Laptopy dla uczniów, ale nie do szkoły. To po co w zasadzie dzieci dostaną ten sprzęt?

Prace nad programem udostępnienia laptopów dla uczniów klas czwartych trwają w najlepsze. Niedawno minister cyfryzacji Janusz Cieszyński zaprezentował najkorzystniejszą ofertę złożoną w ramach postępowania przetargowego, która dotyczyła naprawdę ciekawego sprzętu. I choć wszystko wydaje się dziać zaskakująco jak na ten rząd sprawnie, to mam coraz więcej wątpliwości.
ASUS ExpertBook B1 1400

ASUS ExpertBook B1 1400

Laptop dla czwartoklasisty – wybór sprzętu to najmniejszy problem

W momencie rozpoczynania procedury przetargowej pojawiły się wątpliwości co do niektórych elementów specyfikacji. SIWZ bowiem w kształcie jaki został opublikowany zawierał warunek wydajnościowy, który był w zasadzie niemożliwy do spełnienia przez komputery z procesorami AMD. Ostatecznie protestów nie było, a ze złożonych ofert najlepsza okazała się ta z x-komu, dotycząca maszyn Asus ExbertBook B1. Na tym etapie oczywiście nie można jeszcze mówić o wygranej; procedura trwa, jednak zakładając, że dzieci otrzymają właśnie te maszyny, to będzie to dobry wybór. Komputery są dobrze wyposażone, trwałe i jako sprzęt klasy biznesowej dość podatne na naprawę, a do tego objęte trzyletnią gwarancją „na miejscu”.

ASUS ExpertBook B1 1400

W ramach programu maszyny mają być przekazane na własność rodzicom dzieci. Aby zapobiec ich odsprzedaży w umowach mają być zapisane stosowne klauzule: komputery zostaną przekazane rodzicom na użytek domowy i szkolny i nie będzie można ich sprzedać w okresie trwałości projektu. Jako dodatkowe zabezpieczenie ułatwiające rozpoznanie komputerów z programu na obudowie obok touchpada ma być wygrawerowane godło Polski oraz napis „Rzeczpospolita Polska”.

To wszystko nie budzi większych wątpliwości. Czyżby zapowiadał się udany program? Niestety, nie jest tak łatwo.

Wątpliwości co do realizacji programu nie brakuje

Zacznę może od rzeczy najmniej dla wszystkich oczywistej: otóż program ma być sfinansowany ze środków KPO, w istocie został zapisany jako jeden z kamieni milowych. W tym roku zakup ma dotyczyć 394 346 laptopów, których łączny koszt wyniesie ponad 1,164 mld złotych. I te pieniądze musi na dzień dobry wyłożyć zwycięzca przetargu, licząc na zapłatę. Problem w tym, że w ogóle pozyskanie w najbliższej przyszłości (przed wyborami) jakichkolwiek środków z KPO budzi wątpliwości, gdyż realizacja niezbędnych kamieni milowych przebiega z opóźnieniami, a często wydaje się być aktywnie sabotowana przez niektórych członków władzy wykonawczej. Do tej pory premier nie złożył nawet niezbędnego wniosku o wypłatę środków. Z jakich środków zatem rząd planuje zapłacić za realizację programu i co z wykonawcą, jeśli zapłaty nie będzie?

Minister Cyfryzacji, Janusz Cieszyński rozjaśnił tę kwestię w wywiadzie opublikowanym w naszym serwisie:

(…) skorzystamy z mechanizmu prefinansowania, do którego wykorzystamy pieniądze które wracają do Polskiego Funduszu Rozwoju w ramach zwrotów z tarcz dla firm. Dlaczego korzystamy z tego mechanizmu? Ponieważ w KPO są zapisane “kamienie milowe”, które mają konkretne daty i nie chcemy, żeby doszło do sytuacji, w której nie zrealizujemy jakiejś inwestycji, bo nie było środków, a później usłyszymy od Komisji Europejskiej, że “może się porozumieliśmy, ale termin upłynął”. Dlatego korzystamy z prefinansowania, czyli płacimy za to z polskich pieniędzy, a potem wystąpimy o ich zwrot. 

Nadal jednak kwestia realizacji tych obietnic budzi zasadne wątpliwości. Cały wywiad można obejrzeć i przeczytać pod tym adresem:

„Niebrzydka rzecz, ale czy ma jakieś zastosowanie praktyczne?”

O ile realizacja programu jakoś idzie, to coraz mniej wiadomo, po co w ogóle nam te laptopy. Minister Cieszyński w lutym mówił:

W szkołach jest około 800 tysięcy komputerów, z tym, że jak wiemy prawie co drugi ma więcej niż 5 lat. To pokazuje, że szkoły nie radzą sobie z tym, żeby na bieżąco wymieniać ten sprzęt. Plan jest taki, żeby każdy uczeń dostał prawdopodobnie swój pierwszy komputer w życiu i to jest prawdziwe wyrównywanie szans edukacyjnych

Tymczasem minister Czarnek, odpowiedzialny za edukację w wypowiedzi dla radia RMF FM, zapytany o wykorzystanie laptopów w szkole, powiedział:

O tym zdecyduje nauczyciel. Wszystko zależy od tego, jak to będzie zorganizowane w każdej ze szkół. Różnie nauczyciele będą do tego podchodzili. Na pewno nie będziemy tego odgórnie ujednolicać.

Dopytywany przez Mariusza Piekarskiego, czy nauczyciel będzie mógł powiedzieć uczniom: Macie laptopy od państwa, proszę je na jutro przynieść?  minister odpowiedział:

Ja nie powiem pani nauczycielce Jadwidze Kowalskiej ze szkoły w Gdańsku lub Gdyni, czy ma nakazać albo nie. Ja jestem za tym, żeby ten laptop był do wykorzystania w domu, a w szkole po to wydajemy miliardy, żeby zorganizować pracownię komputerową, a te laptopy, żeby były w domu. To przekazanie sprzętu, pomocy dydaktycznej, by mogli odrabiać prace domową w domu. Ja daję, my dajemy, rząd daje dostęp do nowoczesnej techniki wszystkim uczniom bez względu czy jest bogaty, czy biedny. Moja idea jest taka, że ten laptop powinien być do używania w domu a nie w szkole.

Wynika z tego niestety, że MEiN nie ma żadnego planu jak wykorzystać udostępniony uczniom sprzęt. Nie zanosi się na zmiany programów nauczania, nie ma mowy o elektronicznych wersjach podręczników, dzięki którym dałoby się zredukować do minimum konieczność noszenia papierowych podręczników i odciążyć uczniowskie plecaki. My z synowcem na przedzie i jakoś to będzie.

Szkoda, bo potencjał programu jest wyjątkowo duży, a przemyślany plan działania naprawdę mógłby wpłynąć na wyrównanie szans edukacyjnych dzieci. W tej chwili wygląda to jednak tak, że ministerstwo jest zbyt zajęte walką z lewactwem i nieprawomyślnymi poglądami kadry naukowej, by skierować swoją uwagę tam, gdzie naprawdę by się przydała.

(fot. Andrzej Libiszewski, Chip.pl)

Podobna niemoc decyzyjna ujawniła się przecież także w początkach pandemii, gdy zarządzono w szkołach nauczanie zdalne, nie zapewniając ani niezbędnego sprzętu (za to przerzucając problem jego pozyskania na nauczycieli i uczniów) ani choćby spójnej platformy programowej przeznaczonej do tego celu.

Mało radosna improwizacja, jaka z tego powodu nastąpiła do tej pory budzi grozę – widziałem zarówno nauczycieli, którzy radzili sobie dobrze, jak i takich, którzy nie mogąc zapanować nad MS Teams wrzeszczeli na dzieci, że im wyłączają mikrofon (czego oczywiście z braku uprawnień nie robiły) i przeszkadzają prowadzić zajęcia.

Tradycja kupowania sprzętu na pałę zresztą jest znacznie starsza – w niejednej szkole kupowano sprzęt, bo były na to pieniądze, zastanawianie się jak go użyć zostawiając na później; a bywało i tak, że stał przez lata w pudełkach nieużywany tak długo, aż uruchamianie go przestawało mieć jakikolwiek sens.

Jako rodzic dziecka objętego w tym roku programem laptopów dla uczniów liczę, że jeszcze nie jest za późno i pojawi się jednak pomysł, co z tym zrobić. Liczę, ale nie mam wielkiej nadziei, od początku bowiem przypuszczam, że spiritus movens programu stanowi rok wyborczy i kampania wyborcza. I że „rząd znowu daje” odmieniane będzie niebawem przez wszystkie przypadki.

W związku z przygotowywanym tekstem wysłaliśmy do rzeczniczki MEiN pytania dotyczące planów wykorzystania sprzętu w procesie nauczania. Niestety do momentu publikacji nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Jeśli otrzymamy komentarz Ministerstwa, zaktualizujemy artykuł.