Z jednej bowiem strony mamy do czynienia z bezsensownym wyścigiem na megapiksele, a z drugiej strony dziś po prostu nie wypada mieć jednego dobrego aparatu – im więcej, tym lepiej. I czasem prowadzi to do sytuacji kuriozalnych.
Megapiksele sprzedają smartfony
Taki wniosek można wysnuć obserwując premiery kolejnych średniaków z matrycami 100 i 200 Mpix. Działanie marketingowe jest identyczne jak u zarania fotografii cyfrowej i opiera się na porównywaniu jednego, najwidoczniejszego parametru – skoro taki topowy Samsung Galaxy S23 Ultra ma matrycę 200 Mpix i Oppo Reno 8T ma matrycę 200 Mpix, to przecież muszą mieć podobną jakoś zdjęć?
Otóż, jak wiemy z recenzji, nie muszą, ale by to wiedzieć należy zadać sobie trochę trudu i zgłębić temat różnic w fizycznej wielkości sensorów, jakości optyki oraz w software, który przecież w smartfonach odgrywa rolę równie ważną jak sprzęt. Stojąc przed półką w sklepie lub w salonie operatora nie mamy większych szans na zastanowienie, zwłaszcza gdy sprzedawca obok wychodzi z siebie, by przekonać do zakupu.
Wielkość ma znaczenie
Większy sensor oznacza większe piksele, które są w stanie zebrać światło z większej powierzchni i przy okazji są mniej podatne na szum, zatem pozyskany z nich obraz wymaga mniej intensywnej obróbki dla uzyskania zadowalającego rezultatu. Ale większy sensor wymaga większej optyki, by pokryć obrazem całą powierzchnię sensora, a obudowa smartfonu nie jest z gumy. Stąd coraz większe i coraz grubsze wyspy, z których wystają obiektywy. Do tego, jeśli porówna się poziom skomplikowania optycznego takich szkieł nie da się nie zauważyć, że w smartfonach jest ona mocno uproszczona.
Przykład? Stabilizowany główny obiektyw najnowszego Xiaomi 13 Pro powstał w kooperacji z Leiką, ma ogniskową o ekwiwalencie 23 mm, jasność f/1.9 i współpracuje z matrycą 1″. Fizycznie składa się z 8 soczewek, bez informacji o podziale układu na grupy.
Przeznaczony dla aparatów APS-C obiektyw Sigma 16 mm f/1.4 ma ekwiwalent ogniskowej 24 mm, jednak zbudowany jest z 16 soczewek w 13 grupach, z tego aż 5 soczewek wykonanych jest ze specjalnych rodzajów szkła. Poziom skomplikowania konstrukcji Sigmy (mimo braku stabilizacji) jest zatem nieporównywalnie większy, a jej rozmiar dobrze ilustruje wzrost gabarytów optyki niezbędny do obsłużenia większych matryc.
Uproszczony układ optyczny obiektywów smartfonów oznacza trudniejszą korekcję popularnych wad, czyli zwykle wyższy poziom aberracji, dystorsji oraz winietowania. Radzenie sobie z nimi przerzuca się na oprogramowanie, zresztą podobnie jak w bezlusterkowcach, tylko w znacznie większym zakresie.
Problemy z teleobiektywami i obiektywami ultraszerokokątnymi
Rozmiar układu optycznego wpływa także na konstrukcje smartfonowych teleobiektywów. Zastosowany w Samsungu S23 Ultra obiektyw 70 mm ma jasność f/2.4 i gabaryty podobne jak główny, ale by uzyskać odpowiednio wąski kąt widzenia matryca została zmniejszona do miniaturowych rozmiarów 1/3.52″ i zaledwie 10 Mpix. Drugi aparat tele, o ogniskowej 230 mm, wymusił „położenie” układu optycznego w obudowie smartfonu i skorzystanie z konstrukcji peryskopowej – zachowany został rozmiar matrycy i gęstość, lecz spadła drastycznie jasność, do f/4.9, co oczywiście nie pozostało bez wpływu na jakość zdjęć. W obu przypadkach zwiększenie matryc i poprawienie obiektywów wymusiłoby wzrost grubości smartfonu, wydaje się więc, że producenci zapędzili się w ślepą uliczkę.
Podobny, a zarazem odmienny jest problem obiektywów ultraszerokokątnych. Z nielicznymi wyjątkami traktuje się je nie jako pełnoprawny sprzęt, ale raczej zapychacz, a takie telefony jak Oppo Find X5 Pro czy Vivo X80 Pro tylko podkreślają mizerię reszty. Z ostatnio zaprezentowanych nowości znów tylko Xiaomi 13 Pro zdaje się traktować sprawę poważnie. W większości przypadków aparat UWA to połączenie przeciętnej matrycy i słabego obiektywu, a uzyskane w ten sposób zdjęcia są w miarę ostre w centrum kadru i słabe na brzegach, i nie ustrzegł się tego nawet w/w Xiaomi.
Wynika to z faktu, że dobry obiektyw UWA też niestety musi być spory i dość skomplikowany, by sensownie znieść wady poszczególnych soczewek, które są tym bardziej dotkliwe, im ogniskowa krótsza. I tak znaczą część korekcji przerzuca się na oprogramowanie, ale o ile przy aberracjach i winietowaniu nie jest to problemem, to już silna korekcja geometrii nie tylko wyrzuca do kosza znaczną część danych z matrycy, ale i wyraźnie degraduje jakość obrazu. I tak można w nieskończoność – idealny smartfon miałby wyspę aparatów grubą pewnie na paręnaście mm, zatem by tego uniknąć idzie się na kompromisy.
Kosztów cięcie, gięcie
Kompromisy, kompromisy… księgowy z rozżarzonym Excelem ma wiele do powiedzenia w sprzęcie z każdej półki, ale w tej wyższej mniej to się rzuca w oczy. Pojedynek marketingu z księgowością prowadzi zaś do sytuacji prawdziwie kuriozalnych – W Oppo Reno 8T mamy przeciętny aparat 200 Mpix (ale marketingowo wartościowy), do tego oczko mikroskopowe, sensor głębi i mocno uproszczone (w porównaniu z wyższą półką) oprogramowanie do przetwarzania obrazu. Sprzedawca sprzedaje trzy aparaty, z tego jeden nadaje się do czegoś poza zabawą. Albo i się nie nada.
Ale bywało znacznie ciekawiej – testowałem parę lat temu inny model tego producenta, A91, z czterema aparatami – głównym o jakiej takiej wartości, słabym ultraszerokokątnym oraz z czarno – białym i sensorem do detekcji głębi. Te dwa ostatnie do niczego nie służyły – tryb portretowy działał tak samo, niezależnie czy palcem zasłoniłem detektor czy nie, z czego wnioskuję, że dano sobie spokój z oprogramowaniem tych aparatów, lub po prostu zamontowano tam atrapy, by zachęcić klientów – są cztery aparaty? Są, a jakże! I choć piszę tu akurat o Oppo, który najbardziej zapadł mi w pamięć z racji tego, że był pierwszy, to inni producenci robili i robią dokładnie tak samo.
Skąd przyszliśmy, dokąd zmierzamy?
Nie jest łatwo wskazać prawdziwe innowacje w mobilnej fotografii – nie ma ich zbyt wiele. Xiaomi ma parę ciekawostek w teleobiektywie, pozwalających choćby na jego użycie do makrofotografii, Sony najpierw teleobiektyw dwuogniskowy, później prawdziwy zoom, Huawei eksperymentuje z wielostopniową przysłoną, coraz więcej telefonów z wyższej półki pozwala też na uzyskanie RAW z częściowo przetworzonym obrazem, który łączy zalety fotografii obliczeniowej z dużymi możliwościami obróbki. Dopóki jednak ktoś nie wpadnie, jak sobie poradzić z brakiem miejsca w smartfonie na coraz bardziej skomplikowane aparaty i zarazem jak zneutralizować zbyt gorliwych księgowych, czeka nas posuwanie się drobnymi kroczkami do przodu i testowanie, jak wiele jest w stanie zrobić software.