Już bowiem krótka wizyta na audiofilskich stronach i forach (nie mówiąc o sklepach) musi wywołać wzniesienie brwi daleko ponad zakola.
Audiofil – opis podgatunku
Na pierwszy rzut oka Audiofil Pospolity (Homo Sapiens Audiophilus Vulgaris) nie odróżnia się od typowych przedstawicieli gatunku Homo Sapiens i może się z nimi normalnie krzyżować. Cechami wyróżniającymi Audiofila Pospolitego jest jednak nadnaturalna wrażliwość na magiczną energię oraz mutacja układu słuchowego, pozwalająca na wykrywanie fal akustycznych w paśmie 5-50000 Hz – nie jest jasne, jak wykształciły się obie cechy, choć źródła dobrze poinformowane wspominają coś o ekspozycji na wibranium i ukąszenia nietoperzy.
W populacji Audiofila Pospolitego notuje się znaczą przewagę ilościową osobników płci męskiej oraz wynikający z tego specyficzny rytuał godowy: samiec Audiofila Pospolitego wabi bowiem samicę do swojego z trudem zbudowanego zestawu audio, wykonując przy tym taniec godowy zmierzający do przekonania samicy, że jest najdroższy w okolicy i nie ma co liczyć, że sąsiad będzie miał równie wspaniały. Jeśli samica zaakceptuje zestaw, para udaje się do stanowiska odsłuchowego w celu wspólnego wysłuchania najnowszej płyty Maryli Rodowicz.
Czytała Krystyna Czubówna
Żarty żartami, ale czasem naprawdę wydaje mi się, że żyjemy w światach równoległych
Prawdziwym audiofilom w zachwytach audiofilskim sprzętem nie przeszkadza bowiem wiedza i nauka – nawet jeśli dany kawałek sprzętu nie ma prawa wpływać na brzmienie. Kabelek z kawałka beztlenowej miedzi z ekranowaniem, z zarobionymi dobrej jakości końcówkami RCA i kosztujący kilkadziesiąt złotych za metr zagra tak samo, jak audiofilski kabel za 1000 zł za metr i wskazują na to wszystkie pomiary, lecz dla audiofila nic to, gdyż on słyszy różnicę – zwykle tym większą, im droższy kabel. Muzyka zdaje się zresztą w tym całkowicie drugorzędna względem pojedynczych dźwięków.
Historie takie, jak audiofilski, ręcznie robiony wzmacniacz słuchawkowy, który zebrał znakomite recenzje, a po otwarciu okazał się kupką elementów niechlujnie zlutowanych na pajęczynkę, do tego zupełnie przypadkiem niezwykle podobnych do wartego 20 dol. kitu z Aliexpress powinny być dzwonkiem alarmowym, że ktoś tu kogoś robi w bambuko, lecz nie wydaje się, by po audiofilskiej stronie mocy pojawiały się refleksje – „Czucie i wiara silniej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko”. Po co się nad tym zastanawiać, skoro scena wyraźnie się poszerza, szczegółowość rośnie, a cena jest niezwykle korzystna?
Prawdziwy cyrk jednak ma miejsce w domenie całkowicie cyfrowej. Wydawałoby się, że tam, gdzie występuje transmisja cyfrowa, chroniona protokołami detekcji i korekcji błędów, nie ma miejsca na czary i magię, lecz nic bardziej mylnego. Oto opis kabla HDMI AudioQuest HDMI 48G Dragon, długości 60 cm i kosztującego jedyne 9999 zł:
Tradycyjne „stuprocentowe ekranowanie” nie wystarcza do ochrony przed skutkami coraz powszechniej występującego promieniowania pochodzącego od sieci Wi-Fi, telefonów komórkowych i urządzeń satelitarnych. W kablach HDMI firmy AudioQuest przewodniki są odpowiednio ukierunkowane, aby zminimalizować szkodliwe dla wydajności zakłócenia radiowe, poprzez „kierowanie” lub odprowadzanie ich z dala od najbardziej podatnych obwodów.
Na 5. poziomie rozpraszania zakłóceń osłony 4 par FRL + eARC wykonane są z warstwy włókna węglowego z dodatkiem wysokostratnego grafenu, która jest umieszona pomiędzy dwoma warstwami metalu, a „globalna” warstwa wysokostratnego włókna węglowego otacza dodatkowo wszystkie przewodniki. Poziom 6. rozpraszania zakłóceń to najbardziej zaawansowany i wszechstronny sposób firmy AudioQuest na rozwiązanie problemu związanego z indukowaniem zakłóceń o częstotliwościach radiowych. Obejmuje wszystkie wysublimowane techniki stosowane w innych modelach, a ponadto wykorzystuje opatentowany przez AudioQuesta dielektryczny system prądowy (72V DBS)
Prawda, że fantastyczny opis? Copywriter, który go wymyślił pewnie przytulił niezłą kasę, choć warto by sprawdzić, co przyjmował w trakcie. Przypomnę tylko, że mowa o medium do transmisji cyfrowej, a zgodne ze specyfikacją kable HDMI dzieli się zasadniczo na działające i zepsute – jest całkowicie obojętne z czego jest wykonany przewód, byle użyty materiał spełniał minimalne wymagania standardu. Od całego tego amazingu i audiovoodoo zera nie staną się bardziej okrągłe, a jedynki bardziej przystojne. Audiofil wybąka coś o zakłóceniach cyfrowych, jitterze, a zapytany o protokół komunikacyjny zaperzy się, może nawet nazwie hejterem.
Jeszcze ciekawiej jest przy sprzęcie sieciowym – ten też dorobił się odmian audiofilskich, odkąd streaming zaczął wypierać fizyczne nośniki. Owszem, rychło okazało się, że część z takich specjalistycznych przełączników w środku kryła zupełnie niespecjalistycznego D-Linka z paroma przelutowanymi elementami i przez zupełny przypadek z pozostawionym oryginalnym, raczej prymitywnym zasilaczem, lecz i to dopiero początek. Osobom o mocnych nerwach polecam recenzję switcha LAN Silent Angel Bonn NX, za jedyne 16490 zł – warto przygotować się na atak basu i pod ręką mieć kojące nerwy napoje, a jednostki co wrażliwsze winne skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą. Ale idźmy dalej, do switcha trzeba przecież podłączyć odtwarzacz i to odpowiedniej jakości kablem, choćby takim jak kosztujący drobne 1995 dol. AudioQuest Diamond RJ/E o długości 1,5 m.
Nieco mniej malowniczy opis, tym razem w oryginale. Nie znalazłem na stronie producenta ani sklepów niestety wyjaśnienia, dlaczego audiofilski kabel RJ-45 do mojego PC jest tak ważny, skoro do gniazdka w moim domu sieć dochodzi zapewne ordynarną skrętką po 15 zł za metr, ani co mają do rzeczy te wszystkie cuda i audiovoodoo, skoro za transmisję danych odpowiada odporny na błędy protokół TCP/IP, wystarczająco skuteczny, by zapewnić bezpieczną i pewną transmisję danych nawet za pomocą gołębi pocztowych (IP over Avian Carriers, opisany w dokumentach RFC 1149, 2549 oraz w wersji zgodnej z IPv6 w RFC 6214).
A co z tymi danymi, które zapisujemy na dyskach? O specjalnych kablach SATA pisał już mój redakcyjny kolega, lecz trzeba iść z postępem: coraz mniej nośników korzysta z tego łącza, a coraz częściej korzystamy z dysków montowanych bezpośrednio na płytach za pomocą złącz M.2 A zatem? Audiofilski dysk Zzyzx Revelation Audio SSD o obniżonej pojemności, z zewnętrznym zegarem taktującym, miedzianym radiatorem i przede wszystkim zewnętrznym zasilaniem (odpowiednio drogi kabel dostępny osobno) drastycznie poprawia scenę, przejrzystość, czystość naturalność i holograficzność dźwięku – wszystko widać na wykresie i powie wam to każdy prawdziwy audiofil, który raz posłucha i będzie wiedział, choćby i podwójna ślepa próba nic nie wykazała.
Audiofile za nic mają sobie badania i próby
Technika podwójnie ślepej próby, w której ani osoba przeprowadzająca eksperyment, ani poddana eksperymentowi nie wiedzą, do której należą grupy powstała właśnie po to, by wyeliminować sugestię i autosugestię. Bez niej nie można przeprowadzić poprawnej oceny skuteczności leków w próbach klinicznych, stosuje się ją też z powodzeniem w akustyce. Tyle że pozyskane w ten sposób wyniki nie są specjalnie cenione przez prawdziwych audiofili, można z nich bowiem dowiedzieć się nie tylko tego, że druciany wieszak i kosztowny interkonekt użyte do połączenia elementów zestawu muzycznego dają w efekcie tę samą jakość dźwięku, ale nawet i tego, że większość z nich nie jest w stanie odróżnić muzyki skompresowanej kodekiem AAC od źródeł bezstratnych.
Oni wiedzą lepiej, słyszą więcej, a jeśli nauka mówi co innego, to biada nauce i tym, którzy się na nią powołują. Wydają tysiące, dziesiątki, a czasem setki tysięcy złotych na sprzęt audio i gadżety w rodzaju kwantowych antywibracyjnych podstawek pod kable i dzięki efektowi wspierania decyzji WIEDZĄ, że dzięki temu słyszą rzeczy, których nie słyszy zwykły profan – a że słyszą rzeczy, których nie słyszał realizator nagrania? Kto by się tam przejmował. Ich wiara jest nawet zabawna, lecz nie byłoby jej, gdyby nie znacznie mroczniejszy problem: aby mogli kupować swoje placebo, ktoś musi je wymyślić, wyprodukować, sprzedać.
W tekście powyżej przywołałem już przypadek autorskiego wzmacniacza słuchawkowego, zbudowanego na bazie chińskiego kitu do samodzielnego montażu za circa 20 dolarów – najdroższa tam była zapewne efektowna obudowa, lecz wątpię, by uzasadniała cenę gotowego wzmacniacza wynoszącą około 6000 zł – takiej przebitki nie ma nawet Apple na swoich smartfonach. W kablu HDMI za 9999 zł wszystkie komponenty wraz z robocizną złożyłyby się zapewne na jakieś 100, niechby i 200 zł.
Ostatnim elementem układanki audiovoodoo są tutaj recenzenci, który wypisują niestworzone historie o tym, jak to bas stał się bardziej mięsisty, przestrzeń szersza, a szczegółowość to już o matko boska – nie wiem kim był Bosek, ale matkę musiał mieć, że ho ho. Jako że samemu zdarza mi się recenzować sprzęt audio (tyle że nie audiofilski) rozumiem, że trzeba jakoś opisać swoje wrażenia, a język daje do tego określone pojęcia. Odpowiedzialnością recenzenta jest natomiast nieopowiadanie niezgodnych z naukowym stanem wiedzy bajek.
Jeżeli specjalista od działania sieci komputerowych mówi, że switch i okablowanie nie mają wpływu na jakość dźwięku to nie mają, niezależnie co wydaje się recenzentowi – jest to wiedza fundamentalna, dzięki której można mieć pewność, że ten felieton po przejściu przez setkę routerów i kilometry kabli wciąż będzie tym samym tekstem, a nie Sonetem Krymskim. Jeśli bowiem założymy, że switch i kable wpływają na cyfrowe dane audio, to wpływają też na każde inne przesyłane dane i nie można mieć żadnej pewności co będzie na wyjściu. Chciałbym wierzyć przy tym, że stężenie audiofilskich kocopołów w recenzjach jest efektem zwykłego braku wiedzy, a nie złej woli.
Chciałbym, ale nie wierzę.