Chinami te znakomite smartfony zostały zepchnięte na rynkowy margines. Do tego z biegiem lat skanery twarzy w smartfonach Huawei stawały się coraz mniejsze i dziś niestety ustępują jakością rozwiązaniu stosowanemu w iPhone’ach.
Tymczasem żaden z głównych, liczących się rywali Apple’a – Samsung, Oppo, Vivo, Xiaomi, etc. – nawet nie podejmuje próby walki. Z moich obserwacji wynika również, że z roku na rok naprawdę niewiele się zmienia. Czytniki linii papilarnych pod ekranem nadal są naprawdę marne, a nawet gdy zdarzają się perełki, które działają naprawdę dobrze, to zwykle mówimy o czytnikach optycznych, które nie są przesadnie bezpieczne. Czytniki ultrasoniczne z kolei, które są bardziej bezpieczne, bywają niestety wolniejsze (choć nie zawsze, czego przykładem jest np. Vivo X80 Pro, który ma jeden z lepszych czytników na rynku). A to bezpośrednio przekłada się na wygodę użytkowania.
Jest wiele powodów, za które można nie lubić smartfonów Apple’a. Jednak z perspektywy człowieka, który przetestował chyba każdy liczący się smartfon na rynku w ostatnich latach, konkurencja nadal przegrywa w tym jednym, pozornie mało istotnym aspekcie. Dodajmy do tego ecosystem lock, bardziej dopracowane aplikacje na iOS i ogólną dbałość o detale, i jakoś wcale się nie dziwię, że podczas gdy cały rynek smartfonów leci na łeb, na szyję, smartfony Apple’a nadal trzymają się swojej pozycji.