Nazywa się ona Cosmic Cycles i została zaprezentowana w czasie światowej premiery w Waszyngtonie. Na czym polega cała sztuka? Chodzi o wyświetlanie obrazów różnego rodzaju ciał niebieskich – całemu seansowi towarzyszy muzyka grana na żywo. Na podobnej zasadzie artyści odgrywają na przykład ścieżki muzyczne kultowych filmów, które są wyświetlane w tym samym momencie.
Czytaj też: Posłuchaj dźwięków kosmosu. NASA uruchamia innowacyjny projekt
Być może cała koncepcja przywodzi wam na myśl Planety Gustava Holsta. To właśnie angielski kompozytor ponad 100 lat temu zaprezentował oryginalny pomysł, jakim było stworzenie suity symfonicznej składającej się z siedmiu części. Były to kolejno: Mars, Wenus, Merkury, Jowisz, Saturn, Uran i Neptun.
Planety odegrano publicznie po raz pierwszy w 1920 roku, a od tamtej pory w świecie astronomii zmieniło się… niemal wszystko. Zidentyfikowaliśmy przecież pierwsze planety pozasłoneczne, udało się umieścić pierwszego sztucznego satelitę na orbicie okołoziemskiej, a człowiek stanął wreszcie na Księżycu. Obecnie na orbicie robi się coraz większy tłok, ludzie powinni wkrótce na stałe mieszkać na Srebrnym Globie, natomiast egzoplanet opisano ponad pięć tysięcy, przy czym kolejne tysiące wciąż czekają na potwierdzenie.
Symfonia stworzona przez Henry’ego Dehlingera została podzielona na siedem części i powstała w oparciu o zdjęcia dostarczone przez NASA
Z tego względu nowa symfonia jest czymś zgoła odmiennym. Jednym z autorów całego pomysłu był Piotr Gajewski, dyrektor muzyczny i dyrygent Filharmonii Narodowej. To właśnie od niego wypłynęła idea, w myśl której – zamiast dobierać zdjęcia do utworu muzycznego – postanowiono odwrócić sytuację. Innymi słowy, chodziło o komponowanie muzyki pod konkretne obrazy.
Podobnie jak u Holsta, tak i tutaj utwór został podzielony na siedem części. Pierwsza przenosi nas do prawdopodobnie najważniejszego elementu układanki, jaką jest Układ Słoneczny, czyli Słońca. Gdy gra muzyka, widzowie mogą podziwiać zdjęcia ukazujące powierzchnię tej gwiazdy oraz zachodzące tam eksplozje. Druga i trzecia część zostały natomiast poświęcone Ziemi. Poza klasycznymi fotografiami, twórcy zastosowali również wizualizacje ukazujące na przykład prądy morskie, mogące przywodzić na myśl charakterystyczne wzory wykorzystywane przez Van Gogha.
Czwarta część odnosi się do Księżyca, a później przychodzi pora na Marsa i Jowisza. Nie zabrakło też miejsca dla obiektów takich jak mgławice czy czarne dziury, zdolne do pochłaniania wszystkiego, łącznie z fotonami. Trzeba przyznać, że cała idea prezentuje się świetnie, a jej autor, Henry Dehlinger, określa ją mianem niemal kompletnego dzieła sztuki. Pozostaje nam jedynie nadzieja, iż pewnego dnia jego orkiestra zawita w kraju nad Wisłą.