3 marca 2023 r. Twitter oficjalnie udostępnił abonament Blue dla wszystkich Polaków. Każdy, kto ma konto na Twitterze, jest w wieku pozwalającym legalnie kupić alkohol i ma dostęp do karty płatniczej może zapłacić Elonowi Muskowi 36 zł miesięcznie (przez przeglądarkę) lub 49 zł miesięcznie (przez aplikację mobilną). Ok, 44 zł miesięcznie przez przeglądarkę, bo podana kwota jest kwotą netto, a zatem należy doliczyć do niej jeszcze podatek. Tak się składa, że tego typu przedstawienie ceny jest niezgodne z europejskim prawem i na Elona zamierzają za to wsiąść odpowiednie organy, ale to już temat na odrębną dyskusję.
W każdym razie – jest drogo. Za 44-50 zł miesięcznie można opłacać porządny serwis VOD (albo dwa mniej porządne), można mieć rodzinny abonament w Spotify, można nawet mieć więcej gier niż będziemy w stanie ograć w ramach abonamentu Xbox GamePass lub GamePass PC. Za 50 zł można też kupić średniej wielkości pizzę lub zjeść 7 cheese’ów w Macu. I jakkolwiek nie zachęcam do takiego jedzenia, tak nawet wydanie 50 zł w Macu będzie lepszym sposobem na wydanie 50 zł niż opłacenie Twittera Blue.
Pisząc newsa o starcie abonamentu w Polsce mówiłem:
Nie zgadzam się jednak z Muskiem na żadnej innej płaszczyźnie i to jest główny powód, dla którego waham się przed zostawieniem tej firmie moich pieniędzy. Elon Musk, od chwili przejęcia Twittera, pokazuje, że nawet jeśli jest geniuszem w pewnych kwestiach, to w innych jest kompletnie niekompetentnym szefem-tyranem i pozbawionym empatii bucem. Twittera pod rządami Muska nie da się lubić, bo to, co się dzieje z tą platformą od października, zakrawa o nieśmieszny żart.
Osobiście mam więc opory moralne, bo choć należę do ludzi, którzy wykorzystaliby korzyści niesione przez abonament, to religia mi zabrania wspierać ludzi takich, jak Elon Musk, nawet symbolicznie.
Chwilę później jednak z przyczyn stricte zawodowych złamałem się i zapłaciłem. Proces weryfikacji potrwał 4 dni, tyleż samo zajęło uruchomienie wszystkich funkcji oferowanych przez Twitter Blue, a potem już mogłem korzystać z serwisu jak użytkownik premium. Po dwóch tygodniach intensywnego testowania stwierdzam, że nie ma to żadnego sensu.
Co daje Twitter Blue?
Dla przypomnienia, abonament oferuje następujące korzyści:
- Lepsza pozycja w odpowiedziach i wynikach wyszukiwania
- połowę mniej reklam na Twojej osi czasu (wkrótce)
- Przesyłanie dłuższych filmów i filmów w rozdzielczości 1080p
- Możliwość pisania tweetów o długości do 4000 znaków
- Wszystkie funkcje Blue, w tym edytowanie tweetów, opóźnienie wysłania i foldery zakładek
- Wczesny dostęp do funkcji eksperymentalnych
- Weryfikacja i niebieski „ptaszek”
Do tego trzeba dodać jeszcze aspekt kosmetyczny, czyli możliwość zmiany koloru zarówno ikony, jak i interfejsu aplikacji. I prawdę mówiąc na przestrzeni ostatnich tygodni to właśnie ten aspekt estetyczny najwięcej zmienił w moim życiu, bo przynajmniej ikona Twittera jakoś odróżniała się od innych ikon na moim iPhonie.
Uważnie obserwowałem jednak zarówno statystyki, jak i własne zachowanie po udostępnieniu nowych możliwości, i dochodzę do wniosku, że się myliłem. Sądziłem, że Twitter Blue mi się przyda, a nie przydał mi się do niczego.
Lepsza pozycja w odpowiedziach i wynikach wyszukiwania? Nie stwierdziłem nic takiego. Celowo tweetowałem z równą intensywnością co w ubiegłym miesiącu, by móc porównać, czy moje wpisy docierają do większej liczby ludzi. Otóż nie docierają; różnica jest w zasadzie niezauważalna, zarówno jeśli chodzi o zasięg, jak i interakcje czy liczbę nowych followersów.
Tutaj jednak muszę zaznaczyć, iż algorytm dostosowany do Twittera Blue prawdopodobnie dopiero zostanie uruchomiony, wespół z algorytmem poprawiającym widoczność obserwowanych kont w głównym feedzie Twittera, więc być może kwestia zasięgów jeszcze się poprawi. Póki co jednak korzyści nie stwierdzono.
Przysyłanie dłuższych filmów i filmów w rozdzielczości 1080p – to rzeczywiście przydatne, czy może raczej byłoby przydatne, gdyby nie to, że znakomita większość użytkowników ogląda Twittera na smartfonach i nie znam chyba nikogo, kto odpalałby filmiki tam zamieszczane w trybie pełnoekranowym. Skoro rozdzielczości z 720p do 1080p na małym okienku podglądu będzie więc niezauważalny dla znakomitej większości ludzi, podobnie jak długość filmów: Twitter nie jest medium od długich treści. Co prowadzi mnie do kolejnego punktu…
Możliwość pisania tweetów o długości do 4000 znaków okazuje się niewypałem i z obserwacji na swoim koncie, jak i na kontach innych ludzi widzę, że użytkownicy nie polubili tej nowości, a wręcz nie klikają w tweeta, by go rozwinąć i przeczytać pełną treść. Osobiście sądziłem, że będę korzystał z tej funkcji bardzo często, ale zdarzyło mi się to raptem kilka razy i nigdy nie były to sytuacje, w którym nie mógłbym się obejść bez zwiększenia limitu.
Edytowanie tweetów, opóźnienie wysłania i foldery zakładek – kolejny zbytek. Z folderów zakładek nie skorzystałem ani razu; mam inne narzędzia od kolekcjonowania treści znalezionych w internecie np. na potrzeby researchu. Opóźnienie wysłania z początku wydawało się fajną opcją; daje nieco czasu między wysłaniem a opublikowaniem, by w razie popełnienia jakiejś gafy lub zmiany zdania dało się cofnąć wysłanie tweeta bez jego usuwania. Po kilku dniach funkcja ta zaczęła mnie jednak strasznie irytować, do tego stopnia, że w końcu ją wyłączyłem, bo każdorazowe wysłanie tweeta wymagało zbędnego, dodatkowego kliknięcia lub czekania co najmniej 10 sekund. Myślałem też, że częściej będę korzystał z opcji edytowania; w końcu przez lata o to właśnie prosiliśmy – o możliwość edycji tweetów. W praktyce jednak edytowałem przez ostatnie tygodnie raptem 2 tweety i to tylko po to, by poprawić literówkę lub przecinek. I jakkolwiek jest to funkcja przydatna, tak z całą pewnością nie jest sama w sobie warta prawie 50 zł/miesięcznie.
Weryfikacja i „niebieski ptaszek” póki co dodają co najwyżej punkty prestiżu. Rzekomo pod zweryfikowane konto trudniej się podszyć, ale… na ten moment nie wiadomo, w jaki sposób konto jest weryfikowane, toteż marna to gwarancja. Trwają podobno prace nad rozwiązaniem podobnym do wprowadzonego w ramach Meta Verified, czyli identyfikacji przy użyciu państwowego dokumentu tożsamości, ale nie wiadomo, kiedy nastąpi jego wdrożenie.
Anulowałem Twitter Blue przez Elona Muska. Nie chcę temu człowiekowi płacić ani złotówki
Zdaję sobie sprawę, że jest za wcześnie na definitywną ocenę Twittera Blue, tym bardziej, że usługa jest dopiero rozwijana i wszystko wskazuje na to, że dopiero mają nastąpić zmiany „na zapleczu”, które uczynią ją prawdziwie użyteczną. Dziś abonament nie ma zbyt wielkiej wartości, ale nie oznacza to, że za kilka miesięcy nie może być inaczej.
Jednak to nie brak użyteczności przepełnił czarę goryczy, lecz sam Elon Musk. To już nie jest „kontrowersyjna postać” – Musk w ostatnich miesiącach daje się poznać jako zwykły dzban. Niestety jest też najbogatszym człowiekiem świata, więc wszystko uchodzi mu płazem, począwszy od żartów, których nie powstydziłby się pijany wujek na weselu, aż po absolutnie obrzydliwy, w wielu miejscach niezgodny z prawem i godzący w ludzką godność sposób, w jaki pozbywa się pracowników.
Moja mama często mawiała, że „do kościoła nie chodzi się dla księdza” i tu niby też można powiedzieć, że „z Twittera nie korzysta się dla Elona Muska”, ale tak jak kapłan odprawia mszę i głosi kazanie, tak Elon Musk jest włodarzem platformy i to ostatecznie do jego kieszeni trafiają pieniądze, które płacimy za abonament. Oczywiście fakt, że jedna osoba (czy nawet tysiące osób) przestaną płacić za abonament jest dla Muska bez znaczenia, bo jest on obrzydliwie bogaty – czy raczej tyleż bogaty, co obrzydliwy. Osobiście jednak lepiej się czuję ze świadomością, że nie dokładam się bezpośrednio do jego bogactwa, choć… na upartego można by powiedzieć, że samo korzystanie z Twittera już stanowi profit dla multimiliardera.
A jeśli ktoś ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do tego, jakim człowiekiem jest Musk, to polecam dzisiejszy paradoks. Oto człowiek, który głosi frazesy o „wolności słowa” (której ewidentnie sam nie rozumie), a jednocześnie ustawia ikonę kupy jako autoresponder dla oficjalnego maila prasowego Twittera. Wiecie, jak teraz dziennikarze mogą skontaktować się z portalem, by np. prosić o komentarz? Zgadliście – nie mogą, bo Elon najpierw wywalił na zbity pysk prawie cały dział odpowiedzialny za komunikację.
Nie brakuje też głosów, że cała ta akcja to próba strollowania przedstawicieli mediów przy jednoczesnym pozyskaniu całkiem sowitej bazy adresów e-mail; w końcu każdy szanujący się dziennikarz musi na własne oczy sprawdzić, czy w odpowiedzi na maila dostanie emotikonę. Jeśli to prawda, to za kilka dni Elon Musk odtrąbi sukces, jego wyznawcy zapieją z zachwytu, a dla mnie… byłby to kolejny powód, by nie płacić, bo takie zachowanie przystoi co najwyżej rozkapryszonemu 12-latkowi, a nie najbogatszemu człowiekowi świata i właścicielowi jednego z najważniejszych portali społecznościowych na świecie.
I jestem tylko ciekaw, co stanie się po 3 kwietnia, gdy wygaśnie mój pierwszy okres rozliczeniowy jako abonenta Twitter Blue. Bo mam przekonanie graniczące z pewnością, że Twitter pod rządami Elona Muska zrobi wszystko, by obrzydzić platformę darmowym użytkownikom na wszelkie możliwe sposoby, byle tylko ci zaczęli płacić abonament (lub wrócili do opłacania abonamentu, jeśli go anulowali). Już teraz wiemy, że plan Muska może zakładać wprowadzenie dziennego limitu tweetów, a osobiście spodziewam się też takiego bombardowania reklamami i takiego rozwalenia chronologii wpisów, że z Twittera nie będzie się dało korzystać za darmo, tak jak dziś niemal nie sposób korzystać np. z YouTube’a nie wykupując pakietu Premium.
Dopóki jednak to nie nastąpi, nie zamierzam płacić Muskowi. Szkoda mi tylko, że tak bardzo lubię ten portal, bo jednak trzeba przyznać, że to tam dzieją się najciekawsze dyskusje i to z niego korzystają najciekawsze persony Internetu. Nie byłoby łatwo ot tak z niego zrezygnować, mimo całej antypatii względem nowego właściciela.