USA przegląda sprzęt agresora, czyli jak Rosja traci na wojnie swoje tajemnice
Wojny to czas weryfikacji zapowiedzi i twierdzeń, którymi producenci sprzętu i wojska państwa przerzucali się przez długie lata lub nawet dekady. Do pierwszych tych weryfikacji dochodzi bezpośrednio na polu bitwy, ale nawet w okresie pokoju zdarza się, że jakieś państwo wchodzi w posiadanie sprzętu innego kraju i korzysta z tej okazji tak bardzo, jak tylko może. Nie bez powodu, bo praktyczna analiza sprzętów wroga jest jedyną okazją do pojęcia ich możliwości i ograniczeń, a więc jednocześnie opracowania środków zaradczych i taktyki, aby ułatwić sobie zwalczanie go na polu bitwy.
Czytaj też: Lotnictwo Rosji się sypie. Ciężki myśliwiec przechwytujący MiG-31 rozbił się… sam
Tego typu analizy są też w stanie dostarczyć cenną wiedzę na temat technologii oraz rozwiązań, co potencjalnie może wpłynąć na sprzęt rodzimej produkcji. Mowa nie tylko o zwyczajnym “podkradnięciu” niektórych rozwiązań, ale też potencjale opracowania lub dostosowania środków przeciwdziałających, aby np. lepiej wykrywać dane pociski lub im przeciwdziałać. Jest to szczególnie cenne zwłaszcza w przypadku okrętów podwodnych i wszystkich sprzętów typu stealth, których słabe punkty w sygnaturze radarowej mogą zadecydować w razie walki o tym, kto kogo szybciej wykryje.
Innymi słowy, badać sprzęt potencjalnego wroga zdecydowanie warto i USA doskonale o tym wiedzą. Wprawdzie aktualnie Stany Zjednoczone nie prowadzą wojny z Rosją, ale jako sojusznicy Ukrainy z jednej strony zyskują cenne spojrzenie na wyposażenie potencjalnego wroga, uzupełniając swoje dokumentacje, a z drugiej wspomagają tymi odkryciami Ukraińców właśnie. Obrońcom zależy więc na tym, aby przechwytywać wrogi sprzęt, a następnie wysyłać do innych sojuszniczych państw.
Czytaj też: Jest w ciągłym remoncie, a do tego nie ma kto nim pływać. Lotniskowiec Rosji to porażka
Wśród najnowszych tego przykładów znalazł się rosyjski bojowy wóz piechoty BMP-3, czyli najbardziej zaawansowany pojazd w tej rodzinie, który niedawno pojawił się na Yuma Proving Ground w Arizonie, a więc poligonie testowym, gdzie armia amerykańska testuje różne systemy broni i pojazdy bojowe. Znacznie ciekawszym odkryciem była jednak wieść co do przekazania USA rosyjskiego czołgu T-90A, który jakimś cudem znalazł się w Luizjanie, ale po odkryciu go przy autostradzie słuch o nim zaginął. Wstępne informacje wskazują, że czołg ten należał do 27. Oddzielnej Gwardyjskiej Brygady Zmechanizowanej Rosji i został porzucony w obwodzie charkowskim we wrześniu ubiegłego roku, a następnie zdobyty przez 92. Oddzielną Brygadę Zmechanizowaną Ukrainy.
Czytaj też: Nowa broń Rosji zadecyduje o losach bitew morskich. Czy mamy się czego obawiać?
Na podstawie etykiety wysyłkowej umieszczonej na lufie czołgu odkryto, że ten T-90A został wysłany z Polski i miał trafić w ręce specjalistów w Army Aberdeen Test Center, którzy zajmują się testowaniem i szkoleniem w zakresie sprzętu i technologii wojskowej. Pewne jest więc, że finalnie czołg ten trafi w ręce inżynierów, którzy zbadają go zapewne tak dokładnie, jak BMP-3 w poszukiwaniu szczegółów, które będą na wagę złota, a raczej krwi w trwającej aktualnie wojnie.