Edge trudno już nazwać przeglądarką służącą tylko do pobierania innych przeglądarek, ale…
Na początku takie stwierdzenie jeszcze miało rację bytu, jednak przez ostatnie lata Microsoft intensywnie pracował nad tym, by uczynić z Edge przydatne narzędzie, którego nie będziemy chcieli się tak szybko pozbyć. Mimo wielu ulepszeń i przydatnych funkcji nadal nie jest tak popularna, jakby chciał tego gigant z Redmond. Stąd też wiele kontrowersyjnych działań, które firma podejmowała w ostatnim czasie.
Czytaj też: ChatGPT-4 trafi do wyszukiwarki Microsoftu szybciej, niż myśleliśmy. Zamienisz Google na Binga?
Zapewne pamiętacie zamieszanie, jakie wywołała jedna z aktualizacji Windowsa 11, w której Microsoft wprowadził swoisty monopol dla swojej przeglądarki. W jaki sposób? Po prostu maksymalnie utrudniono możliwość zmiany domyślnej przeglądarki. Jeśli przespaliśmy moment wyboru podczas pierwszego uruchamiania, potem było to niemalże niemożliwe (no, dobra, było bardzo trudne i mozolne). Na szczęście firma szybko wycofała się z tego pomysłu, ale nie zaprzestała natarczywego wciskania Edge.
Czytaj też: Zapamiętajcie ten dzień. Microsoft zapoczątkował dziś nową erę Internetu
Z jednej strony trochę się nie dziwię tej chęci rozprzestrzenienia Edge. Chrome niepodzielnie włada na rynku przeglądarek, mając od lat ponad 60% udziału w rynku, jeśli chodzi o komputery stacjonarne. Wedle statystyk, obecnie z Chrome’a korzysta około 2,65 mld osób na całym świecie. Tymczasem w przypadku Edge jest to udział na poziomie 10,07%. To oczywiście bardzo dużo, ale w porównaniu do przeglądarki Google’a wypada bardzo, ale to bardzo blado.
Tylko czy natręctwo przyczyni się do zwiększenia popularności Microsoft Edge? Szczerze wątpię
Jeśli choć raz w ostatnim czasie próbowaliście wykorzystać Edge do pobrania innej przeglądarki, to mogliście się natknąć na specyficzne powiadomienia. Warto jednak wiedzieć, że nie w każdym przypadku. O ile chęć pobrania Opery czy Mozilli nie wywołuje w Edge żadnej reakcji, o tyle sytuacja zmienia się, gdy chcemy pobrać Chrome’a. Przeglądarka Microsoftu zaczyna bowiem wyświetlać powiadomienia, że „Nie ma potrzeby pobierania nowej przeglądarki internetowej”, a także uświadamia użytkownika, że „Przeglądarka Microsoft Edge działa w tej samej technologii co przeglądarka Chrome, ale z dodanym zaufaniem firmy Microsoft”. W skrócie – po co ci Chrome, skoro Edge robi to samo, ale jeszcze lepiej i bezpieczniej.
Czytaj też: Gadka o monopolu się kupy nie trzyma. Microsoft właśnie podpisał ważną umowę z Nintendo
Okazuje się, że ta chęć powstrzymania ludzi przez pobraniem Chrome’a idzie o krok dalej. W testowej wersji Edge zauważono bowiem… reklamę wyświetlaną pod paskiem adresu. Widnieje na niej to samo powiadomienie o wykorzystywanej technologii, ale jest ono serwowane w jeszcze bardziej natrętny sposób. Na razie nie znajdziemy tego w stabilnej wersji przeglądarki, wydaje się też, że reklama została ograniczona tylko do Windowsa, bo nie uruchamia się na komputerach Mac. Jednak fakt pozostaje faktem – Microsoft naprawdę myśli, że reklamą zachęci nas do pozostania przy Edge.
Pozostaje mieć nadzieję, że taka „zachęta” ostatecznie nie trafi do stabilnej wersji Edge, bo nie ma gorszego sposobu na przekonanie ludzi do swojego produktu niż bombardowanie ich natrętnymi reklamami i wyskakującymi okienkami. Jeśli ktoś naprawdę będzie chciał zostać przy przeglądarce Microsoftu – zrobi to i bez tego, a zwolennicy Chrome’a uciekną do niego tak czy inaczej, a zrobią to zapewne jeszcze szybciej, gdy takich reklam będzie jeszcze więcej.