Huawei FreeBuds 5 to idealny przykład tego, jak nie projektować słuchawek
Pisząc te słowa, mam z tyłu głowy szereg momentów, w których podchodziłem do testu Huawei FreeBuds 5, ale po kilku zdaniach rezygnowałem, chcąc dać im kolejną szansę. Trudno było mi bowiem pojąć, dlaczego tak wielka firma mogła wydać na rynek coś takiego i jednocześnie nie zaznaczać w materiałach marketingowych, że to słuchawki TWS dla nielicznych. Tyle tylko, że narastająca irytacja po ledwie kilku dniach okazjonalnego użytkowania przekreśliły moje starania co do próby doszukania się w FreeBuds 5 większego sensu.
Zacznę jednak od tego, co w FreeBuds 5 należy docenić, a jest tego sporo. Producent chwali się, że 11-mm przetwornik tych słuchawek odtwarza dźwięki w zakresie od 16 do 40000 Hz, że ich waga wynosi niewiele, bo 5,4 gramów, że wspierają łączność Bluetooth 5.2, kodek L2HC, LDAC i technologię AudioVivid, czy Spatial Audio, a tryb ANC radzi sobie śpiewająco z hałasem w otoczeniu. Poza tym ostatnim nie mogę się z tymi cechami FreeBuds 5 nie zgodzić, jak zresztą z tym, że 42-mAh akumulatory w słuchawkach zapewniają solidne 5 godzin pracy (według moich pomiarów około 3-3,5 godziny z włączonym ANC, dwoma podłączonymi urządzeniami i zaawansowanym kodekiem).
Czytaj też: Test słuchawek OnePlus Nord Buds 2. Czy unikalny wygląd idzie w parze z możliwościami?
Ten czas jest podbijany do około 30 lub 20 godzin za sprawą 505-mAh akumulatora w etui, który ekspresowo ładuje słuchawki. Ledwie 18-20 minut wystarcza, aby oddał ⅓ swojego naładowania i zapewnił słuchawkom pełnię energii. Ładowanie do 80% trwa krócej, bo 10 minut. Nie brakuje też aplikacji na telefon, w której podejrzymy poziom naładowania słuchawek i etui, przeprowadzimy aktualizację firmware’u, dostosujemy w nieco ograniczonym stopniu gesty, przystosujemy brzmienie w ustawieniach equalizera czy dezaktywujemy lub aktywujemy działanie czujnika obecności słuchawek w uszu.
Huawei FreeBuds 5 to świetnie zapowiadające się słuchawki TWS, jeśli patrzymy na samą specyfikację. Zwłaszcza że swoim wyglądem mogą wręcz zachwycić, choć to właśnie on jest powodem, dla którego FreeBuds 5 nie zdały u mnie egzaminu. Przykuwający wzrok projekt tyczy się zarówno etui w formie “spłaszczonego jajka”, które wygląda fenomenalnie i jest niewielkie, dzięki czemu z łatwością wsadzicie je do nawet małych kieszonek, jak i słuchawek w kształcie… no cóż, kształcie FreeBuds 5, bo ten jest unikalny, sprawiając wrażenie dwóch połączonych ze sobą kropelek wody.
Przy całym tym zachwycie projektem i wyglądem, nie mogłem korzystać z FreeBuds 5 przez dłuższy czas. Nie miałem bowiem zamiaru ciągnąć przygody ze słuchawkami, które ciągle trzeba poprawiać i które ciągle odciągają mnie od aktualnej pracy czy rozrywki. Nawciskałem się FreeBuds 5 w uszy całą masę razy i na wiele różnych sposobów, ale żadne podejście się nie sprawdziło. Nawet jeśli potraktowałem FreeBuds 5 łagodnie, czyli po prostu siedziałem, nie poruszałem się i nic nie mówiłem, ciągle czułem, jak te słuchawki powolutku się wysuwają z uszu.
Chodzenie, mówienie, ruszanie głową i ziewanie tylko potęgowało to wypadanie, przez co z FreeBuds 5 w uszach żyłem w ciągłym strachu, czy aby za moment jedna słuchawka nie wypadnie mi prosto do kubka z kawą lub na ulicę pod koła samochodu. Jako osoba potrafiąca ruszać małżowinami, złapałem się nawet na tym, że napinałem mięśnie wokół uszu tylko po to, aby utrzymać słuchawki w dobrej pozycji. Z początku nie było to problemem, ale po kilkudziesięciu minutach powodowało to dodatkowy dyskomfort.
Czytaj też: Słuchawki jak żadne inne. Nothing Ear (2) – pierwsze wrażenia
Co więc z tego, że FreeBuds 5 ładnie wyglądają, że brzmią bardzo dobrze, a nawet że ANC działa wzorowo (Hear-Through tutaj nie uświadczycie), jak trwa to ledwie kilka minut po włożeniu słuchawek do uszu, bo te zaczynają się zwyczajnie wysuwać? Nie byłem w tym jednocześnie jakimś rodzynkiem z “popsutymi uszami”. W ramach testu wkręciłem partnerkę, że FreeBuds 5 trzymają się uszu najlepiej ze wszystkich słuchawek niedokanałowych, z jakimi miałem do czynienia, a jej pełen zwątpienia wzrok po kilku minutach potwierdził mi jednoznacznie pierwotne założenia – Huawei po prostu zaprojektował te słuchawki albo źle, albo dla wąskiej grupy odbiorców.
Nie kupuję więc w ogóle zapewnień producenta co do tego, że te słuchawki są nie dokanałowe i nie douszne, a semi-dokanałowe. Gdyby takie były, to nie wypadałyby mi z uszu tak samo, jak wszystkie modele douszne, z jakimi miałem do czynienia.
Test Huawei FreeBuds 5 – podsumowanie
Oczywiście to wszystko nie oznacza, że z FreeBuds 5 nie da się na co dzień korzystać. Można, jak najbardziej, bo gdyby tak nie było, to Huawei zrobiłby inaczej, kiedy testerzy zgłaszaliby wątpliwości co do projektu. Patrząc jednak na oficjalne grafiki promocyjne z paniami, które korzystają z tego modelu w zupełnie odmiennych pozycjach (jakby producent sam nie wiedział, jak z nich korzystać), widząc etui, które nie chroni nas przed włożeniem słuchawek odwrotnie (poza blokadą wieczka w ½ drogi) i same słuchawki, które przypominają mi dziwne urządzenie medyczne i nie są w stanie usiedzieć mi w uchu, mam wrażenie, że FreeBuds 5 są zaprojektowane zwyczajnie źle.
Jeśli więc głównie siedzicie i nie mówicie wiele, to ta propozycja Huaweia może was zachycić. Jeśli jednak (tak jak ja) jesteście w ruchu nawet przed komputerem, bo np. stoicie przed nim, regularnie rozciągacie się i ćwiczycie, a przy tym nie znosicie ciągłego wrażenia, że słuchawki po włożeniu do ucha powoli się z niego wysuwają i w każdej chwili mogą wam wypaść, to lepiej dajcie sobie z Huawei FreeBuds 5 spokój, zwłaszcza że ich cena w Polsce ma sięgać około 699 zł.
Czytaj też: Sprawdziłem słuchawki Jabra Elite 4. Mam déjà vu i nie wiem, o co tu chodzi
Po co bowiem się męczyć, kiedy ten sam producent ma w ofercie takie przystępne cenowo dzieła, jak np. FreeBuds 5i? FreeBuds 5 niestety nie są modelem, jaki mogę otwarcie polecić, jeśli szukacie słuchawek TWS, które mają być przede wszystkim funkcjonalne i sprawdzać się w każdym scenariuszu, a nie tylko przykuwać wzrok.