Chciałem napisać „wyznawcę”, ale mimo wszystko do ślepego oddania jest mi jeszcze bardzo daleko. Potrafię dostrzec wady i uchybienia w postępowaniu Giganta z Cupertino, a z pewnymi aspektami zarówno iPhone’a, jak i innych produktów firmy do dziś nie umiem się pogodzić. Pozostaje jednak faktem, że gdybym w tej chwili miał wydać własne pieniądze, nieważne jak małe czy duże, na nowy telefon, tym telefonem byłby najnowszy iPhone. Już tłumaczę.
Moja przygoda z iPhone’ami to doskonały przykład love-hate relationship
Przez długie lata wzbraniałem się przed kupnem iPhone’a z powodów przeróżnych. Najpierw była to cena i trudność zakupu – choć rozumiem przyczyny zawodowe takiego podejścia, sam nie zamierzałem udawać się na pielgrzymkę do Drezna by wydać absurdalną na tamte czasy kwotę na smartfon Apple’a. Bardzo długo smartfony Giganta z Cupertino odstraszały mnie też od siebie mikrym rozmiarem ekranu (to się zmieniło wraz z premierą iPhone’a 6 Plus) i fatalnym czasem pracy (to zmieniło się wraz z iPhone’em 11, którego kupiłem).
Gdy jednak kupno iPhone’a w Polsce stało się zupełnie cywilizowane, czasy pracy uległ radykalnej poprawie podobnie jak stan mojego konta, przełamałem się i nabyłem swój pierwszy telefon z nadgryzionym jabłkiem na obudowie. iPhone 11 mnie zaskoczył; pomijając mizerny ekran, wszystko robił lepiej od dowolnego smartfona z Androidem, z którym miałem styczność do tamtej pory. Swoją drogą ten iPhone do dziś ma się świetnie; pomijając kilka rys na ekranie dalej dzielnie służy mojej siostrze, która jest nim zachwycona, a mimo czterech lat na karku telefon ma przed sobą jeszcze co najmniej 2 duże aktualizacje oprogramowania.
Korzystałem z iPhone’a 11 przez rok i dłużej już nie mogłem patrzeć na jego wyświetlacz, więc przesiadłem się na iPhone’a 12 Pro Max. Uwielbiałem ten telefon; kochałem zwłaszcza dwudniowy czas pracy, z jakim nie zetknąłem się dotąd w żadnym topowym smartfonie, a także aparaty, które pod pewnymi względami są nawet lepsze od dwóch kolejnych generacji urządzeń – wystarczy porównać jakość obiektywu telefoto.
iPhone 12 Pro Max był dla mnie jednak odrobinę za duży i jako jedyny telefon o takich gabarytach autentycznie robił mi dziury w kieszeniach spodni. Mój czas z iPhone’em 12 Pro Max zbiegł się też z próbą przesiadki na Apple Watcha Series 6, która zakończyła się fiaskiem (jeden dzień czasu pracy i filigranowa obudowa zrobiły swoje), jak również z próbą całkowitej przesiadki na „ekosystem” Apple’a – korzystałem wówczas z MacBooka Pro 16, który niestety za sprawą ogromnych problemów z przegrzewaniem zraził mnie do siebie na tyle skutecznie, że do dziś nie kupiłem kolejnego Maca (czego teraz żałuję, ale to inna historia).
W każdym razie był to moment, w którym doszedłem do wniosku, że „złota klatka” kompletnie nie jest dla mnie i postanowiłem się pozbyć całego zapasu jabłek, jaki był w moim posiadaniu. iPhone’a zastąpiłem smartfonem z Androidem, Apple Watcha zastąpił Garmin, a MacBooka Pro zastąpiły najpierw topowe laptopy z Windowsem, a potem potężny komputer stacjonarny.
I o ile do Apple Watcha (raczej) wracać nie zamierzam, a MacBook kosztuje tyle, że będę mógł sobie na niego pozwolić dopiero po sprzedaniu organów „na części”, tak do iPhone’a wróciłem już po kilku miesiącach. Kupiłem w dniu premiery iPhone’a 13 Pro i nie oglądałem się za siebie.
iPhone 13 Pro to pierwszy smartfon, z którym wytrzymałem dłużej niż rok
Jestem geekiem, więc telefony szybko mi się „nudzą”, toteż nawet na długo przed rozpoczęciem pracy testera smartfonów wymieniałem telefony znacznie częściej niż ta „normalna” część populacji. Jeśli dobrze pamiętam, z żadnym modelem nie wytrzymałem dłużej niż rok, a odkąd zacząłem testować smartfony, w ogóle nie czułem potrzeby kupowania telefonu na własność. Bo i po co, skoro co dwa-trzy tygodnie moja karta SIM lądowała w nowym egzemplarzu testowym? Nawet gdy kupiłem iPhone’a 11 a potem iPhone’a 12 Pro Max, przez większość czasu korzystałem z „testówek”.
Dzisiaj przez większość czasu korzystam z iPhone’a 13 Pro. Uważam go za najbardziej udanego iPhone’a ostatnich lat, który nawet dziś, blisko dwa lata od premiery, broni się w każdym aspekcie; ba, ostatnio przez ponad miesiąc korzystałem z iPhone’a 14 Pro Max i nie widzę choćby cienia powodu, by po niego sięgnąć prywatnie. Aparat może i jest odrobinkę lepszy, ale za to ucierpiał czas pracy, który w iPhonie 13 Pro nadal jest ponadprzeciętny.
Rozpisuję się o tym smartfonie, bo sądzę, że to on rozpieścił mnie na tyle, bym chciał zostać w „rezerwacie” na dobre. To pierwszy smartfon, z którym wytrzymałem tak długo i pierwszy, który… niczym mnie nie zirytował. Jego jedyną wadą w dniu premiery była bardzo wysoka cena. Jak się okazało ledwie rok później – wcale taka wysoka nie była, bo mogło być drożej. Nawet dziś, gdybym miał wskazać jakiś minus tego urządzenia, wskazałbym na absurdalnie marną autokorektę w klawiaturze i brak obsługi kodeków wysokiej jakości, ale to cechy wspólne wszystkich iPhone’ów. Do przeżycia. Cała reszta jest wzorowa.
Tak naprawdę jedynym telefonem ostatnich lat, który sprawił, że przez myśl przemknęła mi chęć na zmianę, był Samsung Galaxy Z Flip 3 a po nim Z Flip 4. Uwielbiam format składanych smartfonów i czekam z utęsknieniem na dzień, gdy Apple wyda swojego flipa. Póki co jednak marzenie o własnym składanym Samsungu w kieszeni pozostaje marzeniem, a to za sprawą błędu, przez który Android Auto na smartfonach Samsunga nie działa z moim autem. Mimo usilnych prób i nawet bezpośredniej konsultacji z oddziałem deweloperskim zajmującym się Android Auto problemu nie udało się rozwiązać. CarPlay tymczasem działa absolutnie bezproblemowo w 100% przypadków. I chyba to jest clou, dlaczego z „agnostyka” stałem się częścią iPhone’owej trzody.
iPhone nie jest w niczym najlepszy. Jest jednak bezproblemowy
Obiektywnie rzecz ujmując, iPhone – ani 13 Pro, ani 14 Pro – nie jest dziś najlepszy w żadnej kategorii. Chociażby Samsung Galaxy S23 Ultra zdeklasował model 14 Pro w niemal każdej konkurencji. Są modele z lepszym czasem pracy. Są telefony z lepszym aparatem (choćby Vivo X90 Pro). Są telefony ciekawsze (wspomniany Z Flip 4 czy Oppo Find N2 Flip). Są telefony po stokroć bardziej opłacalne. I na domiar złego – jako tester sprzętu mam dostęp do każdego z nich. Na dobrą sprawę nie potrzebuję telefonu na własność, a jakbym już miał coś kupić, to mogę sobie pozwolić na dowolny model. A jednak gdyby przyszło co do czego, własne pieniądze pewnie i tak wydałbym na iPhone’a.
Bo nawet jeśli iPhone nie jest w niczym najlepszy, to jest na tyle dobry w każdej dziedzinie, by każdego dnia zachwycać bezproblemowym działaniem. A to coś, czego nie mogę powiedzieć o żadnym smartfonie z Androidem, bo tam w każdym jednym modelu coś mnie irytuje na tyle, bym po krótkim czasie wracał do iPhone’a z westchnieniem ulgi.
To zwykle drobiazgi, których amalgamat składa się na doświadczenie z użytkowania. Weźmy chociaż błahostkę, jaką jest odblokowywanie telefonu – Face ID jest tak bardzo lepsze od czytników linii papilarnych pod ekranem, że każde przyłożenie palucha do wyświetlacza jest doświadczeniem wręcz uwsteczniającym. Weźmy aplikacje – lata lecą, a programiści nadal bardziej przykładają się do aplikacji na iOS i trudno im się dziwić, bo to klienci na iOS są bardziej skłonni zapłacić za te aplikacje (fakt, nie opinia). Nawigacja gestami – w Androidzie niby mamy „to samo”, ale jednak poziom dopieszczenia gestów w iOS i ich responsywność jest lepsza niż choćby w najlepszym smartfonie z Androidem. To kwestia personalnych preferencji, ale nie licząc ROG Phone’a od Asusa nie istnieje też smartfon z Androidem, który oferowałby równie dobrej jakości głośniki, co iPhone’y z serii Pro. Pozostali producenci zdają się nie przykładać do tego przesadnie wielkiej wagi, a przecież dźwięk to jedna z kluczowych funkcji smartfona.
Do tego dochodzi jeszcze aspekt „złotej klatki”, czyli nieszczęsnych aplikacji Apple’a, które zamykają użytkowników w „rezerwacie”. W moim przypadku jest to iMessage, na którym komunikuję się tylko z kilkoma osobami, ale są to osoby na tyle dla mnie ważne, bym trzymał dla nich smartfon Apple’a.
Nader wszystko jednak cenię sobie święty spokój i niezawodność, do jakiej przyzwyczaił mnie iPhone. Nigdy na przestrzeni lat, gdy korzystałem z iPhone’ów prywatnie, nie zdarzyło się cokolwiek, co uniemożliwiłoby mi pracę. System zawsze działa perfekcyjnie (nawet jeśli czasem po premierze nowej wersji iOS przez kilka tygodni miewa problemy). Zawsze mogę liczyć, że smartfon spełni swoje zadanie, a to dla mnie najważniejsze, bo telefon to dla mnie także bardzo istotne narzędzie pracy. Dlatego zawsze, gdy wyjeżdżam w podróż służbową, jedzie ze mną iPhone – bo wiem, że na niego zawsze mogę liczyć. A możecie mi wierzyć, już kilka razy zdarzyło się, że topowy smartfon z Androidem nie dotrzymał mi kroku, na przykład w czasie branżowych targów czy ważnego „eventu”.
Oczywiście dostrzegam to, że Android pozwala na więcej. Jako otwarty system pozwala na dalece idącą customizację i otwiera wiele możliwości, które dla sporego grona ludzi będą dużo ważniejsze niż prostota i niezawodność iPhone’a. Sam jednak z biegiem lat „wyrosłem” z takich pierdół jak wgrywanie custom ROM-ów, grzebania w rejestrze, instalowania aplikacji firm-krzak czy wgrywania icon packów. Ok, może tego typu rzeczy robią już tylko nieliczni, ale nawet te przydatne możliwości, jakie daje otwarta struktura Androida, nie pociągają mnie już w najmniejszym stopniu. iPhone spełnia wszystkie moje wymogi, zarówno prywatne, jak i zawodowe. I robi to niezawodnie. A że zmiana wyglądu pulpitu jest na nim dużo trudniejsza niż na Androidzie? Cóż, coś za coś.
Miłość wbrew wszelkiej logice
Zdaję sobie sprawę, że to kompletnie irracjonalny afekt. Ba, tylko w tej chwili mam na biurku cztery różne telefony, które są lepsze (a przy tym tańsze) od najnowszego iPhone’a z najwyższej półki. A mimo to gdy muszę sięgnąć po telefon, w większości przypadków sięgam po ten z nadgryzionym jabłkiem na obudowie.
Apple tak bardzo przyzwyczaił mnie do dobrego, że nawet gdy mam przed sobą lepsze, to nie chcę po nie sięgać na stałe. Straszna choroba. I skoro nawet ktoś taki jak ja, mający porównanie z każdym liczącym się smartfonem konkurencji wpadł w sidła firmy Tima Cooka, to wcale nie jestem zdziwiony, że wpadają w nie także miliony ludzi na całym świecie, a iPhone niezmiennie pozostaje numerem jeden.