Jedyną rzeczą, której uczy historia, jest to, że ludzkość niczego się z niej nie nauczyła – pisał niemiecki filozof, Georg Wilhelm Friedrich Hegel na przełomie XVIII i XIX wieku. Chciałbym powiedzieć, że to już dawno nieprawda, ale nie znajduję już wolnych palców do liczenia przykładów na aktualność powyższego stwierdzenia. Dwa lata po traumatycznych wydarzeniach w Waszyngtonie, Donald Trump będzie mógł wrócić na Facebooka.
Decyzję w tej sprawie podjęli przedstawiciele Mety, czyli spółki zarządzającej m.in. tą platformą, którzy postanowili nie przedłużać dwuletniego (wcześniej bezterminowego) bana.
Zasadniczo nie chcemy przeszkadzać w otwartej debacie na naszych platformach, zwłaszcza w kontekście demokratycznych wyborów. Ludzie powinni być w stanie usłyszeć, co politycy mówią (rzeczy dobre, złe, ale też niewygodne), aby móc dokonywać świadomych decyzji przy urnach wyborczych – napisał na Twitterze Nick Clegg, obecnie prezes Meta ds. globalnych, a w latach 2010-2015 wicepremier Wielkiej Brytanii w rządzie Davida Camerona. Dodał też, że jest świadom faktu, iż każda decyzja w tej sprawie spotka się z ostrą krytyką.
Najtrudniejsze pytanie XXI wieku: gdzie leży granica wolności słowa?
Za dużo mądrzejszymi ode mnie można powtórzyć, że granica wolności słowa pojawia się w miejscu czynienia krzywdy drugiemu człowiekowi. Poza przypadkami oczywistymi pojawia się tu jednak pewien problem – to pojęcie tzw. poczucia krzywdy, obszaru gęstej mgły, w której nie mamy absolutnej kontroli nad tym, jak druga strona odbiera nasz przekaz. W takich sytuacjach próba ustalenia granicy wolności słowa przypomina bokserskie starcie na ringu, gdzie obu zawodnikom zawiąże się na oczach pasek materiału nie przepuszczającego światła.
Jeśli spojrzymy z lotu ptaka na aktywność Donalda Trumpa w największych mediach społecznościowych (Facebook, Instagram i Twitter) widać wyraźnie, że były prezydent USA potrafił doskonale grać na emocjach odbiorców jego treści. W dużym uproszczeniu można tę sytuację porównać do używania noża – da się nim pokroić warzywa, ale można też kogoś zabić. Czy to znaczy, że powinniśmy wszystkim zabrać noże? Bynajmniej. Wszyscy mamy bowiem świadomość nieuchronnej odpowiedzialności za wyrządzenie komuś krzywdy.
Miejmy też pełną świadomość z jakim wyzwaniem przyjdzie nam się zmierzyć. W przypadku Donalda Trumpa podżeganie do szturmu na Kapitol okazało się kroplą, która przelała czarę goryczy. Wystarczy tylko wspomnieć mocno prowokacyjny, bezpardonowy, a może po prostu chamski sposób w jaki nieustannie używał mediów społecznościowych. Rozpowszechnianie fejków, podważanie autorytetu naukowców (a to globalne ocieplenie, a to COVID-19, a to szczepionki, etc.) – to tylko kilka przykładów z bogatego dorobku społecznościowego byłego prezydenta USA. Nie jest też tak, że jego słowa i czyny nie miały wpływu na innych przedstawicieli świata polityki; czym innym jest niedawny szturm zwolenników byłego prezydenta Brazylii (Jair Bolsonaro) na tamtejszą siedzibę parlamentu, jak nie echem działań Trumpa sprzed dwóch lat?
Czytaj też: Instagram niech zostanie Instagramem. Nikt tam nie chce tych wszystkich filmów
Abstrahując od poczucia odpowiedzialności za swoje słowa, w świecie social mediów zabrakło kogoś (lub czegoś), co w odpowiednim momencie mogłoby powstrzymać byłego prezydenta przed eskalacją. Zawiodły same platformy, a raczej brak konkretnych regulacji, których złamanie wiązałoby się z dotkliwymi konsekwencjami dla wszystkich uczestników rynku, niezależnie od statusu społecznego. Zgodnie z zasadą, że wysokość kary ma drugorzędne znaczenie, w odróżnieniu od jej nieuchronności.
W oficjalnym komunikacie Meta, Nick Clegg zapewnia, że na bazie doświadczeń sprzed dwóch lat udało się wypracować nowy protokół postępowania w sytuacjach kryzysowych. Nowy regulamin Facebooka oraz Instagrama określa też dokładniej okoliczności, w których konta osób publicznych w okresie niepokojów społecznych i trwającej przemocy mogą zostać zawieszone, aby “nie dolewać oliwy do ognia”. Pytaniem na razie bez odpowiedzi pozostaje: czy to wystarczy?
Już za kilka tygodni Donald Trump będzie mógł wrócić na Facebooka i Instagrama
Póki co możemy jedynie spekulować kiedy Donald Trump wróci na Facebook (bo wróci, jeśli chce się ubiegać o ponowną prezydenturę). Do czerwca tego roku obowiązuje go umowa z własną platformą Truth Social, gdzie jest zobowiązany jej zapisami do publikowania treści 6 godzin wcześniej niż w innych miejscach. Oczywiście może tę umowę zmienić (w końcu jest właścicielem platformy), ale wiążą się z tym dodatkowe wyzwania natury prawnej.
Z kolei po przejęciu Twittera przez Elona Muska ban dla byłego prezydenta USA zniknął, z czego on sam do tej pory nie skorzystał. W swoim stylu skomentował również decyzję Mety na własnym koncie w Truth Social. To jednak nie ten wpis zmroził mnie najbardziej. Pojawił się w odpowiedzi na kolektywne przekazanie czołgów Ukrainie:
FIRST COME THE TANKS, THEN COME THE NUKES. Get this crazy war ended, NOW. So easy to do! (w wolnym tłumaczeniu: najpierw czołgi, a potem atomówki. Skończmy tę wojnę natychmiast. To jest przecież tak proste!). Niestety patrząc na pro-rosyjską postawę byłego prezydenta, równie dobrze mógł mieć on na myśli to, że w odpowiedzi na wysłanie czołgów Rosja zgotuje atak nuklearny…
Może to jest po prostu nasze ludzkie przeznaczenie, modus operandi i definicja czystego szaleństwa: nieustannie zmierzać w stronę samozagłady, odradzać się po niej na nowo, a następnie robić dokładnie tak samo, zastygając w agonalnym zdziwieniu, że tym razem znów nie wyszło.
Aktualizacja: piątek 10 lutego 2023
Rzecznik prasowy Meta, Andy Stone, potwierdził odblokowanie kont Donalda Trumpa na Facebooku oraz Instagramie. Były prezydent USA odzyskuje dostęp do dwóch wyjątkowo znaczących kanałów komunikacji, na których przed zbanowaniem w styczniu 2021 roku zgromadził miliony obserwujących. Na Facebooku aktywność Trumpa śledziło 34 mln użytkowników, a na Instagramie – 23 mln.
Przedstawiciele Meta zaznaczają, że poczynania Trumpa w obu kanałach będą uważnie monitorowane i jeśli ponownie naruszy on standardy społeczności, musi się liczyć z ponownym zawieszeniem kont na Facebooku oraz Instagramie, które zależnie od wymiaru poczynionej szkody może wynieść od miesiąca do nawet dwóch lat. Jesienią ubiegłego roku bana na Twitterze postanowił znieść Trumpowi nowy właściciel platformy, Elon Musk.
Warto przypomnieć, że Donald Trump zamierza ubiegać się o ponowną prezydenturę w 2024 roku. Wydaje się zatem niemal pewne, że Facebook i Instagram do spółki z Twitterem staną się wartościową platformą do komunikacji ze swoimi wyborcami. Czekamy z lekkim niepokojem na dalszy rozwój wydarzeń.