Gwoli przypomnienia, pod koniec stycznia 2023 r. postanowiłem sprawdzić, czy osoba, która spędziła tyle lat ze smartwatchami (a jednocześnie regularnie pała tęsknotą do zegarków klasycznych) jest w stanie te smartwatche porzucić, przynajmniej częściowo.
Czy po ponad 7 latach ze smartwatchem na nadgarstku można jeszcze wrócić do klasycznego zegarka? A może inaczej – czy taki powrót w ogóle ma sens? Czy w 2023 roku klasyczne zegarki – czy to analogowe, czy cyfrowe – mają jeszcze rację bytu, skoro mamy tak rozległy wybór zegarków inteligentnych, które potrafią nieporównywalnie więcej?
Po szczegóły i wyjaśnienie, skąd w ogóle wziął się pomysł na ów eksperyment, zapraszam do pierwszego tekstu:
Czytaj też: Czy klasyczny zegarek ma sens w 2023 roku? Zaczynam eksperyment
Klasyczny zegarek w 2023 roku – jakie są zalety?
Pozwólcie może, że pokrótce przedstawię trzy modele, z którymi spędziłem, czy może raczej próbowałem spędzić ostatnie tygodnie.
Pierwszy to Tissot Telemeter 1938, mój absolutny faworyt ostatnich dni. Obiektywnie jest to arcydzieło w swojej sztuce, wyposażone w mechanizm automatyczny Valjoux A05.231 z rezerwą chodu sięgającą 68 godzin. Mechanizm napędzany jest sprężyną Nivachron, która jest antymagnetyczna, więc wszechobecna elektronika jej niestraszna. Przepiękną tarczę osłania szkło szafirowe, a prócz prostego wskazywania godziny zegarek ma też funkcję chronografu oraz telemetra, czyli podziałki, która pozwala mierzyć odległość. Funkcja w dzisiejszych czasach kompletnie nieprzydatna, ale za to wygląda przepięknie i cieszy oko.
Drugi to Tissot T-Race Cycling, również chronograf, ale tym razem z mechanizmem kwarcowym, który prócz tego został wyposażony w komplikację datownika, której bardzo brakowało mi w modelu opisanym powyżej. Przyznaję, spodziewałem się bardziej polubić ten zegarek, jednak przez 90% czasu spoczywał on w dołączonym do zestawu etui, gdyż na co dzień służył mi automatyczny Telemeter. Z pewnością jednak taki czasomierz znajdzie swoich amatorów.
Trzeci to mój kilkuletni, taniuśki Timex Boost Shock, który spisał się całkiem przyzwoicie podczas długich spacerów z psem podczas opadów śniegu oraz podczas treningu, pozwalając mi precyzyjnie odmierzać czas odpoczynku między seriami. Jestem prawdę mówiąc zdumiony, jak dobrze ten tani zegarek zniósł upływ czasu – lepiej, niż jakikolwiek smartwatch, który w tym samym wieku (4 lata) nadaje się tylko do kubła na elektrośmieci.
Timexa może w tym zestawieniu pomińmy, bo służył mi on tylko w czasie aktywności, ale jeśli chodzi o zegarki takie jak wspomniane modele marki Tissot, to w dzisiejszych czasach mają one w zasadzie… naprawdę niewiele zalet.
Ich najważniejsza zaleta to oczywiście długowieczność i tego nikt klasycznym zegarkom nie odbierze. Taki Tissot Telemeter 1938 będzie żył dłużej niż ja (zakładając oczywiście regularną konserwację), a po latach mógłbym go przekazać jako pamiątkę moim dzieciom, jeśli się kiedyś na dzieci zdecyduję. Bez wątpienia każdy z trzech używanych przeze mnie ostatnio zegarków przeżyje też dowolny smartwatch i to po wielokroć. To samo można powiedzieć o czasie pracy; podczas gdy nawet najlepsze smartwatche trzeba ładować co najmniej raz na kilka tygodni, tak klasycznych zegarków automatycznych nie ładujemy nigdy, a w kwarcowych raz na rok (lub rzadziej) wymieniamy baterię i po temacie.
Zegarki takie jak Tissot Telemeter 1938 to też bez dwóch zdań symbole statusu i rodzaj biżuterii; sposób na podkreślenie swojego stylu. Jedno, co mogę powiedzieć o tym zegarku po dwóch tygodniach, to “nie mogę się napatrzeć”. Równie rzewnie wzdycham do Orisa Big Crown, Omegi Seamaster czy nawet co niektórych Zeppelinów czy Seiko Alpinist. Klasyczne zegarki mają w sobie piękno, którego smartwatche nigdy nie dościgną, bo brak im trójwymiarowości. Pewnie, na ekranie smartwatcha mogę mieć dowolną tarczę, ale żadna z nich nie będzie tak urodziwa i tak rzeczywista jak ma to miejsce w klasycznych zegarkach. Smartwatch nie zachwyci mnie też odsłoniętym mechanizmem i choć można polemizować, że smartwatche to arcydzieła inżynierii ze swoimi tranzystorami wielkości kilku nanometrów, to klasyczne zegarki grają w innej lidze; pokazują ludzkie rzemiosło w szczytowej formie.
Poza tym jednak… no bądźmy szczerzy, wygląd wyglądem, ale klasyczne zegarki nie mają dziś absolutnie żadnej wartości użytkowej, a w zestawieniu ze smartwatchami wypadają po prostu biednie. I właśnie to sprawiło, że mój eksperyment zakończył się klapą.
Smartwatch kontra klasyczny zegarek – wytrzymałem… trzy dni
Próbowałem. Bóg mi świadkiem, naprawdę próbowałem nosić wyłącznie klasyczny zegarek przez więcej niż kilka dni, ale tak się nie da żyć. Nie po tym, jak przez 7 lat człowiek zaznał komfortu życia z zegarkiem inteligentnym.
Najbardziej do porażki eksperymentu przyczynił się chyba fakt, że po raz pierwszy od lat musiałem włączyć w telefonie najpierw wibracje, a potem dzwonek, bo i tak przegapiałem powiadomienia, gdy telefon tylko wibrował. A wybaczcie, że to mówię, ale włączony dzwonek w telefonie w 2023 r. to jakieś kosmiczne nieporozumienie i oznaka braku szacunku do innych ludzi.
Gdy próbowałem trzymać telefon na wibracji, przegapiałem wiele wiadomości, w tym naprawdę ważnych. Czara goryczy przelała się zaś, gdy przegapiłem telefon od kuriera, który nie doręczył mi przez to ważnej przesyłki. Ze smartwatchem nie zdarza mi się przegapiać czegokolwiek – wszystko, co muszę wiedzieć, dostaję doręczone na nadgarstek, gdzie wystarczy rzut oka, bym mógł ocenić, czy dane powiadomienie jest istotne, czy też nie.
Skoro o tym mowa, to jest oczywiście także druga strona medalu – mając na nadgarstku Tissota stresowałem się jakby odrobinę mniej pierdołami, np. kompletnie nieważnymi prasówkami, powiadomieniami o niczym i wiadomościami, które nie wymagały natychmiastowej odpowiedzi. Stresowałem się za to przez cały czas, że znów przegapię coś naprawdę ważnego, przez co wystarczyły trzy dni, by wrócił mój najgorszy nawyk sprzed lat: kompulsywne sprawdzanie telefonu.
Największą zaletą smartwatchy, jaką widzę z perspektywy czasu, jest właśnie to, że dzięki nim nie sięgam tak często po telefon. Dlaczego? Bo nie muszę. Jeśli wydarzy się coś, co będzie wymagało odblokowania ekranu, powiadomi mnie o tym zegarek; nie muszę sięgać co chwilę do kieszeni w obawie, że nie poczułem wibracji i czeka tam na mnie coś ważnego. Wystarczyły 3 dni z klasycznym zegarkiem, bym znów zaczął to robić.
Po trzech dniach powiedziałem dość i na nadgarstek wrócił najpierw mój prywatny Garmin, a potem Samsung Galaxy Watch 5 Pro, który otrzymałem do testów w tandemie z nowym Galaxy S23 Ultra. I tu do reszty uderzyło mnie, jak archaicznym i prawdę mówiąc bezsensownym dodatkiem jest dziś klasyczny zegarek.
Wygląd to nie wszystko
Taki Tissot Telemeter 1938 ma jedną niepodważalną zaletę – jest przepiękny. Co prawda kosztuje 5x tyle, co Galaxy Watch 5 Pro, ale wygląda od niego bez porównania lepiej i zachwyca przy każdym spojrzeniu. Tak się złożyło, że akurat testuję drogie BMW i4 i jakoś siedząc w tak drogim aucie czułem się bardziej na miejscu mając na nadgarstku kosztowny, klasyczny zegarek niż mając na nadgarstku smartwatch. Pewnie tak samo bym się czuł w eleganckim garniturze (gdybym takowe nosił). Jeśli dla kogoś jest to ważniejsze od wszystkiego, no to moje argumenty są inwalidami. W sferze wizualnej i wizerunkowej smartwatche nie mogą się równać z klasykami.
Jeśli jednak komuś zależy na użyteczności, a wygląd jest sprawą drugo- a może i nawet trzeciorzędną, no to przepraszam, ale tu nie ma konkurencji. Smartwatch rozjeżdża klasyczny zegarek jak walec, nie zapraszam do dyskusji, bo nie ma o czym.
Co potrafi klasyczny zegarek? – odmierzać czas. W dodatku nie robi tego przesadnie dokładnie, bo nawet topowe modele prędko zaczynają się późnić lub spieszyć, więc trzeba regularnie poprawiać ich wskazania. Do tego może pokażą datę, jeśli akurat mają stosowną komplikację. Na tym kończą się ich funkcje praktyczne. Tymczasem zegarek inteligentny może być dzisiaj, między innymi:
- Czasomierzem
- Kalendarzem
- Telefonem (jeśli ma łączność sieciową)
- Zestawem głośnomówiącym (jeśli ma tylko łączność Bluetooth)
- Narzędziem komunikacji
- Trenerem personalnym
- Osobistym diagnostą
- Mini-komputerem na nadgarstku
- Odtwarzaczem multimediów
- Pilotem do telewizora
- Kluczykiem do auta
I szczerze mówiąc nie przeszkadza mi to, że w zamian za tak rozbudowaną funkcjonalność płacę cenę w postaci konieczności regularnego ładowania. Mojego Garmina ładuję raz na dwa tygodnie. Galaxy Watcha 5 Pro – raz na dwa dni. Upierdliwe? Może trochę. Ale na pewno nie na tyle, by z tego tytułu zrezygnować z ogromu możliwości, jakie daje inteligentny zegarek.
Sam aspekt prozdrowotny, który z roku na rok jest w smartwatchach coraz bardziej prominentny sprawia, że klasyczne zegarki są skazane na wymarcie lub zejście do bardzo, bardzo głębokiej niszy.
Bo jestem w stanie zrozumieć argumentację, że ktoś nie chce mieć na nadgarstku „drugiego smartfona” czy kolejnego urządzenia, które będzie go bombardować powiadomieniami, ale już argumentów przeciwko regularnej kontroli stanu zdrowia nie widzę zbyt wielu. Pewnie, nie każdy jest sportowcem, ale w ostatnim czasie smartwatche skupiają się nie tylko na sportowcach, ale przede wszystkim na potrzebach zwykłych ludzi.
Pandemia COVID-19 upowszechniła monitoring SpO2. W coraz większej liczbie zegarków pojawia się możliwość zrobienia całkiem dokładnego EKG. Pulsometry uratowały życie setkom ludzi, ostrzegając ich o nietypowym zachowaniu ich organizmu. Nie mówiąc już o takich czynnikach jak np. automatyczne wykrywanie upadku i wzywanie pomocy, bezcenne w przypadku osób starszych lub podczas samotnych wypraw. Z biegiem lat te aspekty będą coraz bardziej istotne, nie tylko dla firm, które chcą na tym zarabiać, ale także dla użytkowników, którzy chcą monitorować swój stan zdrowia.
W dodatku trzeba powiedzieć jasno, że choć smartwatche nie miały dobrego startu i potrzebowały naprawdę długiego rozbiegu, by podbić rynek, to dziś przypuszczają otwarty szturm na portfele konsumentów. Zwłaszcza Apple Watch, który przebija pod względem sprzedaży nie tylko wszystkie inne smartwatche, ale też cały biznes szwajcarskich zegarków razem wziętych i robi to już od blisko trzech lat. W tym ostatnim przypadku warte odnotowania jest to, że Apple nie tylko sprzedaje więcej zegarków, ale też… więcej na nich zarabia. A przecież mówimy o produkcie kosztującym ułamek tego, co dobry, szwajcarski zegarek.
Klasyczne zegarki w 2023 roku? No nie wiem
Jeśli mam być szczery, to nawet największe zalety klasycznych zegarków nie do końca do mnie przemawiają. Jednym z argumentów jest to, że taki zegarek jest piękną pamiątką, można go przekazać w spadku i tak dalej, ale… skąd pomysł, że następne pokolenia będą chciały otrzymać taki spadek? Gdybym ja dostał dziś taką pamiątkę, to nie miałbym pojęcia, co z nią zrobić i pewnie skończyłaby w jakimś pudle, razem z innymi, zapomnianymi rzeczami.
Młode pokolenie co prawda ma fazę na retro, ale z czasem ci sami ludzie dojrzeją i zobaczą, że pod względem użytkowym klasyczne zegarki są po prostu zbyt ograniczone. Ba, nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka generacji ludzie przestali umieć odczytywać godzinę ze wskazówek zegara, bo… po co mieliby to umieć? Już dzisiaj każdy z nas ma dookoła siebie co najmniej kilka lepszych metod odczytania godziny, niż wskazówkowy zegarek na nadgarstku. Byle kuchenka wskaże godzinę dokładniej niż analogowy zegarek.
Zostaje więc aspekt wizualny i wizerunkowy, który jest wysoce subiektywny, więc nie mam zamiaru z nim polemizować. Dla mnie może być to absurd – nie potrzebuję kawałka metalu na nadgarstku, by przedłużyć sobie penisa podkreślić swój status czy zaznaczyć otoczeniu, jaki to jestem stylowy. Dla innych to sprawa niemal tak ważna, jak oddychanie i nie mnie oceniać, kto ma rację. Patrząc jednak po danych sprzedażowych, liczba ludzi zainteresowanych klasycznymi zegarkami maleje w lawinowym tempie. Osobiście jestem zdania, że za kilkanaście/kilkadziesiąt lat klasyczne zegarki zostaną zepchnięte do niszy dla ludzi albo bardzo zamożnych, albo tych, którzy niekoniecznie są bogaci, ale chcą podkreślić swój styl.
Dla ludzi bogatych zegarek to też inwestycja, ale umówmy się – ten argument dotyczy promila populacji, którą stać na zegarki, które z czasem zyskają na wartości. Zegarki w bardziej przystępnych cenach będą tylko na wartości tracić, więc inwestycja z nich żadna. Może więc analog przeżyje smartwatcha, ale istnieje realna szansa, że nie zostanie on ani pamiątką, ani inwestycją. I nagle główna przewaga nad smartwatchami traci na znaczeniu.
Ja już dzisiaj wiem, że choć serduszko by chciało, to kompletnie nie dla mnie. Po pierwszych trzech dniach wróciłem do smartwatchy, a potem jeszcze dwukrotnie próbowałem założyć na nadgarstek klasyczny zegarek. Bez powodzenia.
Skłamałbym mówiąc, że nie będę tęsknił za tym widokiem; trójwymiarowa, przepiękna tarcza analogowego zegarka takiego jak Tissot Telemeter 1938 cieszy oko za każdym razem. Cyfrowa tarcza smartwatcha to definitywnie nie to samo. Jednak dla mnie o wiele bardziej od piękna liczy się użyteczność. I niestety wiem już, że po siedmiu latach ze smartwatchami nie ma powrotu. Dla mnie, w 2023 roku, klasyczne zegarki nie mają już sensu.