Pół dnia patrzenia, jak aktualizacje “się robią”
Jakiś tydzień temu przyjechał do mnie gamingowy laptop. Zacznijmy od tego, że opisywana tutaj sytuacja nie jest winą ani tego konkretnego modelu, ani też producenta. Równie dobrze mógłby to być Asus TUF Gaming, HP Omen, Acer Predator czy Lenovo Legion i miałbym z nimi dokładnie ten sam problem. Dlatego też w tekście pojawiają się zdjęcia laptopów różnych firm.
Laptop przeleżał kilka dni w kartonie i korzystając z wolnego dnia 1 maja, w końcu udało mi się go rozpakować i uruchomić. No i się zaczęło… Po uruchomieniu chciałem zrobić z komputerem to, co z każdym testowym modelem. Zainstalować mu kilka programów umożliwiających mi codzienną pracę, a do tego pobrać kilka gier, które wykorzystam do przeprowadzenia testów. Ogółem wszystko to, co w zasadzie każdy użytkownik zrobiłby z nowym laptopem.
Co jest w tej sytuacji ważne, omawiany laptop pochodzi ze sklepu z elektroniką i był fabrycznie nowym urządzeniem, w zasadzie prosto z półki. Już na starcie przywitał mnie błędem, bo ze względu na akumulator rozładowany poniżej 20% BIOS nie mógł prawidłowo wystartować. Chwilę go podładowałem, przeklikałem konfigurację Windowsa i laptop zaczął mnie bombardować powiadomieniami. Antywirus, koniec licencji antywirusa, przedłużenie licencji antywirusa, aktualizacja Windowsa, patch Windowsa, patch do aktualizacji Windowsa, sterowniki, sterownik sterownika, aktualizacja sterownika… Kiedy wszystko na spokojnie pobierało się, a przynajmniej powinno, w tle, zacząłem instalować pierwsze programy. W połowie instalacji drugiego komputer się zrestartował po zainstalowaniu którejś z aktualizacji. Po ponownym uruchomieniu po chwili nastąpił kolejny restart, ale komputer się nie uruchomił, bo o swoją aktualizację upomniał się BIOS, co wymagało znowu ponownego uruchomienia. No i tak od godziny 11 do prawie 15.
Pół dnia pobierania, resetowania i nie stanowiłoby to problemu, gdyby wszystko robiło się samo. Włączam komputer, dostaję komunikat o potrzebie wykonania aktualizacji i wszystko się robi, a ja wracam na gotowe. Tu co jakiś czas trzeba było coś zaakceptować, przeklikać, któraś z aktualizacji Windowsa się zawiesiła, inna odłożyła w czasie, chociaż nikt jej o to nie prosił, a aktualizacja aplikacji Xbox, pozwalająca na pobranie gier z GamePassa musiała poczekać na zakończenie innej aktualizacji…
Czytaj też: Surface Pro 9 czy Surface Laptop 5? Podpowiadamy, który komputer Microsoftu wybrać
Było kupić Maca, albo zainstalować Linuxa. Wytłumaczcie to Kowalskiemu
Ogółem sobie narzekam, bo cały ten proces był dla mnie ogromną stratą czasu. Opisanie sytuacji na Twitterze przyniosło wiele złotych porad. Mac nie stwarzałby takich problemów, a Linux to już w ogóle. Tak, na pewno by nie stwarzał, ale mówimy o laptopie gamingowym, więc w zasadzie nie ma tematu.
Oczywiście opisuję tu sytuację ze swojej bańki, bo przecież każdy normalny człowiek taki komputer kupuje raz na kilka lat, więc te kilka godzin czekania na zainstalowanie aktualizacji nie powinno stanowić dla niego większego problemu. O ile ktoś ma choć minimalne pojęcia o obsłudze komputera. A nie każdy takie ma i nie jest mi trudno wyobrazić sobie sytuację, kiedy ktoś kupuje takiego laptopa dla dziecka lub wnuka, a tu już na starcie w zasadzie nic nie chce prawidłowo działać. To wywoła ogromną frustrację.
Rozwiązaniem może być skorzystanie z konfiguracji w sklepie, ale raz, sklep musi to zaproponować. Dwa, to zazwyczaj dodatkowo płatna usługa, co wiele osób może odstraszyć. No i w końcu trzy, loterią pozostaje to, czy sklep to dobrze wykona.
Czytaj też: Najlepsze gry na początek. W co grać, jeśli nie grasz w gry?
Czy konfiguracja laptopa może wyglądać inaczej? Kto może tu coś zmienić?
Opisuję tę sprawę dlatego, że jak wspomniałem, laptop pochodził ze sklepu z elektroniką. W typowym sprzęcie testowym pochodzącym od producenta nie zwraca się na to uwagi, bo sample testowe są często egzemplarzami przedprodukcyjnymi i tam sukcesem jest to, że w ogóle wszystko działa, więc narzekanie nie ma większego sensu. Niedawno robiłem sesję zdjęciową dla jednego z producentów laptopów na bardzo niefinalnym sprzęcie i tam samo udawanie na zdjęciach, że da się na tym odpalić grę czy program, było dużym wyzwaniem. Tutaj jednak mamy do czynienia z urządzeniem, które w zasadzie może kupić każdy i dostanie je w dokładnie takim samym stanie.
Trudno jest tutaj kogoś obwiniać. Przyczyną takiej sytuacji jest to, że od momentu wyprodukowania laptopa, do momentu wydania go w ręce klienta mogą minąć długie miesiące. Siłą rzeczy to, co zostanie na nim zainstalowane w fabryce, do czasu sprzedaży przestanie być aktualne. Czy można jakoś temu zaradzić?
Czytaj też: Laptopy dla uczniów, ale nie do szkoły. To po co w zasadzie dzieci dostaną ten sprzęt?
Choć dzisiaj jest to już zminimalizowane zjawisko, producenci nadal niepotrzebnie instalują zbędne oprogramowanie, jak choćby dodatkowe pakiety antywirusowe, nieraz dublujące się z możliwościami Windowsa i dodatkowo zainstalowanymi zabezpieczeniami producenta. Aktualizacje mogłyby być jakoś ze sobą połączone. Otwieramy komputer, a w nim wielka kartka mówiąca – po uruchomieniu wejdź na stronę X i pobierz paczkę aktualizacji. Zamiast tego dostajemy całą drabinkę rzeczy, które komputer pobiera sam (o ile pobiera). Do tego musi pobrać wszystkie aktualizacje, nie może zastąpić obecną wersję najnowszą, tylko musi dograć wszystkie, które pojawiły się pomiędzy nimi.
Winę rozłożyłbym tu między producentami sprzętu a Microsoftem. Ani jedni, ani drudzy niewiele robią, aby w jakiś sposób ułatwić użytkownikowi rozpoczęcie korzystania z nowego komputera. Doświadczonych frustrują, nowych zniechęcają, a to chyba nie do końca tak powinno wyglądać?