Niemiecki krążownik Prinz Eugen ma za sobą ciekawą historię, ale to jego uzbrojenie jest najciekawsze
Historie z drugiej wojny światowej nie przestaną nas zaskakiwać i tyczy się to nie tylko ludzi oraz bitew, ale też sprzętów, które powstawały w celu zdobycia przewagi nad przeciwnikami. Nazistowskie Niemcy pozostawiły po sobie całą masę mniej lub bardziej eksperymentalnych projektów, z czego część z nich się sprawdziła, a część już niekoniecznie i to nawet przez nieodpowiednio rozwiniętą technologię, jak na dawne czasy. Jak to z kolei było z niemieckim krążownikiem Prinz Eugen? Czy rzeczywiście miał w sobie coś wyjątkowego?
Czytaj też: Syndrom hawański w armii USA. Jeśli to nie Rosjanie, to co?
Prinz Eugen służył w nazistowskiej Kriegsmarine podczas II wojny światowej i był trzecim z pięciu okrętów typu Admiral Hipper, które zostały zaprojektowane do przeciwdziałania francuskim i brytyjskim krążownikom na Atlantyku i Morzu Śródziemnym. Miał wyporność rzędu 19600 ton, długość 212,5 metra, szerokość na poziomie 21,8 metra i zanurzenie sięgające 7,2 metra. Wprowadzaniem go w ruch zajmowały się trzy turbiny parowe, które rozpędzały go do maksymalnie 59 km/h. Jego załoga liczyła z kolei około 1600 oficerów i ludzi.
Główne uzbrojenie krążownika Prinz Eugen stanowiło osiem dział 20,3 cm SK C/34 w czterech podwójnych wieżyczkach (dwóch dziobowych i dwóch rufowych). Posiadał także dwanaście dział SK C/33 o kalibrze 10,5 cm w sześciu podwójnych wieżyczkach po obu stronach nadbudówki oraz dwanaście 21-calowych wyrzutni torpedowych, w których to tchnięto całą wyjątkowość projektu.
Czytaj też: Rosja ma nowy problem. Bez tego samolotu wojsko jest sparaliżowane
Wszystko przez to, że znajdowały się na obrotowych platformach, które mogły obracać się o 360 stopni. Ta cecha uczyniła okręt bardziej wszechstronnym i elastycznym w walce, pozwalając w stosunkowo krótkim czasie odpalać torpedy pod konkretnym kątem, ale z drugiej strony uczyniła go bardziej podatnym na uszkodzenia i awarie. Pierwotnie jego wyrzutnie torpedowe były zaprojektowane do działania na otwartej przestrzeni, ale później zostały zamknięte w cylindrycznych obudowach, aby chronić je przed uszkodzeniami i pogodą, co nadało krążownikom tego typu charakterystycznego wyglądu.
Wszystkie krążowniki typu Admiral Hipper miały ten sam typ wyrzutni torpedowych, ale to Prinz Eugen był jedynym, który przetrwał wojnę. Nie można jednocześnie powiedzieć, że tylko te krążowniki miały wyrzutnie torped ustawione na obrotowych platformach, bo rozwiązanie tego typu było też obecne we włoskim krążowniku Bolzano, który miał cztery obrotowe poczwórne wyrzutnie torpedowe czy japońskim krążowniku Mogami z potrójnymi wyrzutniami, które mogły obracać się o 180 stopni. Nie skończył jednak tak, jak na unikat przystało, bo zamiast do muzeum… stał się wrakiem, którego możecie podejrzeć na poniższym zdjęciu z 2018 roku.
Czytaj też: Lotnictwo USA chce niszczyć wrogów, a nie ekosystem. Odrzutowce będą latać na specjalne paliwo
Po kapitulacji Niemiec w maju 1945 roku Prinz Eugen został przejęty przez Brytyjczyków aż do czasu przekazania go amerykańskiej marynarce wojennej jako nagrody wojennej w styczniu 1946 roku. W lipcu 1946 roku został użyty jako okręt-cel do testów jądrowych na atolu Bikini. Przetrwał dwa wybuchy atomowe, ale doznał poważnych uszkodzeń i skażenia radioaktywnego, dlatego finalnie został odholowany na atol Kwajalein w celu dalszych badań. W grudniu 1946 roku wywrócił się i zatonął z powodu przecieku, a jego wrak pozostaje tam do dziś na głębokości około 35 metrów.