„Zwolnijmy prawie wszystkich pracowników – co może pójść nie tak?” – musiał pomyśleć Elon Musk, najpierw zwalniając w sposób pozbawiony krztyny sensu i empatii 75% globalnej siły roboczej Twittera, a w ubiegły weekend dorzucając do tego kilkanaście kolejnych zwolnień na szczytowych szczeblach menedżerskiej drabiny i przeszło 200 kolejnych wśród szeregowych pracowników. Twitterowi, czyli jakby nie patrzeć potężnej, globalnej organizacji, zostało aktualnie około 1800 osób na całym świecie. Dla przypomnienia – w październiku pracowało tam 7500 osób.
Byli pracownicy po pierwszej fali zwolnień wielokrotnie ostrzegali, że działania Elona Muska uniemożliwiają serwisowi oferowanie podstawowych funkcjonalności, jak choćby poprawnie działającej weryfikacji dwuskładnikowej czy… bezpośredniego dostępu do pomocy technicznej.
Odkąd Elon Musk przejął Twittera trudno nazwać serwis inaczej niż „burdel na kółkach”, a mnie zastanawia już tylko jedno: co musi się stać, żebyśmy w końcu powiedzieli „dość”?
Czytaj też: Zapnijcie pasy. Elon Musk będzie robił z siebie pajaca na Twitterze jeszcze co najmniej przez rok
Twitter nie działa. Bez obaw – Elon Musk wie, co robi
Od kilku godzin trwa globalna awaria Twittera. Niektórym użytkownikom serwis nie działa wcale, innym działają tylko wybrane funkcje. W moim przypadku, gdy próbuję wejść w zakładkę „obserwujesz” na osi czasu, widzę jedynie puste pole z komunikatem. Nie działa też wprowadzanie emotikon, wyszukiwanie po hasztagach i dodawanie zdjęć. Aplikacja mobilna nie działa mi wcale i tak już od co najmniej dwóch godzin.
Choć na Twitterze widać zgłoszenia niezadowolonych użytkowników, sam Twitter w temacie milczy. Zarówno oficjalne konto platformy, jak i konto Twitter Support, jak też konto Elona Muska nie zakomunikowało oficjalnie o awarii, mimo że w serwisie Downdetector pojawiły się już tysiące zgłoszeń.
I to jest chyba największy problem obecnego Twittera – nie sam fakt awarii, bo te przecież się zdarzają, a częstotliwość ich występowania i absolutny brak należytej komunikacji. Znając życie Elon Musk napisze za kilka godzin, że w międzyczasie wdrażano nowe funkcje, albo „porządkowano błędy przeszłości”, jak miało to miejsce już kilkukrotnie wcześniej i wszyscy rozejdziemy się w pokoju. Użytkownicy wrócą do radosnego shitpostingu, a Elon Musk wróci do bycia miliarderem/bucem o poczuciu humoru i poglądach geopolitycznych godnych pijanego wujaszka z wesela.
Jego najwięksi apologeci wrócą zaś do tłumaczenia, jak to plebs nie rozumie jego geniuszu, a Elon Musk przecież wie, co robi. Bo takich opinii nie brakuje – każda krytyka Elona Muska nieodłącznie spotyka się z głosami obrońców, którzy twierdzą, że Elon robi teraz wszystko, co może, by ratować biznes i wyciągnąć Twittera z długów. Ja na moje, jedynym długiem, z którego Musk chce kogokolwiek wyciągnąć, jest dług, który sam zaciągnął w bankach na zakup platformy.
Czytaj też: Nie wierzę w przypadki. Awaria Twittera ujawniła szatański plan Elona Muska
Kiedy w końcu wszyscy rzucimy Twittera?
Od kilku tygodni sam zastanawiam się, co musi się stać, żebyśmy wszyscy w końcu masowo powiedzieli „dość” i porzucili Twittera. Exodus miał nastąpić już w listopadzie i to prawda, że prawie milion użytkowników „odpłynął” na Mastodona, ale… to przecież ledwie promil użytkowników. Prawda jest taka, że Twitter nawet tego odpływu nie poczuł.
Sam również nie zmieniłem dotąd platformy, z bardzo prostego powodu – mógłbym przejść na Mastodona, ale po pierwsze, działanie tego serwisu jest ekstremalnie nieprzyjazne użytkownikom (przynajmniej w mojej opinii), a po drugie… tam nikogo nie ma. I dopóki to się nie zmieni, to niewiele jest powodów, by tam zajrzeć. Dopóki to Twitter tętni życiem, dopóty nikt nawet nie będzie myślał o zmianie platformy. Sam też mam niewiele ku temu powodów, bo ze wszystkich „dużych” kont, które uciekły, naliczyłem może ze trzy osoby. W dodatku są to osoby, które i tak obserwuję jeszcze na Instagramie lub Facebooku, więc niczego nie tracę na ich nieobecności na Twitterze.
Nie przeszkadza mi to jednak w zastanawianiu się, jak głęboko sięgają nasze przyzwyczajenia i jak „wychowały” nas Big Techy. Nie ma dziś chyba takiej kontrowersji, która skłoniłaby nas do masowej rezygnacji z wygody serwisów społecznościowych. Spójrzmy tylko na Facebooka – po aferze Cambridge Analytica, która wstrząsnęła opinią publiczną, wszyscy mieliśmy stamtąd uciec, a tymczasem… Facebook ma się świetnie i wciąż rośnie. Tak samo z Twitterem; po przejęciu go przez Elona Muska spodziewaliśmy się końca, a Twitter wciąż stoi i to nie dzięki Muskowi, a pomimo nowego właściciela. Z bezsilności czasem aż chce się wyć.
Ktoś powie: przecież nikt ci nie każe z tego korzystać. Ja powiem: ale to tam najwięcej się dzieje. Twitter może być jedną z mniejszych „społecznościówek”, ale jest tą o największej sile rażenia, z której najchętniej korzystają decydenci i ciekawe osobistości tego świata. Tak po prostu jest. I jeśli nie powstanie inna platforma, która przekona właśnie te osobistości do zmiany, reszta społeczności też nigdzie nie odejdzie, bo zwyczajnie nie ma dokąd. A w międzyczasie wszyscy będziemy patrzeć na wszystkie wpadki i potknięcia kapryśnego miliardera, zagryzając zęby. Czy to się kiedyś zmieni?