O Macieju Kaweckim można powiedzieć wiele dobrego. Nie można mu ująć zasług na polu popularyzacji nauki, ze szczególnym uwzględnieniem naszych rodzimych wynalazców i odkrywców. Nie można odmówić, że prowadzony przez niego Instytut Lema robi wiele dla upamiętnienia nie tylko dzieł wybitnego polskego pisarza, ale również promowania innowacji.
Nie da się jednak przymykać oka na to, co człowiek podkreślający, że jest DOKTOREM (doktorem prawa, więc nie ma to nic wspólnego z tematyką, którą promuje…) wyczynia w swoich mediach społecznościowych, gdzie zgromadził już pokaźne grono obserwujących. Na Facebooku jego wpisy są uwielbiane przez „zwykłych” użytkowników, którzy technologią się nie interesują. Na LinkedIn jego materiały trafiają do ogromnej rzeszy „ludzi biznesu”, którzy dzięki obserwowaniu jego konta czują się „na czasie”, bo nadążają za najnowszymi technologiami. W innych miejscach jednak, zwłaszcza na Twitterze, doktor Maciej Kawecki jest regularnie “punktowany” za promowanie totalnych bzdur oraz sianie dezinformacji. Oczywiście sam główny zainteresowany, nawet gdy powinie mu się noga, zrzuca wszystko na karb dziecięcego entuzjazmu i chęci pokazywania, jak to „nauka jest niesamowita”.
Zazwyczaj traktowałem te mniejsze i większe bzdurki jako mało szkodliwe wpadki. W końcu nic się nikomu nie stanie, gdy na przykład szanowana persona napisze, że w Nowym Jorku stoi sklep z animowaną witryną, podczas gdy w istocie jest to nagranie z efektami specjalnymi sprzed kilku lat, prawda? Albo napisze, że chłopiec imieniem Hatay spędził pod gruzami 128 godzin po trzęsieniu ziemi, podczas gdy w istocie “Hatay” to nazwa miasta i prowincji w Turcji. Oj tam, oj tam, każdemu się może zdarzyć.
Trochę się pośmiejemy, może odrobinkę powstydzimy za to, co wypisuje nasz „kolega po fachu”, ale przez większość czasu nic strasznego z tych wpisów nie wynika. Kiedy jednak człowiek, swoją drogą dzierżący tytuł Digital EU Ambassador, któremu zarzuca się, że rozsiewa na prawo i lewo dezinformację zapowiada, że będzie rozliczał innych z siania fake newsów… w tym momencie zapala mi się czerwona lampka. I myślę, że rolą Chipa, jako jednego z czołowych portali branżowych, jest w tym momencie powiedzieć stanowczo: tego już za wiele.
Kim jest doktor Maciej Kawecki?
Tych, którzy nie wiedzą, o kim mowa, odsyłam do znakomitego profilu przygotowanego przez magazyn Spider’s Web+. Z niego dowiecie się, kim jest i skąd się wziął Maciej Kawecki:
W tym tekście nie będę też przywoływał każdego przykładu dezinformacji i powielanych przez Kaweckiego bzdur, bo dnia by nie starczyło, aby to wszystko wymienić. Część jego największych, najbardziej kompromitujących wpadek zebrał w jednym materiale Kanał o Technologii. Wideo możecie obejrzeć poniżej, a warto dodać, że to naprawdę niewielki wycinek treści, o które można by się było przyczepić:
Maciej Kawecki będzie rozliczał z dezinformacji. W swojej zapowiedzi… sam mija się z prawdą
Na swoim TikToku Maciej Kawecki opublikował zapowiedź materiału, który ma ukazać się w Onet.pl (gdzie Kawecki jest współpracownikiem serwisu Komputer Świat) oraz na jego blogu Makeway. Będzie to materiał o… fake newsach naukowych i technologicznych.
Tak – człowiek, któremu wielokrotnie zarzucano niekompetencję, sianie fake newsów i wprowadzanie ludzi w błąd, teraz zapowiada, że będzie to wytykał innym twórcom. Cóż, na upartego można by powiedzieć, że nikt nie ma ku temu większych kompetencji niż on, ale jest w tym coś komicznego i… niepokojącego. Maciej Kawecki próbuje tu bowiem wykorzystać klasyczny mechanizm projekcji, polegający w tym przypadku na wykazywaniu, że inni robią coś, o co sam jest oskarżany. Ta mechanika jest powszechnie stosowana w polityce: np. gdy partia rządząca robi wszystko, by „podpaść” Unii Europejskiej, a jednocześnie w każdym możliwym miejscu oskarża opozycję o dążenie do Polexitu.
Niestety Kawecki potyka się o własne nogi już we wspomnianym filmie zapowiadającym materiał o fake newsach. Jako pierwszy przykład podaje „dezinformację dla zasięgów”, cytując wideo kanału „Doktor z TikToka”, w którym mowa o sztucznej inteligencji, a konkretnie o… akcji społecznej oraz konkursie, w którym trzeba odpowiedzieć na pytanie, co będziemy robić w przyszłości.
Jak reaguje Kawecki?
Za udostępnienie tej komercyjnej treści ktoś zapłacił!
Aż chciałoby się odpowiedzieć – no sh*t, Sherlock. Jest to całkiem jasno podkreślone w rzeczonym artykule o akcji, która jest jawnie objęta patronatem banku. Kawecki kontynuuje:
Ośmiolatek, syn mojego kolegi zapytał go: czy sztuczna inteligencja pomoże mu przewidzieć przyszłość, przewidzieć to, kim ma być w przyszłości.
No… zapytał, tak. I co w związku z tym? Sztuczna inteligencja zniszczyła mu życie? Ośmiolatek padł ofiarą artykułu lub filmu, który ten artykuł promuje? Doktorze Kawecki, ośmiolatki mają to do siebie, że pytają o dosłownie wszystko i wystarczy średnio rozgarnięty dorosły obok, by wszystko ośmiolatkowi wyjaśnić. Powiem więcej: ośmiolatek sam nie wyszukał sobie filmiku o sztucznej inteligencji, tylko ktoś mu go pokazał, a już na pewno nie przeczytał ze zrozumieniem artykułu konkursowego sponsorowanego przez ING. W filmiku “Doktora z TikToka” nie ma cienia dezinformacji, jest to materiał nie tylko nieszkodliwy, co pomocny, bo szerzy świadomość o narastającej obecności Sztucznej Inteligencji w naszym życiu.
I swoją drogą – trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. O tym, że „za udostępnienie tej treści ktoś zapłacił” mówi człowiek, który opublikował wespół z Filipem Chajzerem serię materiałów o komunikatorze Usecrypt, za który również ktoś zapłacił? Co więcej, materiały o Usecrypt przez długi czas nie były oznaczone jako treści sponsorowane – dopiero po materiale Kanału o Technologii przy filmach pojawiły się oznaczenia wymagane prawem, a Kawecki, jakby nigdy nic, nagle ogłasza współpracę z UOKiK i jak przykładny obywatel na każdym swoim profilu wrzuca hasztag #oznaczamyreklamy. Podręcznikowa próba wybielania się po poważnej wpadce, ale my nie o tym.
Kolejny przykład „wyjaśniany” przez Kaweckiego to zakaz rejestrowania nowych aut spalinowych od 2035 roku, przegłosowany przez Parlament Europejski. To fakt, nie opinia – jeśli prawo zostanie zatwierdzone przez Radę UE, a wszystko na to wskazuje, od 2035 roku zostanie wprowadzony zakaz rejestracji nowych aut osobowych z silnikiem spalinowym (z nielicznymi wyjątkami). I bardzo wyraźnie jest to wyjaśnione na nagraniu wideo, które cytuje nasz doktor. W swojej reakcji Maciej Kawecki próbuje wyjaśniać, że chodzi o nowe samochody, rejestrowane po 2035 roku, tym samym… powtarzając dokładnie to samo, co autor oryginalnego nagrania. Próbuje też zarzucić, że konstrukcja zdania ma na celu sianie paniki, a w głowie zostaje nam coś, co jest nieprawdą, tylko że to znowu argumentacja kulą w płot: nie jest nieprawdą, że zakaz rejestracji nowych aut spalinowych ma doprowadzić do końca tychże aut. Całe to prawodawstwo ma właśnie na celu kompletną likwidację aut z silnikiem spalinowym w dalekim horyzoncie czasowym. Nie stanie się to w 2035 roku, ale na nagraniu nikt nie twierdzi, że tak będzie. To już nadinterpretacja samego Kaweckiego, który posługuje się nią, by „obalić” rzekomego fake newsa, którego na nagraniu nie ma. Co ciekawe, nie tylko my zwróciliśmy uwagę na nieścisłości w rzeczonym filmiku. Już w komentarzach słychać głosy postronnych obserwatorów, że to Kawecki mija się z prawdą, a nie nagrania, które cytuje.
Na końcu swojego filmiku Maciej Kawecki informuje:
Przygotowujemy tekst na temat polskich TikTokerów i na temat dezinformacji, na temat walki z atencją i wyświetleniami. Jeżeli znacie takie przykład, TikTokerów o których mówiłem bądź zupełnie innych, wyślijcie mi.
Jak mówi porzekadło – uważaj, o co prosisz, bo w tym przypadku aż się prosi, by skrzynkę Macieja Kaweckiego zalały zgłoszenia… jego własnych materiałów. Oczywiście nie jest tak, że dezinformacji na TikToku nie ma. Jest. Nieścisłości występują tam na potęgę, bo to medium promujące pobieżne przedstawianie informacji, gdzie brak jest miejsca na dokładne wyjaśnienia. Jednak gdy dezinformację u innych próbuje wytykać człowiek, któremu po wielokroć wytknięto dokładnie to samo, to mamy tu do czynienia z jakąś ko(s)miczną aberracją.
Żebym nie był gołosłowny, tu przykład pierwszy z brzegu – udostępniony na TikToku Macieja Kaweckiego materiał z Dzień Dobry TVN, w którym opowiada on o dziele polskiej firmy The Batteries: rzekomo przełomowej technologii, która ma pozwalać naładować telefon w 4-8 minut i znacząco wydłużyć mu cykl życia:
Wszystko pięknie, tylko… Dawid Kosiński z Kanału o Technologii zweryfikował, na jakim etapie jest produkt The Batteries i wygląda na to, że ogniwo trzymane przez doktora Kaweckiego ma… kilka miliamperogodzin. KILKA. Tymczasem do zasilenia smartfona potrzeba ogniw o pojemności kilku tysięcy mAh, a jednak Kawecki przedstawia trzymany w dłoni akumulator jako gotowy produkt. Co więcej, tłumaczy on w 1:00 nagrania, że szybkość ładowania różni się:
w zależności od tego, z jakim modelem telefonu mamy do czynienia, jaka wielkość baterii, jaki aparat (…)
Jaki aparat? Słyszeliście kiedyś o tym, by zastosowany w smartfonie aparat wpływał na szybkość jego ładowania? Ja też nie. Mamy tu więc nagranie, które nosi wszelkie znamiona dezinformacji, a nie tylko zostało udostępnione na TikToku, ale też wyemitowane w telewizji, gdzie zobaczyły je zapewne setki tysięcy ludzi, ufających słowom “eksperta”. Maciej Kawecki ma zresztą długą historię mijania się z prawdą. Przeglądając komentarze na LinkedIn pod filmem Kanału o Technologii można natrafić np. na taki komentarz dotyczący czasów, gdy Kawecki pracował jeszcze przy RODO w Ministerstwie Cyfryzacji:
Z wielkim zasięgiem wiąże się wielka odpowiedzialność
W tym przypadku: odpowiedzialność za słowa. Macieja Kaweckiego na TikToku obserwuje blisko 150 tys. ludzi. 106 tys. osób na Facebooku, ponad 96 tys. na LinkedIn i ponad 30 tys. na Twitterze. To przeogromne grono ludzi, którym Maciej Kawecki regularnie podrzuca nie tylko prawdziwe ciekawostki i informacje o naukowych przełomach, ale też bzdury, fake newsy i zwykłą dezinformację.
Nie wygląda też na to, by Doktor rozumiał problem w swoim postępowaniu, bo mimo wielokrotnego bycia „złapanym za rękę” wciąż nie przykłada należytej uwagi do weryfikacji publikowanych treści, a gdy już musi przeprosić, robi to w tonie „przepraszam, jeśli ktoś poczuł się urażony”. Doktor nie lubi się przyznawać do błędu. Wspominałem we wstępie o “Hatayu” – tweet zawierający błędną informację widnieje w serwisie od tygodnia i choć masowo wrócono Kaweckiemu uwagę, że napisał bzdurę, błędu na Twitterze nadal nie poprawiono (zrobiono to na Facebooku, sześć dni po oryginalnej publikacji).
To jednak “małe piwo” w porównaniu o jego wpisie promującym wlewy z witaminą C, które mogą powodować zagrożenie dla życia lub zdrowia. Gdy Kawecki został jednogłośnie „wypunktowany” przez środowisko naukowe i farmaceutyczne, najpierw zablokował spore grono ludzi zarzucających mu szerzenie dezinformacji, następnie napisał oświadczenie, w którym żali się, jak to jest hejtowany, potem nieco się ukorzył, a potem… zatrudnił do współpracy Łukasza Sakowskiego, autora popularnego bloga To Tylko Teoria, który napisał na blogu Makeway skądinąd bardzo dobry artykuł o witaminie C.
Problemy są tu jednak dwa. Przede wszystkim w rzeczonym artykule nie ma ani słowa o tym, że to m.in. twórca bloga Makeway promował szkodliwe wlewy witaminy C. Żadnego „przepraszam”, żadnego “pomyliłem się, teraz przedstawiamy prawdę”. Nic. Wspomina się o tym tylko w tweecie promującym artykuł, nie zaś w samej treści.
Kontrowersje narosły również dookoła samego Łukasza Sakowskiego – po serii jego wypowiedzi o transseksualizmie na temat wypowiedziała się Polska Akademia Nauk, (czy raczej Rada Upowszechniania Nauki przy PAN) potępiając zasłanianie się nauką przy szerzeniu dyskryminacji i podkreślając, że jego twierdzenia są sprzeczne z najnowszym stanem wiedzy naukowej. Tutaj jednak sytuacja nie jest jednoznaczna, dlatego na prośbę autora bloga To Tylko Teoria publikujemy oficjalne oświadczenie w tej sprawie:
Oczywiście Maciej Kawecki, jak przystało na demaskatora fake newsów i tropiciela dezinformacji, sam… nie miał o tym pojęcia (a przynajmniej tak twierdzi). To jednak nie atak na samego Sakowskiego, którego treści (z pewnymi wyjątkami) bardzo lubię. To kolejny przykład tego, że doktor Maciej Kawecki jest ostatnią osobą, która powinna się publicznie wypowiadać na temat dezinformacji, a już na pewno brać się za jej weryfikację, skoro z takim trudem idzie mu weryfikowanie samodzielnie publikowanych informacji. Skąd bowiem mamy wiedzieć, że nadesłane przez internautów nagrania do materiału Kaweckiego będą zawierały faktyczne fake newsy, a w ilu przypadkach oberwie się niewinnym osobom, jak na filmiku zapowiadającym materiał?
Publikując cokolwiek i gdziekolwiek jesteśmy zobowiązani brać odpowiedzialność za własne słowa
Mamy powinność weryfikować informacje, które podajemy dalej tysiącom czytelników. Jestem do tego zobowiązany ja, redaktor naczelny portalu o nowych technologiach i jest zobowiązany do tego Maciej Kawecki, popularyzator nauki w mediach społecznościowych i poza nimi. Gdyby Kawecki był osobą prywatną, moglibyśmy się co najwyżej pośmiać. Jest jednak osobą publiczną, ściśle związaną z branżą mediów technologicznych. Występuje jako ekspert w telewizji, współpracuje z redakcjami z branży tech. I niestety poza przedstawicielami tej branży nikt nie zada sobie trudu, by weryfikować jego słowa, bo przez lata zdołał on sobie uzyskać w oczach normalnych odbiorców status eksperta. Gdy Kawecki popełni bzdurę, zauważy to garstka ludzi „z branży”. Gdy Kawecki wytknie komuś innemu bzdurę, ta informacja dotrze do tysięcy odbiorców, nawet jeśli – jak na zamieszczonym wyżej tiktokowym nagraniu – tak naprawdę jego zarzuty są w części niesłuszne.
Jestem ostatnią osobą, która będzie mówiła komuś, jak ma żyć, ale jako przedstawiciel tej branży nie mogę milczeć. Tak się nie robi. Zachowanie Kaweckiego to podręcznikowa próba wybielenia się po serii negatywnych materiałów na jego temat i projekcji własnych wtop na innych ludzi, zarówno pod względem siania fake newsów, jak i wspomnianego wyżej właściwego oznaczania treści sponsorowanych. A wystarczyło zamiast tego powiedzieć „przepraszam” i skupić się na tym, co Maciejowi Kaweckiemu wychodzi naprawdę świetnie: popularyzacji nauki, zwłaszcza na rodzimym poletku. Tylko tym razem – robiąc to w 100% rzetelnie.