Czołgi T-54 na froncie. Rosjan najwyraźniej nie obchodzi to, że te pancerne puszki są kompletnie przestarzałe
Sprzęt wojskowy starzeje się powoli. Nie tylko ze względu na wysoką jakość i przemyślane gruntownie projekty, ale też ze względu na to, że na danym sprzęcie uczy się zarówno techników, jak i samych operatorów. To sprawia, że zwyczajnie nie opłaca się wycofywać sprzętów nawet znacznie nadszarpniętych zębem czasu… tyle że w takim wypadku należy je regularnie modernizować. Rosyjskie wojsko staroci wprawdzie nie modernizuje, ale najwyraźniej nie przeszkadza mu to, że zaczęło rozkazywać swoim żołnierzom wskakiwać za stery czołgów, które powstawały w czasach nie tylko narodzin naszych rodziców, ale zapewne nawet dziadków.
Czytaj też: Jest w ciągłym remoncie, a do tego nie ma kto nim pływać. Lotniskowiec Rosji to porażka
W ciągu ostatniego roku dostaliśmy już całą masę przykładów co do tego, że rosyjski sprzęt na czynnej służbie nie należy do rodzaju specjalnie zaawansowanego. Problem w tym, że Rosjanie mają go pod dostatkiem i nie zastanawiają się, czy jego użycie wpłynie negatywnie na morale swoich żołnierzy, kiedy już wyjadą swoim wyklepanym i przerdzewiałym BMP-1 czy T-64 z amunicją sprzed dekad naprzeciwko unowocześnionego sprzętu Ukrainy, który ciągle spływa do broniącego się kraju. Najnowsze wieści o rozmieszczeniu czołgów T-54, którego prototypy powstawały w 1945 roku, a produkcja trwała od 1946 do 1964 roku, tylko to potwierdzają.
Mimo tego, że czołgi te mają dobre kilka dekad na karku i od groma bolączek, które rozwiązano w nowszych modelach, Rosjanie i tak przemieszczają je z magazynów wewnątrz kraju tuż pod granicę z Ukrainą. Odkryli to członkowie grupy Conflict Intelligence Team, która to monitoruje wojsko Rosji i wskazała na niedawne transporty nie tylko przestarzałych T-54, ale też jego następców w postaci T-55. Oba czołgi są jednak już całkowicie przestarzałe.
Czytaj też: Lotnictwo Rosji się sypie. Ciężki myśliwiec przechwytujący MiG-31 rozbił się… sam
Wprawdzie nie mamy jeszcze jednoznacznych potwierdzeń, że Rosja wykorzysta te czołgi przeciwko siłom ukraińskim, ale wydaje się to wręcz pewne. Nie tylko dlatego, że o brakach sprzętowych w rosyjskim wojsku słyszy się od dawna, ale też przez fakt, że oba wspomniane czołgi już wzięły udział w tej wojnie, choć w rękach nie regularnych żołnierzy, a sojuszników agresora w republikach na granicach. Można oczywiście się z tego śmiać, ale na wojnie lepiej być w przestarzałym czołgu niż na otwartym polu bitwy. Nawet jeśli to taki staruszek bez zaawansowanych celowników, dalmierzy i z paskudną stabilizacji głównej broni.
Czytaj też: Nowa broń Rosji zadecyduje o losach bitew morskich. Czy mamy się czego obawiać?
Finalnie więc wygląda na to, że na terenie Ukrainy spotkają się czołgi z dwóch światów. Z jednej strony Rosjanie w swoich licznych T-54 i T-55, w których mogli walczyć ich dziadkowie, a z drugiej Ukraińcy w nowoczesnych czołgach pokroju Leoparda 2, Challengera 2 i nawet Abramsa, których dostawy już zapowiedziano.