Zacznijmy od małej opowieści. Stali czytelnicy zapewne znają moją love-hate relationship z komputerami Apple’a, ale dla kontekstu pozwolę sobie na małe tl;dr. W 2015 r. kupiłem MacBooka Air, którego kochałem szczerze i z serca. Potem w 2019 r. kupiłem MacBooka Pro 16 z procesorem Intel Core i9, który był beznadziejny ze względu na przegrzewanie się, więc prędko się go pozbyłem i zastąpiłem maszynami z Windowsem, z którymi mam… cóż, dość mieszane przygody. Potem zaś Apple pokazał laptopy z czipami Apple Silicon i wiedziałem, że to coś dla mnie. Testowałem pierwszą generację MacBooków Pro z procesorami M1 Pro i M1 Max, zaś pół roku temu stanąłem przed wyborem maszyny na własność i… cóż, wybrałem peceta, czego wkrótce później bardzo pożałowałem, o czym możecie przeczytać w tym tekście:
Choć jestem z mojego peceta bardzo zadowolony, to skończywszy testy nowej generacji MacBooka Pro 16 z czipem M2 Pro jeszcze bardziej żałuję, że dokonałem właśnie takiego wyboru. Bo laptop Apple’a nie tylko z powodzeniem mógłby mi zastąpić skrzynkę we wszystkim prócz gier, ale też jest bezwzględnie najlepszym komputerem przenośnym, jaki można dziś kupić.
MacBook Pro 16 M2 Pro – pod względem jakości wykonania wciąż niezrównany
Ja nie wiem, co jest nie tak z producentami laptopów z Windowsem. Czy oni nie chcą, czy nie potrafią zrobić maszyny tego kalibru, co MacBook? Bo naprawdę nie potrafię znaleźć uzasadnienia, dlaczego spośród wszystkim laptopów z Windowsem (a uwierzcie mi – testowałem każdy liczący się model) zetknąłem się tylko z dwoma seriami laptopów o porównywalnej jakości wykończenia (Asus ProArt Studiobook Pro i Razer Blade), a nadal nieco odstają one od tego, co oferuje Apple. I nie, Thinkpad niestety również nie ma tu podejścia, bo nawet jeśli jego konstrukcja jest wytrzymała, to w codziennym użytkowaniu nie sprawia wrażenia nawet w ułamku tak premium, jak MacBook.
Jeśli chodzi o jakość frezowania pulpitu roboczego, projekt, sztywność konstrukcji, ogólną solidność, MacBook Pro – zarówno 14” i 16” – nie ma sobie równych. Nie ma też drugiego laptopa, w którym z równą łatwością dałoby się otworzyć pokrywę jedną dłonią.
W przypadku 16-calowego wariantu aluminiowa konstrukcja swoje waży. Mówimy o urządzeniu ważącym 2,15 kg, mierzącym 1,68 cm grubości. Tę masę i grubość czuć w plecaku, i choć jest to sprzęt nader poręczny jak na swoje możliwości, no to uczciwie trzeba powiedzieć, że w tym segmencie są mniejsze laptopy. Osobiście z radością pogodziłem się jednak z większą masą urządzenia w zamian za możliwości, które to oferuje. Ale o tym za chwilę.
Nie jest niespodzianką zestaw złącz, bo tu Apple już przy okazji czipów M1 Pro/Max przygotował nie lada niespodziankę, przywracając porty, które wykastrowano w poprzedniej generacji laptopów. Na krawędziach znajdziemy więc trzy porty Thunderbolt 4 (co ważne: wszystkie pracują z maksymalną przepustowością 40 GB/s), gniazdo słuchawkowe o wysokiej impedancji, pełnowymiarowe złącze HDMI 2.1 oraz slot na karty SDXC. Nie jest to niestety port SD Express 7.0, ale tempo kopiowania nie powinno nikogo zawieść. Jak sprawdziłem przy okazji testu ekosystemu SanDisk Professional, kopiowanie na dysk 77,8 GB wykorzystując wbudowany czytnik kart SD w MacBooku Pro 16 M2 Pro potrwało 4:45 min. To całkiem przyzwoity wynik.
W końcu mamy też złącze MagSafe 3, czyli magnetyczny port ładowania, który w przypadku MacBooka Pro 16 łączy się ze 140-watowym zasilaczem, ładującym akumulator litowo-polimerowy o pojemności 100 Wh. O czasie pracy jeszcze sobie powiemy w dalszej części testu.
Względem edycji z czipem M1 Pro/Max zmieniła się też łączność sieciowa, która w końcu obsługuje standard Wi-Fi 6E. Oznacza to nie tylko znacznie szybszą transmisję danych podczas korzystania z sieci 5 GHz, ale także możliwość połączenia się z siecią 6 GHz, jeśli tylko posiadamy kompatybilny router. MacBook Pro 16 stojąc dwa metry od routera Wi-Fi 6E osiągał prędkość pobierania na poziomie ponad 600 Mb/s przy łączu 1 Gb/s i to chyba jedyny drobny minusik względem konkurencyjnych laptopów, które potrafiły wyciągnąć w tym samym miejscu znacznie lepsze szybkości przy wykorzystaniu pasma 6 GHz.
W tym miejscu słowo należy się też gładzikowi i klawiaturze. Klawiatura szczerze mówiąc mnie ni ziębi, ni grzeje. Od 2019 roku, kiedy to Apple (słusznie) porzucił mechanizm motylkowy, klawiatury MacBooków Pro należą do ścisłej czołówki laptopów, ale uczciwie stawiając sprawę – są lepsze, a przynajmniej klawiatura macbookowa nie jest moją ulubioną. Tym niemniej, skoro Remigiusz Mróz jest w stanie wystukiwać na nich swoje bestsellery, to kimże ja jestem, by kwestionować ich jakość. Na pewno muszę podkreślić jedną kwestię: podświetlenie. Co prawda nie znajdziemy tu fikuśnych LED-ów RGB, ale za to podświetlenie klawiatury jest wielostopniowe (a nie 2-3 stopniowe, jak w większości laptopów) i zmienia się z idealną płynnością zależnie od warunków otoczenia. Klawisze są też podświetlone bodajże najbardziej równo ze wszystkich laptopów, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia, dzięki czemu pisanie po ciemku jest naprawdę proste, nawet gdy nie robimy tego bezwzrokowo.
Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że gładzik MacBooka Pro 16 pozostaje najlepszą płytką dotykową w branży. Jest to płytka haptyczna, symulująca dotyk wibracjami. Jest ogromna (ma prawie 16 cm wszerz!) i reaguje na dotyk i gesty z wzorową płynnością. Choć w ostatnich latach producenci laptopów z Windowsem coraz lepiej sobie radzą z gładzikami, to Apple gra w innej lidze.
I w końcu wisienka na torcie sekcji o jakości wykonania: głośniki. MacBook Pro 16 ma kategorycznie najlepsze głośniki, jakie znajdziecie w laptopie. Kropka. Żaden laptop konkurencji nie zbliża się nawet do produktu Apple’a, jeśli chodzi o jakość dźwięku emitowaną przez głośniki, czy zbieraną przez wbudowane mikrofony. Głośniki tego laptopa są tak dobre, że znakomita większość ludzi… nie będzie czuła potrzeby inwestowania w dodatkowe akcesoria, bo i po co. Te wbudowane w laptopa są fenomenalne i emitują więcej szczegółów i basu, niż niejeden zewnętrzny głośnik Bluetooth. A jest to tym bardziej istotne, gdy do dźwięku dodamy obraz.
Wyświetlacz MacBooka Pro 16 to pierwsza liga
Czy MacBook Pro 16 ma najlepszy wyświetlacz na rynku? No, nie do końca, bo powiedziałbym, że OLED-y i Mini-LED-y w niektórych modelach Asusa łoją mu skórę, ale i tak 16-calowy panel Mini-LED robi tutaj niesamowite wrażenie.
Apple nazywa ów wyświetlacz Liquid Retina XDR. Ma on przekątną dokładnie 16,2” i rozdzielczość 3456 x 2234 px oraz adaptacyjne odświeżanie do 120 Hz (ProMotion). W trybie SDR osiąga on jasność 500 nitów, zaś w trybie HDR osiąga szczytową jasność nawet na poziomie 1600 nitów. Kąty widzenia są znakomite, a kontrast i czernie niemal takie, jak w OLED-ach. Mam też wrażenie, że Apple poskromił nieco zjawisko bloomingu względem poprzedniej odsłony z procesorami M1; poświata dookoła białego tekstu na czarnym tle zdaje się tutaj być znacznie mniejsza, niż pamiętam z testów w ubiegłym roku.
Na ogromną pochwałę zasługuje też fabryczna kalibracja ekranu, która prosto z pudełka jest po prostu doskonała. Laptop pokrywa 100% przestrzeni barw sRGB, 100% przestrzeni barw DCI-P3 i ok. 88% przestrzeni barw Adobe RGB przy Delta E > 1.5. Z punktu widzenia profesjonalnego fotografa, montażysty wideo i osoby pracującej na co dzień z kolorem, nie mogę o tym ekranie powiedzieć złego słowa. W czasie testów tego laptopa czułem, że mogę zaufać kolorom widzianym na ekranie w równym stopniu, co mojemu profesjonalnemu monitorowi graficznemu w domu. Tyle że w przeciwieństwie do 32-calowego kolosa, MacBooka mogę zabrać ze sobą i mieć wierne kolory zawsze i wszędzie.
Jedyny drobny minus tego panelu to relatywnie wysoki czas reakcji, co jest widoczne gołym okiem w postaci dość wyraźnego smużenia. Na szczęście macOS nie jest platformą dla graczy lubujących się w tytułach, gdzie miałoby to jakiekolwiek znaczenie, więc trudno się o to przesadnie czepiać. Pochwalić natomiast należy powłokę antyodblaskową, która jest niezmiennie najlepsza w swojej klasie; lepsze są już tylko ekrany z kompletnie matową powłoką, ale one z kolei cechują się gorszym kontrastem.
Ten nieszczęsny macOS…
Zanim przejdę do reszty hymnu pochwalnego, tzn. recenzji tego znakomitego sprzętu, muszę powiedzieć kilka słów o tym, co sprawia, że choć to potencjalnie najlepszy laptop na rynku, to nie dla każdego będzie on idealny. Pomówmy o macOS.
Przede wszystkim, MacBook Pro 16, mimo wysokiej wydajności, o której opowiem w kolejnej sekcji, wciąż nie nadaje się dla graczy. Być może w przyszłości się to zmieni, gdyż Unreal Engine 5 otrzymał właśnie natywną wersję na Apple Silicon, ale póki co biblioteka dostępnych gier jest dość marna, a ich działanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. macOS zwyczajnie nie jest środowiskiem dla graczy, no chyba, że mówimy o gierkach dostępnych w Apple Arcade.
Osobiście mam jednak znacznie większy problem z macOS, którego mimo szczerych chęci nie potrafię polubić. Uprzedzając – to nie kwestia przyzwyczajenia. Jak wyjaśniłem we wstępie, pracowałem na Macach przez długie lata; macOS znam równie dobrze co Windowsa, poruszam się po nich równie biegle, a mimo to macOS momentami doprowadza mnie do szału.
Nie cierpię Findera. Na tle eksploratora plików jest nieintuicyjny, a domyślny sposób segregowania folderów i plików to jakaś abominacja. O stosach, czyli funkcji grupującej pliki na biurku (czyli na pulpicie) wolę nawet nie mówić; to ekwiwalent „sprzątania” fizycznego biurka, w którym przez „sprzątanie” rozumiemy zrzucenie sterty papierów na kupkę, żeby ładniej wyglądało. Ergo: nadal mamy bałagan, tylko nieco mniej widoczny.
Nie cierpię domyślnego sposobu zarządzania oknami. Oczywiście istnieją aplikacje takie jak Magnet, które pozwalają całkiem zręcznie symulować funkcję Snap z Windowsa, ale domyślne dzielenie okien na dwie części działa powolnie, zawodnie i nie daje takiej swobody, jak w systemie Microsoftu.
Animacje? Może ładnie wyglądają, ale sprawiają, że wszystko w systemie sprawia wrażenie powolnego i ociężałego. Apple powinien odchudzić ten relikt przeszłości, bo dziś nie ma on żadnego zastosowania; niegdyś animacje miały stwarzać iluzję płynności, podczas gdy w istocie hardware nie dawał rady. Dziś tylko przeszkadzają. Na szczęście można je wyłączyć z poziomu preferencji systemowych.
Przykłady mógłbym mnożyć bez końca, ale dość powiedzieć, że z macOS nie potrafię się polubić przez tego typu drobiazgi. Na Windowsie pracuję szybciej, efektywniej i lepiej.
Żeby jednak nie kończyć tej sekcji negatywną nutą, muszę podkreślić pozytywy macOS – to bezpieczny, ekstremalnie stabilny system, który w wielu aspektach rozkłada Windowsa na łopatki. Przykład pierwszy z brzegu – zarządzanie barwą i dźwiękiem. Gdy podłączam kilka monitorów na Windowsie, każdy wyświetla kolory z innej parafii i trzeba poświęcić sporo czasu, by uzyskać zunifikowany profil kolorystyczny. Na macOS… nic nie trzeba. Podłączamy i wszystkie monitory mają na tyle zbliżone kolory, na ile pozwala hardware. Tak samo z dźwiękiem – sterowniki audio i kontrolery MIDI na Windowsie to droga przez mękę. Na macOS wszystko ma naturę plug&play.
I w końcu jest też fabryczne oprogramowanie. Pakiet iWork, czyli odpowiednik pakietu Office, jest zupełnie darmowy. Tak jak Garage Band czy iMovie. Kupując MacBooka dostajemy do ręki rewelacyjnej jakości programy, za które po stronie Windowsa trzeba srogo zapłacić. Do tego oczywiście dochodzi też cała kwestia synergii, czy też ekosystemu Apple’a, czyli idealna współpraca urządzeń z nadgryzionym jabłkiem w logo. Czegoś takiego po stronie Windowsa i Androida nie znajdziemy. Wróćmy jednak do samego sprzętu.
M2 Pro nie jest rewolucją, a i tak powala
Gdy Apple pierwszy raz pokazał czipy M1 Pro i M1 Max, mogliśmy śmiało mówić o rewolucji. M2 Pro jest już tylko ewolucją; względem poprzednika dodaje więcej rdzeni CPU i GPU, ale w gruncie rzeczy to wciąż ten sam czip. Bez zmian pozostała też zunifikowana pamięć, która w modelu Pro oferuje 200 GB/s przepustowości i jest wykorzystywana zarówno w roli pamięci operacyjnej, jak i VRAM. Testowany przeze mnie egzemplarz wyposażony był w następujące podzespoły:
- Apple M2 Pro (12-rdzeni CPU, 19-rdzeni GPU)
- 32 GB zunifikowanej pamięci RAM
- 2 TB SSD
Oczywiście nie jest to najwyższa konfiguracja, gdyż MacBooka Pro 16 można skonfigurować jeszcze z czipem M2 Max, do 96 GB RAM-u i do 8 TB SSD. Powiedziałbym jednak, że moja konfiguracja testowa sprawdzi się w znakomitej większości zastosowań, nawet profesjonalnych, choć dla niektórych użytkowników dobrym pomysłem będzie sięgnięcie po czip M2 Max, zwłaszcza ze względu na jego dodatkowe kodery/dekodery wideo, których jest tam dwukrotnie więcej, niż w M2 Pro.
Czy M2 Pro jest najszybszym czipem na świecie? Nie, skąd. Topowe CPU i (szczególnie) GPU, jakie znajdziemy w laptopach (o desktopach nie wspominając) oferują bez porównania większą surową wydajność, choć i tak trzeba przyznać, że wyniki M2 Pro w syntetycznych benchmarkach są więcej niż przyzwoite, zwłaszcza jeśli chodzi o wydajność jednowątkową:
Imponująca jest też szybkość SSD, co nie zawsze można powiedzieć o laptopach Apple’a. Tutaj jednak trudno powiedzieć choć jedno złe słowo na takie wyniki:
I powtórzę: tak, są komputery przenośne, które osiągają lepsze wyniki. Zwłaszcza w kwestii wydajności graficznej topowe układy Nvidii dosłownie wycierają MacBookami podłogę, ale… codzienne użytkowanie tego komputera dobitnie pokazuje, że syntetyczne testy nie mają żadnego znaczenia i o niczym nie świadczą.
MacBook Pro 16, nawet w wersji z czipem M2 Pro, poradził sobie z absolutnie każdym zadaniem, a postawiłem sobie za punkt honoru podczas blisko 2-miesięcznych testów zrealizować na nim co najmniej po kilka projektów foto, wideo i audio.
Zacznę może od tego, że MacBooki z Apple Silicon są gotowe do pracy natychmiast. Zawsze. Nie ma żadnego kombinowania z hibernacją, usypianiem, problemami z wybudzaniem, czekaniem na wybudzenie, czy czymkolwiek innym, co przyprawia mnie o przedwczesną siwiznę podczas testów maszyn z Windowsem. Nie – tutaj za każdym jednym razem po uniesieniu klapy od razu wita nas ekran logowania, niezależnie od tego, czy laptop leżał zamknięty 5 minut, czy 5 dni. Szkoda, że nadal nie doczekaliśmy się FaceID w Macach, ale czytnik linii papilarnych TouchID również działa błyskawicznie, na muśnięcie palca. Przejdźmy jednak do zastosowań praktycznych.
Jako „ulubiony komputer youtuberów” Macbook Pro 16 spisał się fenomenalnie w produkcji filmów i to nie tylko podczas pracy w doskonale zoptymalizowanym Final Cut Pro, ale także w DaVinci Resolve. Bez najmniejszego wysiłku radził sobie z „cięciem” plików 4K w formacie 10-bit 4:2:2, nawet gdy najpierw dokonywałem koloryzacji, a dopiero potem montowałem całość. W Resolve trzeba było jedynie ustawić timeline proxy na połowę rozdzielczości, zaś w Final Cut Pro montowałem w pełnej rozdzielczości bez zająknięcia.
W montażu wideo M2 Pro „klękał” tylko w dwóch sytuacjach: podczas nakładania dużej liczby efektów i animowanych napisów i… podczas korzystania z funkcji Voice ISO w DaVinci Resolve lub wtyczki Izotope RX w Final Cut Pro. Na przycięcia przy napisach z pewnością pomógłby M2 Max, który ma dwa kodery/dekodery wideo, zaś funkcje izolowania audio w czasie rzeczywistym rozkładają na łopatki nawet moją potężną stacjonarkę, więc tu zero zaskoczenia. Wystarczy jednak wyłączać ich działanie na czas edycji, by dało się pracować z idealną płynnością, a włączać je tuż przed renderem. Skoro zaś o renderze mowa, to… 15-minutowe wideo w 4K 10-bit 4:2:2, przekonwertowane z HLG do rec.709, eksportowało się na tym laptopie… 3 minuty. Tyle samo, co na moim prywatnym komputerze stacjonarnym z Intel Core i7-13700K i RTX-em 4080.
Podczas pracy ze zdjęciami również nie zauważyłem większych problemów, a muszę nadmienić, że pracuję z aparatem Sony A7rIII z matrycą 42 Mpix, którego RAW-y ważą blisko 100 MB i potrafią solidnie obciążyć komputer. Nawet jednak gdy zgrywałem sesję liczącą ponad 500 zdjeć, komputer nie miał żadnego problemu z nadążeniem i tak naprawdę jedyny obszar, w którym nie byłem do końca usatysfakcjonowany z działania M2 Pro, to korzystanie z narzędzi content aware fill oraz liquify w Photoshopie. Content aware działał z wyraźnym opóźnieniem podczas retuszowania, a liquify potrafił zauważalnie „chrupnąć” i nawet na moment zawiesić oprogramowanie. Tu ponownie – jeśli ktoś korzysta z tego typu narzędzi na co dzień, polecam od razu sięgnąć po procesor M2 Max, na którym tego typu problemy nie występują. M2 pro niestety ma nieco za mało wydajności graficznej do tego typu zastosowań, choć pewnie swoje trzy grosze dorzuca do tego fatalne podejście Adobe do optymalizacji aplikacji.
Z kolei praca z dźwiękiem na Apple Silicon to loteria. Raz jest cudownie, raz jest… cóż, strasznie, ale nie za sprawą wydajności hardware’u, a nieprawdopodobnej opieszałości wytwórców oprogramowania w kwestii dostarczenia natywnych wersji wtyczek i programów na Apple Silicon. W 2023 r. sytuacja wygląda już o niebo lepiej niż rok temu, ale nadal mnóstwo jest popularnych narzędzi audio, które nie mają swojej natywnej wersji i korzystają z warstwy tłumaczeniowej Rosetta 2. A to rodzi problem, bo np. odpalając Logic Pro musimy albo odpalić go w wersji Rosetta 2 (a wtedy nie zawsze poprawnie działają wbudowane, natywne wtyczki pod Apple Silicon), albo w wersji natywnej, licząc się z tym, że nieprzetłumaczone oprogramowanie albo nie zadziała wcale, albo będzie działać niepoprawnie. Przed zakupem tego komputera warto więc przejrzeć listę posiadanych przez nas wtyczek i wirtualnych instrumentów, żeby nie okazało się jak u mojego serdecznego znajomego, że jego warta blisko 10 tys. zł kolekcja wtyczek Spitfire Labs przez blisko rok leżała bezużyteczna, bo dopiero w pierwszym kwartale 2023 r. firma zaczęła masowo tłumaczyć swoje oprogramowanie (a i tak niektóre kolekcje nadal są w wersji beta).
Tak naprawdę tylko gracze czy osoby zajmujące się tworzeniem gier i grafiką 3D mogą być z tego sprzętu niezadowolone, gdyż topowe laptopy z Windowsem, wyposażone w najpotężniejsze RTX-y są od MacBooka Pro 16 znacznie szybsze w tych konkretnych zastosowaniach. Dla całej reszty świata, zwłaszcza tego kreatywnego, nie istnieje lepsza maszyna do pracy. I nawet przy całej mojej niechęci do macOS muszę przyznać, że dla takiego sprzętu warto zagryźć zęby i przekonać się do nielubianego systemu operacyjnego.
MacBook Pro 16 oferuje pełną moc zawsze i wszędzie
Wracając jednak do wydajności – sama moc obliczeniowa nie jest de facto niczym szczególnym. Tak naprawdę bez trudu znajdziemy laptop z Windowsem kosztujący o połowę mniej od MacBooka, który oferuje taką samą wydajność, tyle że… podłączony do prądu, emitując mnóstwo ciepła i jeszcze więcej hałasu. Tymczasem największą siłą Macbooka Pro 16 jest fakt, że oferuje on taką samą wydajność zawsze i wszędzie – zarówno pod prądem, jak i na zasilaniu akumulatorowym, a wszystko to przy niesamowitej kulturze pracy i w absolutnej ciszy.
O ile wiem, że czip M2 Pro w 14-calowym MacBooku potrafi się nieco zagrzać, tak w 16-calowej konstrukcji ma on dość przestrzeni, by być chłodzonym zupełnie pasywnie. Szczerze – przez blisko dwa miesiące testów nie słyszałem wentylatorów tego laptopa ani razu, nawet gdy katowałem go do bólu. Raz próbowałem go obciążyć do maksimum i jednocześnie renderowałem wideo, eksportowałem bibliotekę zdjęć w Lightroom Classic i robiłem miniaturkę do filmu w Photoshopie. Laptop nie tylko działał idealnie płynnie, ale też kompletnie bezgłośnie. A tego nie można powiedzieć o żadnym laptopie z Windowsem, bo nie istnieje laptop z Windowsem, który zachowuje pełną moc na zasilaniu z akumulatora. Nie istnieje też laptop z Windowsem, który byłby w stanie pod obciążeniem zachować taką kulturę pracy. To siła architektury ARM i konstrukcji Apple Silicon, z którą producenci laptopów z Windowsem jeszcze przez długi, długi czas nie będą w stanie rywalizować.
Skoro zaś o pracy na akumulatorze mowa, to… MacBook Pro 16 jest najdłużej działającym laptopem, z jakim się kiedykolwiek zetknąłem, wliczając w to MacBooka Air i szereg ultracienkich laptopów z Windowsem. Mówimy o potężnej, wielkiej stacji roboczej; w świecie Windowsa takie komputery trzymają może 5-6 godzin podczas przeglądania internetu i góra godzinkę podczas intensywnej pracy. Tymczasem MacBook Pro 16 z czipem M2 Pro wytrzymywał mi regularnie grubo ponad 15 godzin normalnej pracy biurowej, bez żadnych ograniczeń i nawet do 8 godzin montażu wideo czy obróbki zdjęć. Ciekawostka z ostatniej chwili – napisanie tego tekstu i zrobienie benchmarków zajęło mi około dwóch godzin. Zacząłem pisać i benchmarkować mając 100% zapasu energii, kończę mając 85%. Takich wyników nie osiąga żaden inny laptop. Żaden.
MacBook Pro 16 to najlepszy laptop na świecie. A jakość kosztuje
Właśnie ta bezprecedensowa wydajność, dostępna zawsze i wszędzie, połączona z ekstremalnie długim czasem pracy i fenomenalnym osprzętem sprawia, że MacBook Pro 16 to najlepszy laptop na świecie. Jak już mówiłem, jeśli chodzi o poszczególne aspekty, bez wysiłku znajdziemy komputery równie dobre lub nawet lepsze. Jeśli jednak chodzi o kombinację możliwości, wydajności i mobilności, MacBook Pro 16 zwyczajnie nie ma sobie równych.
Niestety w parze z jakością idzie też cena, a ta do niskich nie należy. Testowany przeze mnie egzemplarz kosztuje w oficjalnej dystrybucji 20999 zł. I wcale nie jest to wersja, jaką kupiłbym na prywatny użytek, bo do swoich potrzeb pokusiłbym się o konfigurację z procesorem M2 Max x 30-rdzeniowym GPU, 64 GB RAM i 2 TB SSD, co kosztowałoby mnie 24599 zł.
To nie jest tania maszyna. Po ostatnich podwyżkach nawet najtańsze konfiguracje są obiektywnie rzecz ujmując koszmarnie drogie, co sprawia, że MacBooki Pro są naprawdę dla profesjonalistów, bo… nikt inny nie będzie mógł sobie na nie pozwolić. W świecie profesjonalnym jednak, gdzie taki zakup można albo amortyzować, albo wręcz wziąć w leasing, cena nie przeraża aż tak, zwłaszcza że dobra maszyna szybko się zwróci, zarabiając na siebie podczas realizacji projektów. A trzeba dodać, że przecież po stronie laptopów z Windowsem również znajdziemy sprzęty kosztujące podobne pieniądze i zaręczam, że żaden z nich nie jest ich wart w równym stopniu, co MacBook Pro 16.
Nawet jeśli MacBook Pro 16 leży poza finansowym zasięgiem większości z nas i jest sprzętem dedykowanym przede wszystkim zamożnym profesjonalistom, nie zmienia to faktu, że jest to najlepszy produkt w swojej klasie.