Lubię mieć kontrolę nad swoim sprzętem i dlatego nie podoba mi się, że nowe laptopy zaczynają przypominać smartfony
W zgodzie z zasadami PC Master Race – tak zostałem wychowany. Dlatego właśnie kupując jakiś komputer, chcę mieć możliwość wymiany możliwie największej liczby komponentów i samodzielnej diagnostyki awarii w możliwie najprostszy sposób. Stąd niechęć do tego, jak producenci rozwinęli i jak będą nadal rozwijać swoje nowe laptopy, których “wnętrze” będzie dla większości konsumentów sferą zakazaną.
Czytaj też: Jeden z 5000 laptopów Lenovo ThinkPad X1 Carbon G10 30th Anniversary Edition trafił na moje biurko
Dążenie do uczynienia smartfonów z laptopów, bo producentom po prostu opłaca się tworzyć możliwie najbardziej hermetyczne sprzęty, aby ich naprawa była bardzo trudna i wymagała skorzystania z usług autoryzowanego serwisu, a jakiekolwiek ulepszenie było praktycznie niemożliwe. Producenci już teraz zmierzają do tego, żeby swoją ofertą mówić nam jasno coś w stylu kupiłeś laptop z 16 GB pamięci operacyjnej, które z czasem przestały wystarczać? To wyślij go do naszych specjalistów na kosztujący setki złotych serwis, a najlepiej to kup nowy laptop, bo dodatkowego modułu sam sobie nie przylutujesz.
Nadchodzący standard CAMM tylko to pogorszy, ale tak naprawdę chcemy takiej przyszłości. Pragniemy, żeby laptopy stawały się coraz bardziej kompaktowe, a przy tym wydajne i producenci do tego właśnie dążą, co wymaga stosowania bardzo przemyślanych projektów. Projektów, w których klejenie poszczególnych elementów “na stałe” jest na porządku dziennym, a lutowanie podzespołów pozwala zrezygnować całkowicie z zajmujących sporo miejsca złącz, które są zastępowane bezpośrednimi połączeniami.
Czytaj też: Firmy zgłaszają zastrzeżenia do przetargu laptopów dla uczniów. Minister Cieszyński: to fake news
Na tych praktykach tracimy wprawdzie zarówno łatwy dostęp do wnętrza sprzętu, co utrudnia nawet prozaiczny proces czyszczenia, jak i całkowicie uniemożliwia wymianę podzespołów, ale taki to już jest koszt postępu. Przynajmniej w ultrabookach, bo użytkownicy chcący mieć możliwość łatwej ingerencji w sprzęt, zawsze mogą po prostu kupić gamingowego laptopa, który próbuje w pewnym stopniu imitować wszechstronność komputera osobistego. Są jednak szanse, że wkrótce na rynku pojawi się istny Mesjasz, zbawiając nas od problemu “zamykania” sprzętu na użytkownika i będzie to seria laptopów na bazie architektury RISC-V.
Na mainstreamowy sprzęt z procesorami RISC-V czekamy i czekamy, ale widać już światełko w tunelu
Rozwój nowatorskiej architektury RISC-V trwa. Chociaż ta istnieje już od 2010 roku, to jej znajomość i powszechność jest nadal bardzo niska wśród zwyczajnych konsumentów. Nic w tym dziwnego – nadal daleko jej nawet do poziomu popularności układów Raspberry, ale patrząc na historię i cel jej powstania, trudno nie dostrzegać w niej potencjału. Celem twórców z UC Berkely było zapewnienie każdemu chętnemu możliwości projektowania nowych procesorów bez jakichkolwiek opłat związanych z licencjami, z czego korzysta już wiele firm, rozwijając swoje układy oparte o RISC-V i tym samym przecierając nowe szlaki na rynku zdominowanym przez architekturę x86 oraz Arm.
Jednym z najciekawszych projektów z RISC-V w tle jest powstający obecnie laptop Balthazar, który ma być przykładem sprzętu open-source. Będzie mógł być modyfikowany i ulepszany przez użytkowników, a to wszystko przy zachowaniu niskiej ceny zakupu i modernizacji. Z tego co już wiadomo, nie będzie sprzedawany bezpośrednio przez jego twórców, bo zamiast tego będzie pełnić formę projektu dostępnego dla zainteresowanych firm. Jego celem będzie zapewnienie użytkownikom pełnej kontroli nad laptopem, dzięki otwartym standardom i pokazanie, że to właśnie takie podejście jest przyszłością.
Czytaj też: Darmowy laptop nie tylko dla uczniów – nauczyciele też dostaną kiełbasę wyborczą
Laptop Balthazar ma być stworzony w całości z wykorzystaniem otwartych standardów i jednocześnie gwarantować, że wszelkie ulepszenia nie będą drogie. Stąd m.in. jego spora 13,3-calowa obudowa z poliwęglanu, kompozytu aluminiowego i tworzywa sztucznego, w której znajduje się wymienialny podczas pracy ponad 10000 mAh akumulator i kieszeń na dysk, jak również pasywny układ chłodzenia. Pewne jest też, że laptop ma wykorzystywać wymienny moduł z wbudowanym procesorem na bazie architektury RISC-V oraz pamięcią RAM. W tym wszystkim Balthazar ma jednak swoje wady, a raczej jedną wielką wadę – wspiera tylko systemy Linux, bo jest oparty na architekturze RISC-V. Na tę chwilę potencjalny dzień jego premiery jest nieznany, a szczegóły cenowe sprowadzają się wyłącznie do tego, że “ma być tanio”.