Będę podkreślał to niejeden raz w tej recenzji, ale Sony udało się osiągnąć coś niesamowitego. Nie jest bowiem przesadą nazywanie nowego ZV-E1 mianem „Sony A7sIII w małej obudowie”, bo dokładnie tak jest. Mamy tu ten sam, pełnoklatkowy sensor. Mamy te same, noktowizyjne wręcz możliwości pracy na wysokiej czułości ISO. Ten sam doskonały autofokus. Tę sąmą wspaniałą jakość obrazu, wliczając w to nawet profil S-Cinetone. Wszystko to w korpusie, który wygląda jak zwykła „małpka”.
O dziwo jednak, obydwa aparaty są skierowane do skrajnie odmiennej grupy odbiorców, które – z nielicznymi wyjątkami, o czym za chwilę – niekoniecznie się przenikają. Dla kogo zatem jest Sony ZV-E1 i czym różni się od profesjonalnego A7sIII?
Sony ZV-E1 – specyfikacja techniczna
Na początek garść cyferek:
- Matryca: pełnoklatkowy sensor CMOS BSI Exmor R 12.1 Mpix
- Zakres tonalny: 15 EV
- Mocowanie: E-Mount
- Procesor: Bionz XR + procesor do przetwarzania zadań AI
- Stabilizacja matrycy: tak, 5-osiowa + stabilizacja cyfrowa w aparacie
- Wbudowany mikrofon: 3-kapsułowy, dwukierunkowy, z możliwością wyboru kierunku nagrywania
- Wizjer: nie
- Ekran: odchylany, obracany wyświetlacz TFT 3”, 1 mln punktów
- Autofocus: Fast Hybrid AF z 759 polami AF i śledzeniem oka ludzi i zwierząt
- Inteligentne tryby pracy AF: ludzie, zwierzęta, ptaki, samochody, pociągi, samoloty, insekty
- Czułość: 80 – 409600 ISO
- Czułość flexible ISO: 160 – 409600 ISO
- Jakość wideo: do 4K 60 FPS (4K 120 FPS dostępne po aktualizacji w czerwcu 2023 lub w trybie S&Q spowolnione w aparacie, FullHD 240 FPS dostępne po aktualizacji w czerwcu 2023), 10-bit 4:2:2, All-I, bitrate do 600 Mb/s
- Formaty profesjonalne: S-Log 3, S-Cinetone, HLG 2020, możliwość wgrania pliku LUT
- Format zapisu zdjęć: RAW (ARW), HEIF, JPEG
- Łączność bezprzewodowa: 2.4 GHz, 5 GHz, streaming UVC i UAC
- Wymiary: 121 x 71,9 x 54,3 mm
- Masa: 483g (z baterią)
- Bateria: Sony Z
- Nośnik danych: 1x SDXC/SDHC
- Złącza: USB-C, Micro HDMI, gniazdo słuchawkowe, gniazdo mikrofonowe
Rekomendowana cena w dniu premiery: 12999 zł za korpus, 14499 zł za zestaw z obiektywem kitowym 28-60 mm f/4-5.6 .
Jakie to małe!
Aż trudno uwierzyć, że w tej niewielkiej konstrukcji zmieścił się pełnoklatkowy sensor, podczas gdy korpus jest tylko marginalnie większy od wyposażonego w sensor APS-C aparatu Sony ZV-E10. Gabarytowo jest on najmniejszym pełnoklatkowym aparatem w portfolio Sony, jeśli nie najmniejszym pełnoklatkowym aparatem w ogóle, bo jest mniejszy nawet od kompaktowego Sony A7C. To konstrukcja wprost stworzona do zamocowania na statywie typu Gorilla Pod lub na autorskim uchwycie Sony GP-VPT2BT, jak również idealnie nadająca się do zamocowania na gimbalu, bo poradzą sobie z nią nawet mniejsze stabilizatory.
Jeden minus wynikający z niewielkiego rozmiaru jest taki, że jeśli zapragniemy postawić taki aparat na „dużym” statywie, to istnieje szansa, że metalowa płytka utrudni dostęp do wejścia na baterię, choć to oczywiście jest zależne od typu statywu. Na szczęście slot na kartę pamięci znalazł się na bocznej krawędzi, więc nośnik danych można wymienić bez konieczności zdejmowania aparatu ze statywu czy stabilizatora.
Sama budowa aparatu nie pozostawia wiele do życzenia; konstrukcja jest solidna, sprawia świetne wrażenie w dłoni i jest do pewnego stopnia odporna na wilgoć i zabrudzenie, choć Sony od razu przestrzega, że nie jest to poziom magnezowych szkieletów serii Alpha, więc lepiej nie sprawdzać tej wytrzymałości w naprawdę trudnych warunkach. Przyciski są niestety nieco małe; kto pamięta czasy serii A6000 tudzież Sony A7 III ten poczuje się jak w domu, ale jeśli ktoś przywykł do korpusów Sony A7 IV czy A7sIII może mieć nieco problemów z obsługą.
Wyjątkiem jest bardzo wyraźnie odznaczający się przycisk rozpoczęcia nagrywania u szczytu obudowy, choć jeśli mam być szczery, chciałbym, żeby był nieco wyżej osadzony. Z jednej strony głębokie osadzenie niweluje szansę przypadkowego uruchomienia nagrywania, ale z drugiej momentami trudno go wcisnąć.
Grip nie należy do najwygodniejszych na świecie, przez co niezbyt przyjemnie się fotografuje przez dłuższy czas, ale jeśli będziemy korzystać ze statywu ręcznego lub uchwytu, to kwestia gripu jest pomijalna. Jednym, co przez cały czas testów mocno rzucało mi się w oczy, był bardzo przeciętny wyświetlacz. Niestety jest to norma w większości aparatów Sony (nawet tych topowych), ale np. Sony A7sIII kompensuje słabiutki wyświetlacz rewelacyjnym wizjerem. Tu wizjera nie ma, więc jesteśmy skazani na niewielki, niezbyt wyraźny ekranik. Tyle dobrego, że jest on bardzo responsywny i nie nastręcza trudności w obsłudze, i bardzo dobrze, bo dotarcie do bazyliona funkcji tego aparatu przez ekran dotykowy jest bez porównania łatwiejsze niż manipulowanie pokrętłem i przyciskami.
Prostota do przesady
Widać, iż Sony projektowało ZV-E1 z takim samym zamysłem, jak całą serię ZV – ten aparat jest absolutnie idiotoodporny. Wszystko jest proste, przejrzyste, a większość istotnych opcji możemy zmienić z poziomu menu podręcznego w czasie nagrywania. Czuć wyraźnie, że Sony celuje w ludzi, którzy dotąd nagrywali smartfonami i chcą uzyskać lepszą jakość, ale niekoniecznie kosztem prostoty obsługi. Z perspektywy kogoś, kto na co dzień fotografuje i filmuje profesjonalnymi bezlusterkowcami Sony, ZV-E1 jest aż do przesady uproszczony, co oczywiście nie jest jego wadą, a cechą. Jeśli ktoś chce mieć aparat, w którym będzie mógł „w locie” zmienić każdy parametr – to nie tutaj, lepiej sięgnąć po serię Alpha.
Ta prostota ma jednak szereg zalet w postaci inteligentnych funkcji, których nie znajdziemy w serii Alpha (może z wyjątkiem najnowszego Sony A7rV), a które sprawiają, że tworzenie pięknie wyglądających materiałów jest z tym aparatem bajecznie łatwe. I taki właśnie był zamysł, bo nie ma co czarować – ten aparat przez wzgląd na swoją cenę trafi do bardzo, bardzo wąskiej grupy odbiorców, którymi będą przede wszystkim influencerzy i inni twórcy internetowi. Sporadycznie pewnie zdarzy się, że ktoś kupi go do bardziej „poważnych” produkcji jako b-cam czy do zamocowania na gimbalu lub heksakopterze, ale spodziewałbym się raczej, że Sony ZV-E1 trafi w ręce youtuberów i instagramerek. I właśnie im przydadzą się te wszystkie funkcje.
O jakich funkcjach mowa? Cóż, przede wszystkim o „background defocus” oraz „product showcase”. Ta pierwsza sztucznie rozmywa tło, co przydaje się w sytuacji, jeśli nie dysponujemy jasnym, profesjonalnym obiektywem. Sam testowałem aparat w parze z dwoma bardzo jasnymi „stałkami” – Sony 20 mm f/1.8 i Sigmą ART 50 mm f/1.4 DG DN, toteż nie bardzo miałem okazję sprawdzić cyfrowe rozmycie. Druga funkcja zaś przyda się bardzo do pokazywania produktów przed kamerą, co robią notorycznie zwłaszcza vlogerki beauty. Jak to działa? Otóż dziś aparaty często się gubią, gdy wystawiamy przed obiektyw mały obiekt, a z tyłu znajduje się np. twarz – aparat wówczas usilnie próbuje ustawić ostrość na oko, co skutkuje tym, że aby uzyskać ostrość na obiekcie, trzeba go nieco zasłonić, np. przystawiając dłoń. W nowym trybie w Sony ZV-E1 ostrość trzyma się obiektu przed aparatem jak przyklejona i działa to naprawdę rewelacyjnie, do tego stopnia, że jestem zdania, iż Sony powinno wdrożyć ten tryb do wszystkich swoich aparatów drogą aktualizacji.
Super przydatną opcją jest też dostępny z poziomu ekranu podglądu tryb „cinematic vlog setting”, gdzie mamy pod ręką wszystkie najważniejsze ustawienia. Korzystałem z tego regularnie, choć podczas wszystkich nagrań koniec końców stanąłem na profilu S-Cinetone, który gwarantuje dostatecznie ładne kolory „prosto z aparatu”, by nie trzeba było się przejmować koloryzacją w postprodukcji, ale jednocześnie jest na tyle elastyczny, by można było pokusić się o całkiem agresywny grading bez utraty jakości.
Co warto odnotować, w przeciwieństwie do serii Alpha S-Cinetone jest tu wydzielony w osobnej sekcji niż profile S-Log3. Zdziwiło mnie nieco, gdy nie mogłem ich znaleźć w ustawieniach Profili Obrazu – tam do dyspozycji były tylko przygotowane uprzednio presety, S-Cinetone oraz HLG, a także możliwość wgrania własnego profilu plikiem LUT. Aby włączyć tryb S-Log3, trzeba niestety przełączyć się w dedykowany tryb rejestrowania obrazu z dynamicznym ISO. Obstawiam, że jest to celowe ograniczenie, aby możliwości ZV-E1 nie pokrywały się w 100% z droższym, profesjonalnym A7sIII. Obstawiam jednak, że grupy docelowej tego aparatu kompletnie to nie obejdzie i będą oni korzystać albo z wbudowanych profili kolorystycznych, albo co najwyżej z S-Cinetone (co gorąco polecam).
Na słowo pochwały zasługuje też stabilizacja obrazu, która już w podstawowym, adaptacyjnym trybie działa znakomicie, a w trybie dynamicznym jest po prostu fenomenalna. Oczywiście pewnego efektu „jelly” w rogach kadru nie udało się uniknąć; stabilizacja działa też zauważalnie gorzej, gdy podłączymy obiektyw innego producenta niż Sony i warto tu też wspomnieć, że tylko w parze z obiektywami Sony skorzystamy z takich funkcji jak kompensacja Focus-breathingu czy cyfrowe przybliżanie obrazu dźwignią przy spuście migawki. Trzeba też pamiętać, że dynamiczna stabilizacja oznacza dość sowity „crop”, czyli cyfrowe przycięcie obrazu, więc trzeba adekwatnie dobrać obiektyw. Gdy jednak korzystałem z tego trybu w parze z obiektywem 20 mm f/1.8, pole widzenia nadal pozostało na tyle szerokie, by w kadrze zmieściła się moja twarz, gdy trzymałem aparat na wyciągnięcie ręki.
W tym miejscu jeszcze słowo o niemniej ważnej kwestii – dźwięku. Wbudowane mikrofony w Sony ZV-E1 są zaskakująco dobre i pozwalają na zaskakująco agresywną edycję dźwięku bez żadnych artefaktów. Znakomicie działa też inteligentne rozpoznawanie, skąd dociera dźwięk – możemy wybrać ręcznie, czy kapsuła ma rejestrować dźwięk z przodu, czy z tyłu aparatu, ale przez większość czasu nie ma potrzeby tego robić, bo tryb inteligentny rozpoznaje źródło sygnału niemal bezbłędnie.
To, jak wygląda i jak elastyczny jest profil obrazu S-Cinetone oraz skuteczność dynamicznej stabilizacji można obejrzeć na poniższym nagraniu. Widać, że udało się uratować przepalone obszary bez najmniejszej straty jakości, a obraz jest ostry i kontrastowy. Jest tam też próbka audio nagranego w skrajnie niesprzyjających warunkach – wielkim pomieszczeniu pełnym pogłosu i sporą ilością odgłosów otoczenia. Po zastosowaniu wtyczki „voice iso” w DaVinci Resolve oraz kompresora i limitera bez trudu udało mi się jednak to audio nie tylko „odratować”, ale też sprawić, że brzmi naprawdę dobrze. Gdybym dołożył do tych korekt jeszcze ustawienia EQ, trudno byłoby rozróżnić, że nie nagrałem dźwięku zewnętrznym mikrofonem wysokiej jakości. Oczywiście mamy tu gorącą stopkę do tego ze złączem cyfrowym, więc możemy podłączyć dowolny inny mikrofon, ale dobrze wiedzieć, że jeśli nie mamy żadnego pod ręką, to wbudowane audio wcale nie brzmi tragicznie.
Wracając do funkcji inteligentnych, które z pewnością przydadzą się vlogerom i influencerom: jest ich naprawdę mnóstwo, więc wymienię tylko te najważniejsze. Bardzo przydaje się opcja framing stabilizer i auto framing. Działa to troszeczkę jak „center stage” w iPadach, a mianowicie utrzymuje pożądany obiekt w centrum kadru i podąża za nim, gdy ten się przemieści. Wiąże się to oczywiście ze sporym cropem i nieznacznym pogorszeniem jakości, ale bardzo się przydaje, gdy np. chcemy nagrać wykład, wystąpienie publiczne czy webinar i chcemy mieć pewność, że zawsze będziemy w kadrze, nawet jeśli czy to my, czy to nagrywana osoba się przemieścimy.
Jeszcze jedną ciekawą funkcją jest rozpoznawanie wielu twarzy. Nasze smartfony radzą sobie z tym bez problemu i np. jeśli na zdjęciu są dwie osoby, a jedna chowa się za drugą, to obydwie nadal będą ostre. W aparatach profesjonalnych osoba z tyłu byłaby zaś rozmyta, jeśli ustawilibyśmy za niską wartość przysłony. Sony ZV-E1 pozwala natomiast „wyostrzyć” na obydwie osoby jednocześnie pozostawiając rozmyte tło, co z pewnością spodoba się grupie docelowej tego aparatu.
Jakość obrazka? Tu nie ma o czym mówić
W tej recenzji bardzo mało mówię o jakości obrazu, bo tak naprawdę nie ma o czym – to pierwsza liga i obraz 1:1 taki, jak zobaczymy w Sony A7sIII. Można nim nagrywać w każdych warunkach, nawet w najgorszym oświetleniu i wciąż liczyć na to, że uzyskamy użyteczny, ostry obraz. Wspaniale działa też autofocus, który do tego zyskał funkcje inteligentne znane z Sony A7rV, a mianowicie – możemy np. wyregulować, jaki element ciała ma śledzić hybrydowy AF, aby nie blokował się np. na ramieniu, tylko na głowie. Naprawdę trudno tu dodać coś więcej, bo działa to znakomicie, choć uczciwie przyznaję, że najlepiej sprawdza się w parze z obiektywami Sony. Gdy podłączałem do ZV-E1 obiektywy Sigma 50 mm ART f/1.4 DG DN oraz 24-70 mm f/2.8 DG DN widać było, że zarówno precyzja autofocusu w wideo jak i Focus breathing uległy odczuwalnemu pogorszeniu.
Jakość obrazu i ostrości można zobaczyć na poniższym wideo – segment mówiony nagrywany jest przy użyciu obiektywu Sony 20 mm, zaś przebitki wykonałem Sigmą 24-70.
Jeśli zaś chodzi o zdjęcia, to… są. W czasie tego testu skupiałem się na możliwościach wideo, tym bardziej, iż jeszcze przez kilka tygodni nie sposób będzie otworzyć plików .ARW w programach do obróbki, a sama jakość JPEG-ów jest wzorowa, więc nie ma o czym mówić. Muszę jednak zaznaczyć, że tym aparatem zdjęcia najlepiej robi się w trybie… pełnej automatyki. Ze względu na mniejszą liczbę przycisków i utrudniony dostęp do nastaw, manualne tryby pracy są bardzo uciążliwe, tak samo jak samodzielne ustawianie punktu ostrości, które najlepiej robić… dotykając ekranu. Ci jednak, którzy przywykli do fotografowania smartfonami, poczują się jak w domu, a uzyskają nieporównywalnie lepszą jakość od dowolnego telefonu, nawet tego z najwyższej półki. Poniżej garstka zdjęć JPEG z wizyty w palarni kawy LaCava, jedynie z korektą ekspozycji, wykonanych ZV-E1 i Sigmą 50 mm ART f/1.4 DG DN:
Warto też wspomnieć, że aparatem można wygodnie sterować z poziomu smartfona oraz bez problemu przesyłać zdjęcia i nagrania na telefon dzięki aplikacji Creators App. Oznacza to, że tylko kilka dotknięć ekranu dzieli nas od nagrania materiału do jego publikacji w social mediach, a to kolejny przykład tej prostoty, w którą celowało Sony i na której zależy ludziom, dla których jest stworzony ten aparat.
Czy Sony ZV-E1 ma jakieś wady?
Mimo tego, że definitywnie nie jest to aparat dla mnie, przez większość czasu mogę o nim mówić w samych superlatywach, bo dla tych, do których ten sprzęt jest skierowany, będzie to niesamowicie użyteczne narzędzie. Nie oznacza to jednak, że jest to sprzęt idealny, bo znalazłem w czasie testów kilka bardzo istotnych wad, które odczują nawet amatorzy.
Pierwsza z nich to bardzo długi czas uruchamiania i wybudzania. Być może to kwestia wczesnej wersji oprogramowania, ale w czasie testów niejednokrotnie aparat potrzebował nawet do 10 sekund od momentu włączenia, by zacząć funkcjonować. Gdy zaś wyłączał wyświetlacz, potrafiło mu zająć nawet 5-10 sekund, by ponownie go włączyć po wciśnięciu spustu migawki. W efekcie kilka razy podczas filmowania materiału musiałem poprosić rozmówczynię, by powtórzyła jeszcze raz pierwsze wypowiedziane zdanie, bo aparat nie uruchomił się na czas.
Kolejny minus to czas pracy i kultura pracy aparatu. Sony deklaruje 95 minut nagrywania w jakości 4K 60 FPS. Sam nagrywałem przez cały czas w 4K, 25 FPS, 10-bit 4:2:2 i w tym trybie udało mi się uzyskać nieco ponad godzinę, nim bateria typu Z kompletnie się rozładowała. Cieszy fakt, że Sony wykorzystało tu ten sam akumulator, co w serii Alpha, a nie NP-FW50, czyli baterię W z serii ZV, bo jest to bardziej wydajne źródło zasilania, a do tego jeśli taki aparat kupi posiadacz profesjonalnego aparatu Sony, to będzie miał zapas baterii. Niestety czas pracy jest relatywnie krótki i trzeba o tym pamiętać, choć na szczęście mamy możliwość ładowania przez USB-C.
Nieco gorzej rzecz się ma z kulturą pracy, bo Sony ZV-E1 okropnie się nagrzewa. Żeby była jasność – mówię o „nagrzewaniu” nie „przegrzewaniu”, bo przegrzać nie udało mi się go ani razu. Co prawda nie nagrywałem niczego ciągiem przez godzinę, tylko tworzyłem krótkie klipy po max 5-10 minut, ale ani razu nie zobaczyłem komunikatu o przegrzewaniu; oczywiście może on wystąpić w innych warunkach, ale testowałem aparat zimą, toteż trudno było znaleźć otoczenie, w którym faktycznie mógłby się przegrzać.
Natomiast przez cały czas aparat bardzo mocno się nagrzewa, do tego stopnia, że trzymając go w dłoniach robi się to niekomfortowe, a też aparat bardzo odczuwalnie zwalnia podczas pracy. Dla przykładu, jeśli nagrywamy coś przez kilka minut i aparat się nagrzeje, to następnie próba wejścia do menu i zmiany jakiegoś ustawienia trwa znacznie dłużej, niż gdy robimy to bezpośrednio po uruchomieniu aparatu. Menu potrafi się zaciąć, ekran czasem przestaje reagować na dotyk tak, jak powinien. Widać wyraźnie, że malutki korpus ZV-E1 ma problem z adekwatnym schłodzeniem podzespołów i przetworzeniem obrazu z pełnoklatkowej matrycy. Nic zresztą dziwnego – nawet „duże” Sony Alpha z pełnoklatkowym sensorem nagrzewają się podczas rejestrowania wideo, więc takie zachowanie nie jest zaskoczeniem, ale trzeba podkreślić, że to nagrzewanie dość odczuwalnie wpływa na komfort obsługi i podejrzewam, że nie pozostaje też bez wpływu na czas pracy.
Czy warto kupić Sony ZV-E1?
Jeszcze jak! Pod warunkiem, że należycie do grona ludzi, dla których został on stworzony. Kto zatem powinien sięgnąć po ten aparat?
Przede wszystkim twórcy internetowi. W chwili pisania tego tekstu nie istnieje bowiem sprzęt, który oferowałby choćby zbliżoną jakość w tak niewielkiej obudowie i z tak ogromną prostotą obsługi. Jeśli zarabiasz na tworzeniu treści do social mediów, czy prowadzisz kanał na YouTubie, ale onieśmiela Cię poziom skomplikowania profesjonalnych aparatów i programów do montażu – ten aparat jest dla Ciebie.
Obstaję też przy twierdzeniu, że ZV-E1 będzie znakomitym b-camem dla bardziej zaawansowanych twórców. Doskonale spisze się na gimbalu, a dzięki obecności profili S-Cinetone, S-Log3 czy HLG łatwo będzie dopasować kolorystykę i jakość nagrań chociażby do Sony A7sIII, a nawet do podstawowych modeli z serii FX. O ile dla większości zaawansowanych użytkowników lepszym wyborem w tej cenie będzie bez dwóch zdań Sony A7 IV (zwłaszcza jeśli aparat ma służyć nie tylko do wideo, ale także do fotografii), tak ze względu na kompaktowe wymiary i rewelacyjną jakość obrazu na wysokich czułościach ISO Sony ZV-E1 również jest propozycją wartą rozważenia.
Jeśli o mnie chodzi, to wiem, że nie jest to aparat dla mnie. Jest za prosty do zastosowań profesjonalnych i za drogi do hobbystycznego nagrywania, tym bardziej mając w pamięci, że do tego aparatu podłączamy obiektywy dedykowane aparatom pełnoklatkowym, które są większe i droższe niż obiektywy pod APS-C, jakie podłączymy do pozostałych aparatów z serii ZV. 13 tys. zł. za korpus to zatem ledwie początek wydatków.
Nie mam jednak wątpliwości, że ZV-E1 zrobi furorę w świecie influencerów i youtuberów, bo jest on bajecznie prosty w obsłudze, a jednocześnie gwarantuje jakość, która dotąd była zarezerwowana tylko dla topowych aparatów, dostępnych tylko dla najlepiej zarabiających twórców. Jeśli czujesz, że ten aparat jest dla Ciebie – polecam po stokroć.