Gdyby ktoś mi powiedział 5 lat temu, że Xiaomi będzie miało w ofercie smartfon kosztujący tyle samo, co topowy iPhone, pewnie turlałbym się po podłodze ze śmiechu. Chiński gigant od zawsze bowiem kojarzony był ze sprzętami z jednej strony budżetowymi, a z drugiej takimi, które oferują lepszy stosunek ceny do jakości od innych marek. Nawet jeśli topowe Xiaomi przez lata nie dorównywały konkurencji, to często oferowały bardzo wiele za bardzo rozsądną cenę.
Czasy jednak się zmieniają. 5 lat temu nie pomyślałbym też, że będzie się dało kupić Skodę kosztującą więcej niż 300 tys. zł, – a jednak. Czy jednak Skoda jest masowo krytykowana za to, że jej topowe modele kosztują tyle, co np. BMW? Nie. I tak samo nie należy wieszać psów na Xiaomi, bo przede wszystkim, nie jest to nic dziwnego, a też… Xiaomi nie jest jedyne. Smartfony z Androidem dawno już przestały być tańsze od iPhone’ów, a mimo to nadal są postrzegane jako wybór dla mniej zamożnych klientów. Chyba najwyższa pora skończyć z tym podziałem, bo nie ma on dziś żadnego uzasadnienia w rzeczywistości.
Tak, smartfony z Androidem bywają dziś równie drogie, co iPhone. I co z tego?
Dawno już minęły czasy, kiedy to iPhone był synonimem luksusu i drożyzny, a bieda-androidy były dla ludzi, którzy chcieli mieć namiastkę tego luksusu w niższej cenie. Już od co najmniej trzech lat topowe produkty producentów takich jak Xiaomi, Vivo, Oppo, Sony, Huawei, o Samsungu nie wspominając osiągnęły pułap cenowy, jaki dotąd przypisywaliśmy wyłącznie smartfonom Apple’a.
Mimo to mam wrażenie, że publiczna percepcja się nie zmieniła. A jeśli już, to tylko w przypadku Samsunga, który od lat ma w swojej ofercie urządzenia z najwyższej półki, mimo tego, że największy wolumen sprzedaży robi na urządzeniach budżetowych i średniopółkowych, podobnie jak jego konkurenci.
Mało kto jednak utożsamia inne marki, zwłaszcza chińskie, z segmentem premium. Być może wynika to z faktu, iż przez lata faktycznie nie przystawały one jakością do iPhone’ów czy Samsungów. W większej mierze jest to chyba jednak kwestia lepszego „ogrywania” tematu marketingowo – zarówno Samsung, jak i Apple przekonali nas, że płacąc naprawdę grube pieniądze za telefon otrzymujemy coś ekstra, czego nie dostaniemy w tańszych modelach. Chińczykom to przekonywanie nie idzie aż tak dobrze i wcale się nie dziwię, że w oczach postronnych obserwatorów hasło „Xiaomi za 6299 zł” może brzmieć co najmniej dziwnie, nawet jeśli obiektywnie producent zrobił wszystko, by produkt ten wart był swojej ceny.
- Czytaj też: Test Xiaomi 13 Pro – zabrałem go do Mekki fotografów. Oto nowa jakość mobilnej fotografii
Próbuję tutaj powiedzieć, że istnienie takich telefonów jak Xiaomi 13 Pro za 6299 zł, Huawei Mate 50 Pro za 6499 zł czy Vivo X80 Pro za 5999 zł nie powinno już nikogo dziwić, tak jak mało zaskakujący jest Samsung Galaxy S23 Ultra za 6799 zł. To absolutna czołówka rynku; urządzenia dopieszczone w każdym calu, w przypadku których płacimy nie tylko za lepszą specyfikację czy aparat, ale też za lepszy design i jakość wykonania, a także wiele pomniejszych udogodnień, o których mało kto myśli na co dzień (np. lepszych głośnikach, silnikach wibracyjnych czy jakości połączeń). Taki Xiaomi 13 Pro np. ma obudowę wykonaną z ceramiki; czy jest to materiał mniej „premium” od stali nierdzewnej w iPhonie 14 Pro, żeby uznać, że iPhone jest wart ponad 6000 zł a Xiaomi nie? Oczywiście, że tak nie jest. Materiały te różnią się od siebie, ale są równie wysokiej jakości.
Android dla biedaków, iPhone dla bogoli – ten podział odchodzi do lamusa
Pamiętam jeszcze czasy, kiedy iPhone’a faktycznie można było traktować jako swoisty wyznacznik statusu, bo wówczas na rynku nie było wielu telefonów z Androidem kosztujących równie wiele. Ot, pojedyncze modele Samsunga i HTC, może topowe Sony Xperie. Generalnie jednak percepcja była taka, że iPhone jest produktem dla zamożnego klienta, a Androidy to urządzenia „dla plebsu”. I niestety taki podział przez długie lata był też widoczny w innych obszarach rynku, chociażby akcesoriów do telefonów – nawet dziś łatwiej jest kupić dowolny dodatek do iPhone’a niż do smartfonów z Androidem, choćby tych najlepszych.
Dlaczego o tym wspominam? Bo wraz z premierą Xiaomi 13 premierę miało też rozwiązanie firmy BMW, a mianowicie cyfrowy kluczyk Digital Key, który przez bardzo długi czas dostępny był wyłącznie dla posiadaczy smartfonów Apple’a. Dopiero na początku tego roku producent zaczął otwierać się na świat Androida, udostępniając Digital Key smartfonom Samsunga, a teraz zaś dostaje je także Xiaomi i już niedługo skorzystają z niego także posiadacze smartfonów innych marek. A to jest dla mnie wyraźny sygnał, że rynek kończy z tym sztucznym podziałem, który dziś nie ma żadnego uzasadnienia ani w cenach urządzeń, ani w przekroju konsumentów wybierających konkretne smartfony.
To bardzo jasny sygnał dla całej branży, że klienci posiadający smartfony z Androidem są dziś równi tym, którzy wybierają iPhone’a. A przecież wcale nie jest to takie oczywiste w sferze motoryzacyjnej, gdzie nadal posiadacz Androida może się czuć jak klient drugiej kategorii – wciąż bywają auta, które albo w ogóle nie są wyposażone w Android Auto (a jedynie w Apple CarPlay), albo korzystają z Android Auto przewodowo, podczas gdy CarPlay dostępny jest bez kabelka. Już nawet nie wspominam o tym, jak źle działają aplikacje niektórych producentów na Androidzie względem tego, jak działają na iPhone’ach…
Branża motoryzacyjna już wie, że posiadacze smartfonów z Androidem też bywają zamożni. Teraz pora na twórców aplikacji
Jest jeszcze jeden obszar, w którym nie da się nie odczuć, że posiadacze Androidów są traktowani gorzej – to aplikacje mobilne, które niejednokrotnie są znacznie mniej dopieszczone w wersji na Zielonego Robota względem wersji na iOS. Ba, nadal nie brakuje aplikacji, które są dostępne wyłącznie na iOS i mowa tu zarówno o małych, niszowych programikach, jak i całkiem sporych aplikacjach dużych firm.
Po części trudno się temu dziwić; aplikacje na iOS niezmiennie przynoszą twórcom dwukrotnie większe zyski niż aplikacje na Androida. Nie jest to raczej kwestia różnic w zasobności portfela, po prostu Apple od lat wychował swoich użytkowników w duchu płacenia za wszystko, podczas gdy Google i twórcy smartfonów przyzwyczaili nas, że wszystko jest albo gratis, albo za skromną opłatą. Trudno jednak oczekiwać, by ten stan rzeczy miał się zmienić, a androidziarze zaczęli chętniej płacić za aplikacje, podczas gdy otrzymują produkty niższej jakości lub nie otrzymują ich wcale.
Ten aspekt będzie wymagał poprawy w najbliższych latach, aby na dobre zakończyć ten sztuczny, klasistowski podział. Debata „iPhone czy Android” w ujęciu statusu społecznego czy epatowania bogactwem nie ma dziś żadnego sensu. Ceny topowych urządzeń się zrównały i nawet jeśli iPhone w topowej konfiguracji nadal jest marginalnie droższy niż najdroższy Android, są to różnice z gatunku pomijalnych.
Smartfony drożeją. Na szczęście nikt nas nie zmusza sięgać po najwyższą półkę
Zupełnie odrębną kwestią od sztucznego podziału iPhone/Android jest fakt, że smartfony generalnie drożeją. Kryzys półprzewodnikowy, pandemia i inflacja do spóły sprawiły, że ceny elektroniki użytkowej wystrzeliły w górę. Pocieszające w tym wszystkim jest jednak to, że choć ceny wzrosły, to wzrosła też jakość urządzeń z półki niższej i średniej.
Tak, topowe smartfony kosztują dziś grubo ponad 5/6 tys. zł, ale zadajmy sobie pytanie – ile osób realnie potrzebuje sprzętu tego kalibru? Pewnie niewiele. Przedstawiciele branży medialnej kupują takie urządzenia, bo są to najważniejsze sprzęty w ich codziennej pracy. Zamożni biznesmani kupują takie urządzenia, bo chcą i mogą. Jednak poza tym naprawdę niewielkie jest grono ludzi, którzy potrzebują tego typu jakości, zwłaszcza że tańsze o połowę urządzenia wcale nie są o połowę gorsze. Ba, dla znakomitej większości użytkowników szczytem zapotrzebowania będzie smartfon pokroju POCO X5 Pro za 1600 zł, bo nawet jeśli najdroższe smartfony są realnie lepsze, to nie są na tyle lepsze, by dopłata miała sens dla przeciętnego konsumenta.
I to jest jedyna pociecha w tej zagmatwanej sytuacji i rzeczywistości, w której niegdysiejsze marki budżetowe stoją na tej samej półce, co niegdysiejsze marki luksusowe. Bo nawet jeśli Xiaomi 13 Pro kosztuje 6299 zł, a nowy Galaxy S23 Ultra jeszcze więcej, to… nie musimy po nie sięgać, by cieszyć się sprzętem naprawdę wysokiej klasy. Pewnie, te najdroższe urządzenia oferują też najwyższą jakość. Ale jednocześnie urządzenia tanie stały się tak dobre, że naprawdę niewiele jest powodów, by sięgać po sprzęty za kilka tysięcy złotych.