Samar opublikował raport rejestracji pojazdów elektrycznych w naszym kraju i jeśli chodzi o TOP 10 elektryków w Polsce na dzień 20 kwietnia 2023 r., niepodzielnie rządzi jedna marka. I ja się temu absolutnie nie dziwię, bo w porównaniu z tym, co aktualnie oferuje Tesla, oferta innych marek wygląda na jakiś mało wyszukany dowcip.
Czytaj też: Samochód elektryczny się nie opłaca. Przekonaj mnie do zmiany zdania
Po Polsce jeździ już 40 tys. elektryków. Jeszcze tylko 20 milionów i jesteśmy w domu
Według ostatniego raportu Samar, w Polsce zarejestrowanych jest aktualnie 40241 samochodów elektrycznych (BEV). Mowa o autach o masie nieprzekraczającej 3,5 tony i o pierwszej rejestracji w kraju, toteż jest to liczba obejmująca zarówno auta kupione w salonach, jak i np. sprowadzone z zagranicy. Summa summarum możemy na użytek tego tekstu przyjąć, że po polskich drogach porusza się już przeszło 40 tys. aut w pełni elektrycznych.
Z pozoru ten wynik nie wydaje się imponujący, ale trzeba powiedzieć jasno, że ten trend gwałtownie przyspieszył w ostatnim roku; przez cały okres 2022 r. w naszym kraju zarejestrowano przeszło 11 tys. aut elektrycznych, a ów wzrost wynika przede wszystkim z trzech czynników:
- Większego wyboru modeli u producentów
- Rozwoju infrastruktury
- Rządowych dopłat do zakupu auta elektrycznego
Po polskich drogach najwięcej jeździ Nissanów Leaf, co jest w pełni zrozumiałe, wszak jest to jeden z pierwszych modeli BEV, jaki był u nas dostępny; jest on dostępny we flotach firmowych oraz w usługach Car Sharingowych. Z podobnego względu bardzo wysoko na liście TOP znajdują się też BMW i3 oraz Renault Zoe – one również mają relatywnie długi staż nad Wisłą.
Najpopularniejszą marką aut elektrycznych w Polsce jest jednak Tesla – po naszych drogach jeździ już 5220 modeli samochodów od Elona Muska, zaś Tesla Model 3 jest drugim najpowszechniejszym modelem BEV w kraju (2847 zarejestrowanych egzemplarzy) i podejrzewam, że szybciutko wdrapie się na pierwszą pozycję. I wcale się temu nie dziwię, do czego zaraz przejdziemy.
40 tys. samochodów elektrycznych – czy to dużo? To zależy. Na tle poprzednich lat przyrosty są imponujące i z całą pewnością tendencja wzrostowa utrzyma się w kolejnych latach, bo co najmniej dwa z trzech wymienionych wyżej powodów stają się coraz bardziej istotne. Mamy coraz bardziej rozległą infrastrukturę ładowania i coraz większy wybór modeli. Dofinansowanie z programu „Mój Elektryk” też pewnie nieprędko zniknie, więc możemy się spodziewać przyrostu w tempie wręcz wykładniczym.
Czytaj też: Dlaczego tak trudno jest ugasić pożar samochodu elektrycznego?
Do nadgonienia jest jednak sporo. Po polskich drogach porusza się obecnie około 20 mln aut spalinowych, więc elektryki od samochodów napędzanych szczątkami dinozaurów dzieli jeszcze bardzo długa droga, którą nieprędko przejedziemy zważywszy na wysokie ceny zakupu. Choć w raporcie Samar w TOP 10 wcale nie dominuje udział marek premium, to jednak na polskie warunki każde auto elektryczne (nie, Dacio Spring, nie ty) to cenowa półka premium i to również niestety nieprędko się zmieni, zważywszy na trendy na rynku motoryzacyjnym. Kiedyś jednak zmienić się musi, bo w innym razie w 2035 r. zmierzymy się z problemem wykluczenia komunikacyjnego na niespotykaną dotąd skalę. To jednak dyskusja na inną okazję. Teraz porozmawiajmy o czymś innym:
Tesla to najpopularniejsza marka aut elektrycznych w Polsce – i wcale się temu nie dziwię
Jakim cudem Tesla w polskich warunkach stała się numerem 1? Gdy spojrzeć na to przez pryzmat naszego rynku, sytuacja wydaje się być wręcz absurdalna. Mówimy przecież o samochodach, które są sprzedawane w Polsce stacjonarnie w jednym tylko salonie w Warszawie (jest też showroom w Katowicach), serwisowane tylko w jednym punkcie, również w Warszawie (choć istnieje też usługa serwisu mobilnego i kilka rozsianych po kraju Body Shopów). Do tego według relacji większości klientów, obsługa w polskich salonach Tesli jest dramatycznie zła, a w dniach wydawania pojazdów pod salonem odbywają się dantejskie sceny, jakich nigdy nie spodziewamy się zobaczyć pod salonem np. Mercedesa.
Dla polskiego klienta, przyzwyczajonego do zakupu auta w salonie, po odbyciu jazdy testowej, taki model powinien być odstraszający, a mimo to Tesle widać nie tylko w Warszawie czy Katowicach. Ba, jedna parkuje 100 metrów od mojego domu, nowiutki Model Y u somsiada we wsi pod Słupskiem , kto to słyszał.
Mimo to nie potrafię być zaskoczony popularnością Tesli w naszym kraju, bo Polacy – jeśli chodzi o zakupy – nade wszystko cenią sobie stosunek ceny do jakości, by dostać jak najwięcej za jak najmniej. I pod tym względem Tesla wcale nie jest, jak często słyszymy, jak Apple. Tesla jest jak Xiaomi.
Xiaomi z dawnych czasów, które fanatycy marki ściągali z Chin, byleby tylko przycebulić, bo faktycznie smartfony tej marki oferowały najwięcej w stosunku do ceny. I dokładnie to samo jest z Teslą, co nie tyle świadczy dobrze o samochodach Elona Muska, co bardzo, bardzo źle świadczy o innych markach, które ewidentnie nie potrafią się odnaleźć w nowym krajobrazie motoryzacyjnym.
Czytaj też: Unii nie obchodzi, że Polacy nie chcą elektryków. Zakaz sprzedaży aut spalinowych przegłosowany
Gdy spojrzymy na oferty samochodów elektrycznych w cenie porównywalnej do Modelu 3, można tylko prychać z niecierpliwości. Nawet przed ostatnimi obniżkami Tesle były dobrze wycenione, a teraz to po prostu pogrom konkurencji. Podstawowa Tesla Model 3 jest bardzo dobrze wyposażona, bardzo szybka, a kosztuje 206 tys. zł, czyli łapie się też na dopłatę rządową, po której będzie kosztowała jakieś 180 tys. Nadal dużo, ale w tej cenie nie istnieje drugie auto o porównywalnym przyspieszeniu, gabarytach i wyposażeniu.
Taką samą refleksję miałem dziś stojąc w kolejce do serwisu Volkswagena. W salonie stał właśnie nowiuśki ID.5 w wersji Pro, kosztujący… 270 tys. z najsłabszą wersją silnikową, przyspieszający do setki w ponad 10 sekund (!). Toż to trzeba się wiadomo czym z wiadomo czym zamienić, żeby kupić takiego Volkswagena zamiast większej, dwukrotnie (!) szybszej i lepiej wyposażonej Tesli Model Y Long Range, kosztującej obecnie 261 tys. zł, a przecież wariant podstawowy wcale nie jest dużo wolniejszy i dużo gorzej wyposażony, a kosztuje 225 tys. zł (czyli poniżej 200 tys. po dopłatach).
Ok, może Model S i Model X nie są już aż tak opłacalne, ale to też starsze modele, które niebawem mają doczekać się odświeżenia. Model 3 i Model Y prezentują już zupełnie inną filozofię i nawet jeśli osobiście nie jestem jakimś wielkim fanem tych aut, to nie mogę nie uznać ich wyższości nad konkurencją pod wieloma względami. A wiecie, co jest w tym wszystkim najbardziej (nie)śmieszne? Tesla pozycjonuje się na markę „premium” (którą zdaniem wielu ludzi – w tym mnie – nie jest), a tymczasem łoi cenowo nawet takie marki jak Kia czy Skoda. Widzieliście ceny Skody Enyaq Coupe RS? To auto kosztuje przeszło 300 tys. zł (!), a nadal jest wolniejsze, nieco mniejsze i… droższe od najwyższej wersji Tesli Model Y. Ab-sur-dal-ne.
Nic więc dziwnego, że pomimo kulawego modelu biznesowego, marnej obsługi sprzedażowej i wielu kontrowersyjnych cech, Tesle sprzedają się w Polsce znakomicie. Są po prostu najlepiej wycenione, a też obiektywnie rzecz ujmując, są to świetnie zaprojektowane elektryki. Może gdy patrzymy na nie w kategorii po prostu „samochodów” łatwo wytknąć im pewne ułomności, ale gdy patrzymy na cechy stricte związane z elektryfikacją, to niestety – nawet taki elektrosceptyk jak ja musi przyznać, że Tesla nie ma sobie równych.
I mam tylko nadzieję, że zapowiadane na najbliższe lata premiery aut zmienią ten stan rzeczy, bo aktualna sytuacja jest po prostu nieśmieszna. Tesla wiedzie prym nie dlatego, że jest taka dobra, tylko dlatego, że konkurencja ma ręce zagrzebane po łokcie w nocniku i najwyraźniej nie może ich wyjąć.