Opowieści o smartfonach jest co najmniej tyle, co ich posiadaczy. Przez kilkanaście lat nasze urządzenia zmieniały się razem z nami, a producenci wymuszali na nas rezygnację z pewnych przyzwyczajeń, nieraz w dość radykalny sposób. Przez lata zrezygnowaliśmy z wymiennych baterii, przeszliśmy drogę od Mini-SIM do Nano SIM, a nawet do eSIM i iSIM i pożegnaliśmy kilka wejść ładowania, by być już coraz bliżej uniwersalnego standardu.
Za moment otwierający historię smartfonów uważa się 2007 rok
Wtedy to swoją premierę miał iPhone. Nie był to pierwszy telefon z ekranem dotykowym – za taki uważa się IBM Simon z 1992 roku. Nie był to też pierwszy telefon z ekranem dotykowym typu multitouch – ten tytuł sprzed nosa zgarnął LG KE850 Prada, który swoją premierę rynkową miał w maju 2007 roku. Żadne z tych urządzeń nie zmieniło “paradygmatu” nauki o nowoczesnych urządzeniach komunikacyjnych.
I tak, ten tekst jak wiele innych oddaje pewien hołd Apple’owi (a właściwie to ich działowi marketingu), ale warto spojrzeć na LG, które mogło “smartfonem” LG Prada zyskać uwagę całego świata. Jeszcze pod koniec 2006 roku wizja urządzenia, które obsługuje się przede wszystkim w oparciu o palec, była novum. Pojemnościowy ekran dotykowy okazał się być strzałem w dziesiątkę. Dlaczego zatem to LG nie jest na ustach wszystkich, gdy rozmawia się o “pierwszym smartfonie”?
Czytaj też: LG Prada Phone 3.0 – styl bez nadęcia
Pomimo współpracy ze znaną marką LG Prada było daleko do urządzenia, które oferowało dobrą jakość wykonania czy ponadczasowy styl. Brak łączności Wi-Fi także okazał się sporym kłopotem. Recenzenci niekoniecznie zwracali uwagę na ten problem, ale przy braku sieci 3G lub HSDPA okazało się to fundamentalną przeszkodą do długoterminowego sukcesu. LG zupełnie zapomniało o tym, by wyposażyć kosztujący na premierę 600 euro telefon w pamięć większą niż 8 MB. Niewielką pomocą okazała się też karta pamięci o pojemności 256 MB, którą dołączano do telefonu. Jej wyjęcie wymagało wyjęcia baterii z telefonu, której pojemność – 800 mAh – była mała nawet jak na tamte czasy.
Co prawda to LG pierwsze zapowiedziało swój smartfon, ale na internetowych forach mówiło się o nim jak o kopii iPhone’a. Apple mocno działał na wyobraźnie, a publikacje sugerujące nadejście iPhone’a pojawiały się w sieci tak naprawdę od wielu lat. Amerykański producent rejestrował swój znak towarowy w Kanadzie jeszcze w 2002 roku, a stronę www.iphone.org – w 1999 roku. Właściwe prace nad telefonem zapoczątkowano w 2004 r. W przeciwieństwie do podręcznych asystentów cyfrowych znanych jako palmtopy, miał w sobie lekkość wynikającą z zaprojektowanego pod obsługę palcem interfejsu. Łatwość, z jaką można było odpisać na e-mail, odtworzyć swoją ulubioną piosenkę czy Youtube zmieniły to, jak ludzie postrzegali urządzenia mobilne.
Do takich zastosowań jak oglądanie filmów czy słuchanie muzyki niezbędny był zapas pamięci. Na rynku pojawiły się dwie wersje – 4 GB oraz 8 GB, przy czym z tej pierwszej zrezygnowano kilka miesięcy po premierze, obniżając jednocześnie cenę drugiej. Większa pojemność pamięci sprzedawanych smartfonów pomogła przygotować urządzenie na premierę sklepu App Store w połowie 2008 roku. Nawet i bez tego Apple widziało przyszłość w aplikacjach i pozwalało na uruchamianie ich z poziomu przeglądarki Safari.
Telefonowi mogła pomóc jego pierwotna niedostępność. Oficjalna premiera pierwszego iPhone’a odbyła się 29 czerwca 2007 roku i ominęła globalne rynki. To z pewnością pomogło zminimalizować kontrowersje wobec braku łączności 3G, czy funkcji nagrywania wideo w aplikacji aparatu, a przede wszystkim – braku przedniego aparatu. W telefonie zabrakło lampy błyskowej, ale też i jeszcze bardziej prozaicznych funkcji jak kopiowanie i wklejanie czy tapeta na głównym ekranie. Lista brakujących funkcji w pierwszym iPhonie z dzisiejszej perspektywy jest ogromna. Mimo tego amerykański sen o telefonie multimedialnym spodobał się światu, a globalnie dostępny następca, iPhone 3G, w pierwszym tygodniu od premiery sprzedał się w milionie egzemplarzy.
Czy HTC Era G1 to przełomowy smartfon? Na ten musieliśmy jeszcze poczekać
Takim fenomenem jak iPhone z pewnością nie stał się pierwszy smartfon z Androidem – HTC Dream. Albo T-Mobile G1. Albo Era G1. Nazwa rozbita pomiędzy różne kraje to tylko jeden z problemów tego smartfonu. Innym była jego… archaiczność.
Przy iPhonie telefony z wysuwaną klawiaturą musiały się mocno postarać, by wyglądać modnie, a G1 nie starał się wcale. W recenzji CNET użyto dyplomatycznych określeń i nazwano telefon “dziwnym” oraz “interesującym”, jednocześnie zaznaczając, że nie był to seksowny telefon. Bliżej było mu do prototypu, a i sam system Android nie był jeszcze w stu procentach gotowy. Ekranowa klawiatura pojawiła się dopiero w wersji 1.4, a urządzenie nie otrzymało wsparcia dla Multi-Touch mimo ekranu pojemnościowego. Dobrze, że na Androida pomysł mieli inni producenci.
Z grzeczności wypadałoby wspomnieć o LG Optimus 2X, który w Polsce był znany pod nazwą LG Swift 2X. Nie był to smartfon przełomowy w ujęciu całościowym, ale jako pierwszy oferował dwurdzeniowy procesor – Nvidia Tegra 2. LG przysłużyło się wielokrotnie gonitwie po najwyższe cele i zmianie krajobrazu na rynku smartfonów – spopularyzowało obiektywy ultraszerokokątne z pomocą LG G5 i wielokrotnie eksperymentowało z ekranami (LG G Flex, etui Dual Screen oraz LG Wing), wygenerowało też dużo dobrego w segmencie tanich smartfonów serią LG L i to w czasach, gdy tanie smartfony nie działały zbyt dobrze.
Jednak żaden z tych telefonów nie miał tak ogromnego wpływu na rynek, jak propozycja Samsunga. I czym pewnie was zaskoczę, ten innowacyjny smartfon ujawnił się dopiero w 2011 roku. Dlaczego nie uwzględniłem Samsunga Galaxy S, a uważam Samsunga Galaxy Note za bardziej istotny smartfon? Jest kilka powodów.
Samsung Galaxy Note dał sygnał innym producentom, że czas na większe ekrany
Samsung niejako stworzył segment “Phabletów” – urządzeń, które rozmiarem mieściły się pomiędzy tabletami, a smartfonami. Z dzisiejszej perspektywy Samsung Galaxy Note N7000 z matrycą o przekątnej 5,3-cala wydaje się być niewielkim urządzeniem, ale w chwili debiutu 178 gramów wagi oraz aż 83 milimetry szerokości czyniły z niego giganta. Od premiery w październiku 2011 roku do sierpnia 2012 roku udało sprzedać się 10 milionów egzemplarzy Galaxy Note, zarówno z obsługą 3G, jak i LTE. Telefon obronił się nawet pomimo zastosowania matrycy PenTile, gdzie układ pikseli powodował, że te były łatwiej widoczne, a co wytykało sporo recenzentów.
Rysik był katalizatorem zmian. Samsung połączył to, co stanowiło o sile przenośnych komputerów i przyciągnął do siebie tych, którzy rzewnie wspominali palmtopy oraz smartfony z Windows Mobile. Rysik miał przycisk, który pozwalał na robienie zrzutów ekranu i otwierał menu, w którym po tych zrzutach mogliśmy rysować. Pozwalał też na nawigację po systemie, a w późniejszych generacjach ręczne pisanie czy tłumaczenie fragmentów tekstu. Taki poziom interaktywności był dotychczas niespotykany w smartfonach.
Ponadto smartfony z serii Note udowadniały przez lata, że liczy się nie tylko sucha moc obliczeniowa, ale także dodatkowe funkcje, jakie producent jest w stanie dorzucić do oprogramowania. Z roku na rok widzieliśmy już tylko pogłębianie się tej tendencji, nawet wtedy, gdy “odchudzano” interfejsy i dramatycznie zmieniano wygląd nakładek na Androida. Oczywiście dla wielu Android bez dodatków jest jedynym słusznym sposobem korzystania ze smartfonu, ale rywalizacja producentów przysłużyła się na dobre rynkowi. Wizja Samsunga wygrała w tym przypadku z nieco innym stylem interfejsu, który proponowało HTC, Sony czy LG.
Przełomowy smartfon fotograficzny ostatnim tchnieniem Nokii i Symbiana
Gdzieś w tym zamieszaniu pomiędzy Androidem a iOS zniknął producent, który przez lata nadawał ton na rynku klasycznych telefonów. Nokia miała jednak plany, jak wrócić do gry. Pomimo faktu, że moim zdaniem premiera Nokii 808 PureView nastąpiła za późno, smartfon ten miał znaczenie dla kształtu rynku mobilnego. To nie tak, że do 2012 roku brakowało telefonów z fotograficznymi aspiracjami. Jednocześnie żaden z nich nie był aż tak dedykowany temu zadaniu jak 808 PureView.
Nokia nie brała jeńców, gdy w ramach współpracy z Carl Zeiss stworzyła smartfon ze sporym “garbem”. Telefon miał aż 18 milimetrów grubości w okolicy aparatu, a sama konstrukcja – 13,9 mm. Tak musiało się stać, by zmieścić 41-megapikselowy moduł. W erze, gdy w smartfonach nikt nie myślał jeszcze o dedykowanych przybliżeniu aparatach, a producenci przechwalali się zastosowaniem aparatów 13 Mpix, Nokia 808 PureView była ewenementem.
Czytaj też: Nokia 808 Pureview – telefon z mega aparatem
Producent przyłożył się do aparatu tak, jakby miała od tego zależeć jego przyszłość. Duży sensor pozwolił na uzyskanie płytkiej głębi ostrości – czegoś, co inne smartfony jeszcze długo robiły w ramach postprodukcji. Dedykowany procesor graficzny sprawiał, że zdjęć nie robiło się znacznie wolniej niż u konkurencji. Nokia 808 PureView miała nawet filtr ND i ksenonową lampę błyskową – coś, czego próżno szukać we współczesnych smartfonach. To wtedy staliśmy się też świadkami pewnej fotograficznej manipulacji. Z 41-megapikselowej matrycy wychodziły zdjęcia o rozdzielczości maksymalnie 38 Mpix.
Telefonowi nie pomogło kilka innych aspektów. Przeciętna rozdzielczość ekranu 640×360 pikseli zniechęcała nawet przy 4-calowej przekątnej. Symbian, nazwany przez Nokię w tamtym czasie Belle OS, nie miał bazy aplikacji, jaką gromadziły Apple czy Google. Nie pomógł też fakt, że firma była już mocno zaangażowana w promocję Windows Phone, a flagowym okrętem była wtedy Nokia Lumia 800.
Czytaj też: TEST: Nokia Lumia 1020
Nokia nie miała zamiaru porzucić tej technologii i w następnym roku pokazała model Nokia Lumia 1020. Doszło do pewnych zmian, jak między innymi wycięcia filtru ND czy dedykowanego procesora, ale postawiono przy tym na optyczną stabilizację. Telefon rejestrował zdjęcia zauważalnie dłużej od swojej konkurencji, ale jednocześnie oferował wysoką jakość, której nie musiał się wstydzić przez kolejne lata.
Kolejną fotograficzną rewolucję zgotował Huawei
Przez moment wydawało się, że wyścig fotograficzny będzie skupiał się przede wszystkim na funkcjach, które nie dotyczą samego robienia zdjęć, a tego, gdzie i jak je później opublikujemy. Zaginął też słuch o matrycach aparatów o dużej rozdzielczości. Z tego stanu rynek wybudził Huawei P20 Pro – smartfon, który razem z P30 Pro wydawał się być najbliżej przełamania duopolu Samsunga oraz Apple’a.
Huawei postawił na wysoką rozdzielczość zdjęć z głównego aparatu – maksymalnie 40 Mpix robiło wrażenie, nawet jeśli przez większość czasu telefon robił zdjęcia w rozdzielczości 10 Mpix. Duża rozdzielczość znalazła jednak swojej zastosowanie w tandemie z obiektywem przybliżającym. Ten domyślnie oferuje trzykrotne przybliżenie, ale dzięki łączeniu zdjęć z dwóch aparatów całość pozwalała na 5-krotny, hybrydowy zoom, a nawet 10-krotne przybliżenie o rozsądnej, jak na tamte czasy, jakości.
Najważniejszy był jednak nowy tryb nocny. Przed premierą Huawei P20 Pro telefony oferowały długi czas naświetlania, ale wymagało to wykorzystania statywu. Huawei pozwolił na to, by wziąć telefon w dłoń i nawet przy lekkich drganiach zrobić zdjęcie, które było jasne. Łączenie kilku fotografii w jedną, by osiągnąć obrazek o mniejszej ilości szumów oraz większej szczegółowości stało się normą w większości smartfonów i często zastępuje tryb HDR.
Konkurencja nie była przygotowana na taką ofensywę rozwiązań opartych o sztuczną inteligencję. Huawei 5 miesięcy po premierze ogłosił, że sprzedał 10 milionów smartfonów P20 i P20 Pro. Przy okazji premiery Huawei P30 Pro ten rezultat udało się osiągnąć w mniej niż trzy miesiące. Reszta przełomów fotograficznych nie była już dziełem chińskiego producenta, choć warto odnotować implementację obiektywu ze zmienną przysłoną w Huawei Mate 50 Pro. Czasem zastanawiam się, jak wiele mogłaby osiągnąć firma, gdyby nie kolejne ograniczenia ze strony Stanów Zjednoczonych.
Czytaj też: Używałem Huawei Mate 50 Pro – powrót do wagi ciężkiej w bardzo dobrym stylu
Zabrali gniazdo słuchawkowe i próbowali dziwnych zmian
W historii zdarzyło się też kilka ewolucji, które nie miały większego sensu. Nikogo nie interesuje już wyścig polegający na stworzeniu najsmuklejszego smartfonu. Po tym jak vivo X5 Max osiągnął zaledwie 4,75 milimetra grubości (i to z gniazdem słuchawkowym), nie było już producenta, który próbowałby zbliżyć się do tej grubości. Nikt nie podąża też drogą Sony, które w swoich smartfonach udostępnia panele z rozdzielczością bliską 4K, tymczasem Sony Xperia Z5 Premium swoją premierę miała już w 2015 roku. Smartfony nie stały się tanim sposobem na skorzystanie z gogli rozszerzonej rzeczywistości, choć było to główną motywacją producentów, by podbijać rozdzielczości ekranów.
Z telefonów zabrano także gniazdo słuchawkowe – ruch, który pozwolił na rozwinięcie skrzydeł słuchawkom bezprzewodowym opartym o łączność Bluetooth. Grunt dla innych producentów przygotowało Apple, które porzuciło gniazdo słuchawkowe przy okazji premiery iPhone’a 7 w 2016 roku. Trend na odchudzanie pudełek smartfonów trwa do dziś i w skrajnych przypadkach (jak w Sony Xperii 1 IV) kończy się na nie dodawaniu do telefonu niczego poza instrukcjami i kartą gwarancyjną. Tu ponownie możemy “podziękować” Apple’owi, który w 2020 roku zrezygnował z dodawania ładowarek do pudełek ze smartfonami. W ten sposób firma sporo zaoszczędziła – łącznie aż 264 miliony dol.
To wszystko to jednak pomniejsze zmiany, zwłaszcza że część producentów opiera się trendowi wyrzucania ładowarek z pudełek, a niektórzy dzielnie trwają przy implementowaniu gniazda słuchawkowego. Nie ma za to producenta, który zignorowałby temat fotografii mobilnej, a zwłaszcza fotografii nocnej. Za taki obrót spraw możemy podziękować Huaweiowi, który przy okazji premiery Huawei P20 Pro postarał się o to, by o sztucznej inteligencji wspomagającej fotografię było głośno.
Składane smartfony to najnowsza i ostatnia rewolucja
W tym zestawieniu znalazłem też miejsce dla smartfonu, który do końca nie jest smartfonem. Dla Samsunga Galaxy Fold miał być nowym otwarciem i rewolucją, która może wynieść go na szczyty listy sprzedażowych. Producent wiedział, że to duży skok i jeśli nie wykona go prawidłowo, może bezpowrotnie stracić swoją pozycję na rynku. Na szczęście Galaxy Fold, nawet po przesunięciu premiery spowodowanym problemami z jakością pierwszej wersji urządzenia, okazał się być początkiem czegoś nowego – smartfonów z elastycznymi ekranami.
Wcale nie musiało tak być. Wygląd tego telefonu zestarzał się bardzo szybko, głównie ze względu na ekran zewnętrzny. 4,6-calowy panel nie miał złej jakości obrazu czy problemów z kontrastem, ale jego rozmiar względem obudowy wyraźnie odstawał od czegokolwiek, co widzieliśmy w smartfonach przez ostatnie kilka lat. W jego odbiorze nie pomagały dość wydłużone proporcje. Niemniej emocji wzbudzało wcięcie w rozkładanym ekranie, gdzie zmieszczono dwa aparaty oraz niezbędne sensory. Samsung umiejętnie maskował je w każdym komunikacie prasowym, podobnie jak starał się zmniejszyć znaczenie wielkich ram wokół zewnętrznego ekranu wyborem ciemnych grafik promocyjnych.
Smartfon wyceniono na 9000 złotych, co w dalszym ciągu jest ogromną kwotą za urządzenie mobilne. W 2019 roku udało się sprzedać między 400 a 500 tysiącami urządzeń, co przy tak wysokiej cenie można uznać za sukces. Samsung się nie poddał, a z generacji na generację jego smartfony wyglądały coraz bardziej jak dopracowane produkty. Zmieniono zawias, dodano wodoodporność i poprawiono parametry ekranów.
W 2021 roku koreański producent sprzedał 10 milionów składanych urządzeń, z czego 70% to smartfony typu Flip, przypominające telefony z klapką. This is how many folding phones Samsung has actually sold (pocket-lint.com) Nie dziwi więc, że do pocztu smartfonów z elastycznymi ekranami dołączyły urządzenia od większości producentów na rynku. Perspektywy dla rynku składaków są obiecujące – w 2026 roku sprzedaż może wynieść nawet 41,5 miliona egzemplarzy. IDC Forecasts Worldwide Foldable Phone Shipments Will Reach 41.5 Million in 2026
Czy na tym koniec innowacji?
Mam nadzieję, że nie, a producenci stworzą jeszcze urządzenia, które na nowo zdefiniują rynek smartfonów. Obecnie nie wydaje się, by miało dojść do jakiejkolwiek rewolucji, ale czy musi się tak dziać? Nasze urządzenia działają przecież sprawnie i pozwalają na wiele, zresztą nie tylko wtedy, gdy wybieramy najdroższe opcje. Być może brak rewolucyjnych zmian wcale nie jest wadą obecnego krajobrazu?