Ionblox chce sprawić, że ładowanie elektrycznego samochodu przestanie być koszmarem
Błoga cisza, wyższa responsywność bardziej liniowo działającego układu napędowego, brak potrzeby wymiany większości płynów eksploatacyjnych, niższe ceny za każdy przejechany kilometr i nie tylko. Elektryczne samochody, w których to bak na paliwo i silnik spalinowy zastępuje się silnikiem elektrycznym (lub silnikami) i zestawem akumulatorów, można postrzegać tylko w samych superlatywach. Zwłaszcza wierząc w mit tanich kilometrów, dzięki zrezygnowaniu z tankowania na stacjach na rzecz ładowania w miejscu zamieszkania.
Czytaj też: Auto elektryczne, zima i trasa przez pół Polski. Co mogło pójść nie tak?
W praktyce jednak elektryczne samochody nadal nie są odpowiednim wyborem dla każdego. Zwłaszcza w kwestii ceny kupna, która nadal wypada słabo na tle modeli spalinowych, a to zmieni się zapewne dopiero za wiele lat. Jednak nawet niższe ceny i wyższy komfort jazdy nie rozwiążą największego problemu tej formy transportu, jakim jest samo ładowanie elektrycznego samochodu. Od dawna mami się nas wprawdzie wizją wszechobecnych ładowarek na parkingach, a nawet systemów, które będą automatycznie zabierały się za ładowanie BEV na postojach i zadziałają bez żadnej ingerencji ze strony kierowców (bezprzewodowe stacje indukcyjne, autonomiczne roboty), ale na tę chwilę to jeden wielki mit.
Czytaj też: Elektryczny Nissan Ariya w teście ostatecznym. Żadne spalinowe auto tego nie dokonało
Ładowanie elektrycznego samochodu dla osób bez możliwości podpięcia ich do sieci we własnym miejscu zamieszkania jest równoznaczne z wymogiem ciągłego korzystania z publicznych ładowarek. Tam prąd jest już droższy, a gdyby tego było mało, sam proces ładowania trwa nie kilka minut, a dobre kilkadziesiąt, które jedni potrafią zagospodarować, a drudzy wręcz przeciwnie. Jeśli więc jakaś firma skróci ten czas, proponując systemy, które będą racjonalnie tanie i wytrzymałe, zapewne podbije nimi świat i być może tą właśnie firmą będzie Ionblox.
Dowiedzieliśmy się właśnie, że ten startup doczekał się najnowszej inwestycji w wysokości 32 milionów dolarów, które wyda na wyprodukowanie unikalnych akumulatorów litowo-jonowych. Te będą cechować się nie tylko wyższą gęstością energii (o nawet 50%), ale też pięciokrotnie wyższą mocą wyjściową oraz możliwością podładowania się do 80% w ledwie 10 minut. Tego typu akumulatory miałyby trafiać nie tylko do tych tradycyjnych samochodów elektrycznych, ale też tych latających (czytaj dronów, eVTOL), co rzeczywiście może mieć miejsce, zważywszy na trwającą współpracę Ionblox z firmą General Motors, Ford, Chrysler i Lilium Jet.
Czytaj też: Polska zima kontra auto elektryczne. Sprawdziłem i mówię, jak jest
Szczegółów na temat tej technologii nie znamy, ale co nieco zdradza oficjalna strona firmy. Według tamtejszych informacji tradycyjne akumulatory litowo-jonowe mogą zapewnić albo wysoką gęstość energetyczną, albo moc wyjściową. Firma rozwiązała ten “problem wyboru” poprzez wykorzystanie opatentowanej anody krzemowej, która na dodatek umożliwia szybkie ładowanie oraz nie wpływa negatywnie na wytrzymałość ogniw. Oznacza to, że specjalistom Ionblox udało się rozwiązać problem tych anod na bazie krzemu w kwestii niskiej żywotności. Jednak nie ma co mówić o rewolucji, kiedy mamy dostęp wyłącznie do zapowiedzi. Dopiero pierwsze wykorzystanie akumulatora Ionblox w praktyce udowodni nam, że zapowiedzi znajdują potwierdzenie w rzeczywistości.