Pełnoprawnego testu nowego Walkmana nie będzie, a powód ku temu jest bardzo prosty – tu nie ma o czym mówić. Z przykrością muszę bowiem stwierdzić, że NW-A306B to naprawdę zły produkt, którego nikt nie powinien kupić. Kropka. Bez „ale”. Bez „dla niektórych będzie to dobry wybór”. Nie – ten sprzęt ma pewną krytyczną wadę, która sprawia, lepiej wpłacić 1899 zł na schronisko dla zwierząt, niż na kupienie tego gadżetu, a nawet gdyby rozłożyć go na czynniki pierwsze, to nie ma ani jednego elementu, który mógłby mnie przekonać, że warto wydać na niego pieniądze. Zwłaszcza przy tej cenie.
Sony Walkman NW-A306B prawie wszystko robi źle
Żeby nie być do szczętu krytycznym, na początek sypnę garścią pochwał. Przede wszystkim forma tego urządzenia może się podobać. Walkman jest wykonany ze swoistą dozą klasycznej elegancji, do jakiej przyzwyczaiły nas produkty Sony i mimo tego, że jest wykonany w całości z plastiku, sprawia wrażenie produktu z wysokiej półki.
Bardzo przyjemne w codziennym noszeniu są jego gabaryty; mierzy on tylko 56,5 x 98,4 x 11,8 mm i waży około 113 g. I nawet jeśli obsługa systemu Android na ekranie o przekątnej 3,6” nie jest przesadnie wygodna, to do kontroli odtwarzania multimediów w zupełności taki rozmiar wystarcza.
Nie mogę też nie pochwalić możliwości muzycznych, szczególnie w odniesieniu do audio bezprzewodowego; testowałem Walkmana w tandemie z topowymi Sony WH-1000XM5 i choć teoretycznie przez Bluetooth każdy sprzęt powinien grać tak samo, to dzięki zastosowaniu funkcji takich jak DSEE Ultimate (poprawiającej jakość dźwięku), kodeka LDAC oraz obsługi zmiennej przepustowości kodeka (VBR) dla bardziej skompresowanych formatów ta kombinacja brzmi nieco lepiej od tych samych słuchawek podłączonych do smartfona z Androidem z obsługą kodeka LDAC. Z początku myślałem, że różnicy nie ma, ale po przesłuchaniu obok siebie kilkunastu utworów na dwóch kombinacjach sprzętowych faktycznie zacząłem dostrzegać – subtelną, ale jednak – różnicę w jakości brzmienia na korzyść Walkmana.
I to jest moment w którym pochwały się kończą, bo w każdym innym aspekcie Sony Walkman NW-A306B to jakieś nieporozumienie, zwłaszcza patrząc na jego cenę. Weźmy np. brzmienie w słuchawkach przewodowych; testowałem to urządzenie w parze z kilkoma słuchawkami przewodowymi:
- Custom Art Fibae 7
- Audio-Technica ATH-M40X
- Beyerdynamic DT770 Pro
I niestety w każdym przypadku brzmienie było nie tyle przeciętne, co wręcz rozczarowujące. Przede wszystkim jednak, zastosowany w Walkmanie wzmacniacz jest za słaby, by napędzić duże słuchawki jak DT770 Pro (mimo że podłączałem doń wersję 80 Ohm, a nie np. 250 Ohm). Ba, jest tak słaby, że nawet customowe IEM od Custom Art grały bardzo cicho. O wiele głośniej grały podłączone np. do DAC-a FiiO i1, który wykorzystuję w tandemie z iPhone’em, nie mówiąc o wbudowanym złączu słuchawkowym w ROG Phone 7, które mocą rozjeżdża obydwa te urządzenia (tak samo zresztą jak brzmieniem, ale to inna historia).
Pomijając nawet moc wzmacniacza, Walkman NW-A306 gra po prostu słabo. Basu jest tyle, co nic. Szczegółowość – przeciętna. Góra pasma – mocno przejaskrawiona, co zresztą sugeruje już sam zakres częstotliwości wyjścia (20-40000 Hz).
Jeśli miałbym tu dać mały plusik, to na pewno należy się on za plastykę brzmienia pod wpływem wbudowanych narzędzi korygujących, m.in. korektora graficznego, który naprawdę zmienia charakter brzmienia nawet przy niewielkiej korekcie. Na plus należy też zaliczyć mnogość obsługiwanych formatów, bo mamy tu chyba wszystko – od mp3, poprzez FLAC i WAV aż po obsługę plików MQA. Oczywiście jako że Walkman pracuje pod kontrolą systemu Android 12, mamy tu też dostęp do wszelkiego rodzaju streamingów, w tym Apple Music Hi-Fi. Jako że nie posiadam wielu plików z muzyką, przez większość czasu słuchałem muzyki właśnie poprzez aplikacje streamingowe i to obnażyło największą słabość tego urządzenia.
Otóż Sony Walkman NW-A306 nadaje się do czegokolwiek tylko wtedy, gdy słuchamy muzyki zapisanej w pamięci urządzenia. Tej zresztą nie ma wiele, bo tylko 32 GB (z czego 18 GB dostępne dla użytkownika), co przy tak wysokiej cenie urządzenia jest jakimś nieśmiesznym żartem (udało mi się zmieścić dwie duże playlisty z Apple Music w formacie Hi-Res Lossless, nim wyczerpało mi się miejsce). Na szczęście jest też slot na karty microSD, ale to marna pociecha.
Największy problem polega jednak na tym, że tylko podczas korzystania z fabrycznego odtwarzacza i plików zapisanych lokalnie to urządzenie działa jakkolwiek płynnie. „Płynnie” to zresztą duże słowo, bo lepsze byłoby „akceptowalnie”. Ktoś w Sony uznał, że dobrym pomysłem będzie włożenie do takiego urządzenia Snapdragona 630 i 4 GB RAM-u. Pomijając już obraźliwie wręcz wysoką cenę jak za taką specyfikację, to podzespoły nie dają sobie rady nawet z najbardziej podstawowymi zadaniami.
Serwisy streamingowe po prostu mulą. Nie da się tego ująć inaczej. Wszystko działa powoli, ślamazarnie, urządzenie co chwila się zawiesza, a czasem nawet bez powodu wyłącza aplikacje. Ba, bardzo szybko odkryłem, że pierwszym, co należy tu zrobić, jest wyłączenie wszelkich powiadomień. Wystarczyło bowiem jedno powiadomienie z Gmaila w czasie słuchania muzyki, by Walkman… po prostu się zawiesił. Dodam też, że interfejs nie jest jakkolwiek przystosowany do obsługi na tak małym ekranie; to taki sam Android 12, jak na dowolnym telefonie (w dodatku z masą preinstalowanych, zbędnych aplikacji). Obsługa interfejsu aplikacji muzycznych na 3,6” jest skrajnie niewygodna, a do tego sam panel pozostawia wiele do życzenia, bo to najzwyklejszy wyświetlacz TFT o rozdzielczości 720p, który nie jest ani przesadnie jasny, ani przesadnie piękny, a kąty widzenia są po prostu kiepskie.
Jakby tego wszystkiego było mało, gdy słuchamy muzyki w wysokiej jakości konstrukcja odczuwalnie się nagrzewa, przez co nie tylko jeszcze bardziej zwalnia, ale też… błyskawicznie drenuje akumulator. Producent nie zdradza, jakiej pojemności ogniwa znalazły się w środku, ale są one stanowczo za małe. Według specyfikacji Walkman powinien działać nieprzerwanie przez 22 godziny transmisji Bluetooth i 26 godzin słuchania na słuchawkach przewodowych. W praktyce po godzinie słuchania plików z Apple Music przez Wi-Fi na słuchawkach Bluetooth ubyło mu ponad 25% energii, a do tego tak się nagrzał, że był w zasadzie nieużywalny. Co więcej, gdy sprzęt się nagrzewa, momentami zdarza mu się… zerwać transmisję audio przez Bluetooth. Doskonały odtwarzacz, nie ma co.
Jako że nie kopie się leżącego, nie będę się już dalej pastwił nad Walkmanem NW-A306B, choć jeszcze sporo rzeczy można mu wytknąć. To zły produkt, w skandalicznie wysokiej cenie względem swoich możliwości, którego nikt nie powinien kupić. Mógłbym dać za niego góra 500 zł, a pewnie i tak trudno byłoby mi wybaczyć wszystkie wymienione wyżej wady, bo możecie mi wierzyć, że byle zetafon od operatora działa płynniej niż interfejs nowego gadżetu Sony. A za 1900 zł możemy kupić porządny smartfon i DAC USB, który zapewni znacznie lepsze doznania niż Walkman. A to prowadzi mnie do pytania postawionego na początku: po co?
Po co istnieją jeszcze takie sprzęty jak Sony Walkman NW-A306? Czas odtwarzaczy przeminął
Głowię się nad tym od chwili, gdy zobaczyłem zapowiedź tego urządzenia. Bo przecież nie jest to jedyny Walkman; Sony ma w ofercie jeszcze wariant „budżetowy” NW-A105B (nie chcę wiedzieć, jak źle to musi działać) i wariant absurdalny, WM1ZM2 Signature za 17999 zł (on chociaż ma 256 GB miejsca na dane w standardzie, hurra). Istnieją też odtwarzacze innych firm, kosztujące mniejsze lub większe pieniądze, a ja się zastanawiam – czy w ogóle potrzebujemy jeszcze tej kategorii urządzeń?
Konkluzja do jakiej doszedłem niestety brzmi… nie, nie potrzebujemy. Potrafię sobie wyobrazić tylko jedno zastosowanie takiego sprzętu i jest to zastosowanie domowe; jeśli ktoś nie ma miejsca lub środków na rozbudowany zestaw audio i chciałby się cieszyć muzyką wysokiej jakości, ale jednocześnie oderwać się na chwilę od smartfona, wówczas taki gadżet to świetny pomysł, byle tylko nie był to opisywany wyżej NW-A306. Sprzęt tego typu, tyle że bardziej dopracowany, może być dobrym pomysłem dla audiofila-domatora o ograniczonych możliwościach budżetowych. Tym bardziej, jeśli zgromadziliśmy na przestrzeni lat własną bibliotekę plików i nie korzystamy z usług strumieniowania.
Poza domowym zaciszem taki sprzęt ma bowiem jeszcze mniej sensu, co jest dość dziwne, zważywszy na jego mobilną naturę. Wiecie, co irytowało mnie w NW-A306 jeszcze bardziej niż jego zamulający interfejs? Fakt, że muszę o nim pamiętać i muszę mieć ze sobą drugi sprzęt. Raz w czasie jazdy pociągiem złapałem się na tym, że chciałem przełączyć odtwarzany utwór i odruchowo sięgnąłem do telefonu, który i tak trzymałem w dłoni, ściągnąłem belkę powiadomień, by dostać się do centrum odtwarzania, a tam… nic. I wtedy przypomniałem sobie, że przecież słucham muzyki z tego drugiego gadżetu, który schowałem do plecaka, bo nagrzewał się za bardzo, by nosić go w kieszeni (że o wypychaniu kieszeni nie wspomnę).
Jeśli chodzi o jakość brzmienia, to taki odtwarzacz nie jest w stanie zaoferować nic, czego nie oferowałby współczesny smartfon. Nie trzeba dziś wydawać fortuny, by cieszyć się smartfonem z Androidem obsługującym kodek LDAC, który w parze z dostępem do Tidala czy Apple Music daje nam też dostęp do muzyki najwyższej jakości. A jeśli chcemy słuchać muzyki na słuchawkach przewodowych, to nie brakuje przenośnych DAC-ów; jeśli w imię jakości brzmienia miałbym ze sobą nosić drugi gadżet, to zdecydowanie wolałbym, żeby był to zewnętrzny DAC na USB-C lub Lightning. W ostateczności można też pokusić się o zakup smartfona takiego jak ROG Phone 7 lub 6, który oferuje gniazdo słuchawkowe o jakości porównywalnej z DAC-ami kosztującymi do 500 zł.
I żeby była jasność – to nie jest tak, że sugeruję bezkrytyczne przeniesienie całego życia do smartfona. Wprost przeciwnie; sam niedawno pisałem, że koncepcja jednego urządzenia do wszystkiego zaczyna mi się coraz bardziej wydawać koncepcją chybioną. Jeśli jednak chodzi o muzykę, to jestem zdania, że alternatywą dla smartfona jest nie przenośny odtwarzacz (de facto replikujący w mniejszym stopniu możliwości smartfona), lecz albo oddzielny, stacjonarny zestaw audio, albo wręcz powrót do analogowego doświadczania muzyki. Gdy słuchamy muzyki stricte cyfrowo, zwłaszcza gdy chcemy to robić poza domem, na smartfonie z podłączonymi słuchawkami robi się to po prostu najwygodniej.
Powiem szczerze, że spodziewałem się więcej po sprawdzeniu tego typu urządzenia w 2023 roku. Nawet jeśli sam produkt okazał się rozczarowujący, to miałem nadzieję coś poczuć. Miałem nadzieję na moment wrócić wspomnieniami do wieku nastoletniego, kiedy to nie wyobrażałem sobie życia bez odtwarzacza Creative MuVo, a potem Creative Zen, które następnie wyparł (o ironio) telefon Sony Ericsson Walkman a następnie Sony Hazel. Zamiast nostalgii czułem jednak wyłącznie irytację.
Moim zdaniem czas dedykowanych odtwarzaczy już dawno przeminął. Pora się z tym pogodzić.