Pracuję zdalnie od 8 lat i przez ten czas zrozumiałem, że odpowiednie stanowisko pracy może albo usprawnić, albo kompletnie zdemolować codzienną pracę. Zarówno jeśli chodzi o chęć do tej pracy, jak też o aspekt zdrowotny. W poprzednich mieszkaniach miałem do dyspozycji mniejsze lub większe kąty sypialni, gdzie udawało mi się tworzyć setupy owszem, funkcjonalne, owszem, ergonomiczne, ale nieprzesadnie urodziwe. Kiedy rok temu wprowadziliśmy się do nowego domu i wydzieliliśmy osobny pokój na pracownię dla mnie i mojej żony, postanowiłem, że dość zabawy w półśrodki. Po latach chcę mieć miejsce, w którym będę mógł pracować nad wszystkim, co tylko przyjdzie mi do głowy i jednocześnie będę się w nim dobrze czuł. Miało to też być miejsce na tyle fotogeniczne, by każdy kąt nadawał się do zrobienia zdjęć.
Po blisko roku zmian i przetasowań jestem bliżej wymarzonego setupu niż kiedykolwiek wcześniej. Do ideału jeszcze trochę brakuje, ale uznałem, że warto już dziś opisać ten zestaw. Po pierwsze dlatego, że stałych czytelników może zainteresować, jak wygląda aktualne centrum sterowania wszechświatem – Chipem, w którym pracuję nad artykułami, fotografiami i filmami, jakie oglądacie w naszym serwisie. Po drugie zaś dlatego, że sam dobrze wiem, że czasem inspiracja dla własnego setupu płynie z niespodziewanych miejsc. I mam nadzieję, że ten setup tour również kogoś zainspiruje do stworzenia własnego, wymarzonego miejsca pracy.
Desk setup zaczyna się od biurka. W tym przypadku – polskiego biurka od Oakywood
Przez 8 lat pracowałem na rozpadających się blatach z IKEA. Ostatni po kilku miesiącach wygiął się w łódkę i zaczął pękać na środku, więc wiedziałem, że w nowym miejscu muszę wstawić coś solidnego. Jako że z racji wykonywanego zawodu mogę współpracować z wieloma wspaniałymi firmami, udało mi się pozyskać biurko od polskiej marki Oakywood. Dębowe biurko sit-stand oraz stojąca na nim drewniana półka zostały zrobione na moje zamówienie pod konkretny wymiar. Blat ma 140 x 80 cm (i żałuję, że nie zamówiłem ociupinkę większego), zaś półka została zaprojektowana tak, by zmieścić klawiaturę MIDI między podstawkami. Z perspektywy czasu mam do tego biurka tylko jedno zastrzeżenie – zaoblone krawędzie uniemożliwiają montaż uchwytów blatowych do monitora czy mikrofonu. Jeśli będę chciał coś przytwierdzić, będę musiał wiercić w blacie.
Skoro zaś o wierceniu w blacie mowa, to w jakiś sposób trzeba było zapanować nad plątaniną kabli. Przez lata nie zwracałem na cable management większej uwagi, ale od co najmniej pięciu lat muszę to robić i żadne kable nie mogą zwisać z blatu przede wszystkim dlatego, że mój 50-kilogramowy pies upodobał sobie spanie pod biurkiem. Dyndające kable utrudniałyby też korzystanie z regulacji wysokości biurka. Na szczęście do zapanowania nad bałaganem wystarczyło przykręcić do spodu biurka dwie szyny IKEA Signum i długą listwę antyprzepięciową. Cable management nie jest tu jeszcze idealny, ale dostatecznie dobry.
PS. Filcowa podkładka na biurku również pochodzi od Oakywood i sprawdza się znakomicie, choć przy dwóch biegających bo biurku kotach trzeba ją regularnie czyścić.
Ergonomia rzecz święta – Diablo V-Commander ratuje mi kręgosłup
Moje stanowisko pracy to świątynia ergonomii, nawet jeśli na taką nie wygląda. Wszystko jest tu ustawione idealnie tak, by odciążać moje kończyny podczas wielogodzinnych dni pracy. Biurko jest siedząco-stojące, by regularnie zmieniać pozycję. Równie ważny jest jednak fotel. Od wielu lat pracuję wyłącznie na fotelach ergonomicznych, oferujących pełną regulację, a Diablo Chairs V-Commander jest jednym z lepszych w swojej klasie. Jak na firmę słynącą z foteli dla graczy, fotel ergonomiczny od Diablo jest zaskakująco wygodny i przemyślany. Po roku użytkowania widzę też, że jest bardzo trwały; bez trudu znosi pazury moich kotów, nic nie trzeszczy, nic się nie rozpada. Cieszy też fakt, że kauczukowe kółka nie rysują podłogi. Jak na fotel za raptem 1500 zł jest on rewelacyjny. Lepsze fotele ergonomiczne kosztowałyby nieporównywalnie więcej i moim zdaniem niekoniecznie warto dopłacać.
Przejdźmy jednak do tego, co na biurku.
Klawiatura i myszka – nie ma nic lepszego do pracy niż to, co oferuje Logitech
Korzystam z myszek z serii MX Master od pierwszej generacji (a wcześniej korzystałem z Performance MX) i wiem, że lepsza myszka do pracy nie istnieje. Nie zapraszam do dyskusji, bo nie ma o czym. MX Master 3S ponadto równie dobrze sprawdza mi się w casualowych grach, a cichy klik jest uzależniający do tego stopnia, że każda inna myszka wydaje się niemożliwie głośna. To kompletu mam klawiatury MX Keys i MX Mechanical, ale to z tej drugiej korzystam najczęściej i to na niej wystukuję tysiące słów każdego dnia. Być może w przyszłości powstaną lepsze akcesoria do pracy, ale dziś nie zamieniłbym ich na żadne inne.
Ponownie wspomnę o ergonomii – na co dzień przed klawiaturą i myszką zawsze kładę podkładki. Przerobiłem już raz w swoim życiu zespół cieśni nadgarstka i nigdy więcej nie chcę tego powtarzać, toteż dodatkiem obowiązkowym jest podnadgarstnik przed klawiaturą (tutaj Logitech MX Wrist rest) i podkładka pod myszkę.
Eksperci nie są zgodni, czy podkładka pod nadgarstek przy myszce faktycznie jest zasadna, ale w moim konkretnym przypadku to wybawienie, które ratuje mnie przed nawrotem RSI. Niestety na rynku jest stosunkowo mało podkładek pod nadgarstek do myszki. Przez lata kupowałem podkładki Fellowes, która mają najwygodniejsze podparcie, ale… są beznadziejnymi podkładkami i musiałem je wymieniać średnio co pół roku. Ostatnio uznałem, że dość tego i po prostu… odciąłem podpórkę pod nadgarstek i położyłem ją luzem. Sprawdza się świetnie, choć ostatnio korci mnie sprawdzenie rozwiązania Deltahub Carpio 2.0.
Bez odpowiedniego monitora ani rusz
Powodem, dla którego zrobiłem zdjęcia swojego setupu, było przygotowanie materiału dla firmy ViewSonic i test monitora VP2786-4K. Prawdę mówiąc – trudno będzie go oddać, bo nie bez powodu według organizacji TIPA jest to najlepszy monitor dla fotografów. Tak naprawdę moje jedyne „ale” względem tego sprzętu to rozmiar. 27” jest dla mnie nieco za małe; aby komfortowo pracować na takim calarzu musiałbym mieć dwa monitory obok siebie. Więcej na jego temat przeczytacie w tym tekście:
- Czytaj też: Pracowałem na najlepszym monitorze dla fotografów. ViewSonic VP2786-4K kompletnie mnie zaskoczył
Jako że poza pracą zajmuję się profesjonalnie fotografią, potrzebuję monitora graficznego (nad czym nieco ubolewam, bo przydałby się też taki do gier, ale chyba jeszcze nie wymyślono urządzenia nadającego się i do jednego, i do drugiego…). Od kilku lat moim głównym monitorem jest 32-calowy BenQ SW320, który może nie jest zbyt piękny, ale za to oferuje mi mnóstwo przestrzeni roboczej i rewelacyjne odwzorowanie barw. Niestety w ostatnich miesiącach matryca stała się dość mocno „wyświecona”, więc i tu niebawem czekają mnie rychłe zmiany setupu.
Ulubiona część mojego nowego setupu to audio
Czytelnicy mogą tego nie wiedzieć, ale w „poprzednim życiu” byłem muzykiem i to nawet z formalną edukacją. Potem nieco odsunąłem się od dawnej pasji, ale od dłuższego czasu czuję, że znów we mnie wzbiera, toteż projektując pracownię wiedziałem, że temat audio ma znaczenie pierwszorzędne (również dlatego, że nagrywam wideo, a tam dźwięk jest równie istotny, co obraz).
Zaczęło się od adaptacji akustycznej pomieszczenia, którą również traktuję jako część setupu. Aby zapanować nad pogłosem, na ścianach zawisły cztery ustroje akustyczne od polskiej firmy Mega-Acoustic: dwa dyfuzory i dwa absorbery. W najbliższych miesiącach dojdą jeszcze cztery i tzw. „chmura”, czyli absorber zawieszony pod sufitem, nad stanowiskiem pracy, ale nawet to, co mam teraz, robi kolosalną różnicę.
Jeśli chodzi o zestaw stricte sprzętowy, to tworzą go następujące sprzęty:
- Interfejs Audient Evo 4 – znakomity, niedrogi interfejs audio z bardzo dobrymi preampami, świetną funkcją smart-gain, elegancką estetyką i bardzo dobrym oprogramowaniem. Szczególnie cenię sobie funkcję loopback, która pozwala mi nagrywać w programie DAW audio z komputera, np. przeprowadzany wywiad.
- Głośniki Kali Audio LP8 2nd Wave – Chyba nad żadnym sprzętem nie myślałem tak długo, jak nad tymi głośnikami. To miały być Adamy T7V lub nawet T5V, ale po zrobieniu odsłuchu uznałem, że warto znieść ich gargantuiczny rozmiar dla jakości brzmienia. Żeby mieć coś, co jest mniejsze i gra lepiej, trzeba wydać 3x tyle. Z czasem muszę tylko doinwestować w podkładki akustyczne albo wręcz oddzielone statywy, bo na wyższych poziomach głośności potrafią nie tylko wstrząsnąć solidnym, dębowym blatem, ale też tworzą sporo odbić od blatu, co zniwelowałaby poprawa ich wysokości.
- Mikrofon Logitech Blue Sona – jego jakość możecie usłyszeć w moich ostatnich materiałach nagrywanych na kanał Chip.pl oraz Focus Technologie. Mam go od kilku miesięcy i wciąż zbieram się do napisania recenzji, ale mogę powiedzieć już teraz, że jest fenomenalny. W mojej opinii lepszy nawet od kultowego Shure’a SM7B i nie ma w tym cienia przesady.
- Kontroler MIDI Native Instruments Komplete Kontrol A61. Jako kształcony pianista/organista najchętniej postawiłbym klawiaturę 88-klawiszową, ale skoro mam też pianino cyfrowe, uznałem, że do programowania dźwięków 61 klawiszy w zupełności wystarczy. I miałem rację. Ta klawiatura, choć niedroga, spisuje się wspaniale, a dzięki dobrej klawiaturze MIDI chce mi się uczyć miksowania, chce mi się powolutku wracać do tego, co zawsze w życiu wychodziło mi najlepiej.
Do tego dochodzą słuchawki. Nie liczę tu TWS-ów, bo tych mam w pracowni więcej, niż można uznać za zdrowe. Na co dzień korzystam z dwóch modeli. Do grania i przeprowadzania rozmów wykorzystuję Beoplay Portal. Z kolei do krytycznego odsłuchu używam mocno już wysłużonych słuchawek Audio-Technica ATH-M40X, które rozpaczliwie domagają się wymiany na nowe.
W nieodległej perspektywie czasu mam nadzieję je zastąpić albo Beyerdynamicami DT-770 Pro, albo jakimiś słuchawkami Sennheisera. Albo jednym i drugim. Swoją drogą, widoczny na zdjęciach stojak na słuchawki również otrzymałem od Oakywood i jest on też wyposażony w ładowarkę Qi ,która jest w codziennym użyciu do ładowania telefonów i słuchawek TWS.
Pomówmy o tym, co nerdy lubią najbardziej
Cały ten zestaw napędzany jest przez wielką, czarną skrzynkę, tj. obudowę Fractal Define R7, w której złożona została potężna, a jednocześnie bezgłośna stacja robocza. Cała obudowa wypełniona jest wentylatorami be quiet! Silent Wings, a jej projekt od początku przewidywał jak najlepszy stosunek mocy do ciszy. I udało się osiągnąć ciszę niemal absolutną w każdej sytuacji prócz największego obciążenia, co jest niezbędne w środowisku, w którym nagrywa się dźwięk.
Jeśli chodzi o podzespoły, w środku znalazły się:
- Intel Core i7-13700K
- Chłodzenie be quiet! Silent Loop 2 280 mm
- GeForce RTX 4080 Gainward Phantom
- 64 GB RAM DDR4
- MOBO ASUS TUF Gaming Z790 Plus WiFi
- 3 TB SSD (1 TB system, 1 TB gierki, 1 TB projekty i wciąż za mało)
- PSU be quiet! Straight Power 11 1000W
Prawdę mówiąc, choć uwielbiam ten komputer, to żałuję, że nie zdecydowałem się na zakup MacBooka Pro 16, który oferowałby podobną wydajność we wszystkim (prócz gier), a mógłbym go wrzucić do plecaka i zabierać na wyjazdy. Więcej ta ten temat pisałem w osobnym tekście:
Tym niemniej przez ostatnie pół roku moja stacja robocza pracuje codziennie, przez kilkanaście godzin dziennie, a do tego w weekendy służy mi za maszynkę do gier. Przez ten czas nie zawiodła mnie ani razu, ani razu też nie zabrakło jej mocy do czegokolwiek, co próbowałem przy jej pomocy zrobić. Czy mogłem wybrać lepiej? Mogłem. Nie zmienia to jednak faktu, że pracuję przy komputerze, do którego nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń.
Na biurku znajduje się też inny gadżet, z którego korzystam od kilku lat, a mianowicie stacja dokująca Thunderbolt 3 CalDigit TS3+. Przez bardzo długi czas była sercem mojego setupu, gdy moim głównym komputerem był laptop. Dziś korzystam z niej przede wszystkim wtedy, gdy chcę przekształcić testowego laptopa w desktop.
Do perfekcji jeszcze sporo brakuje, ale już dziś cieszę się z tego, jak wygląda moje miejsce pracy
Po wielu latach tułania się po ciasnych pokojach i zagraconych biurkach w końcu miałem możliwość opracować przestrzeń, w której będę mógł robić wszystko, co tylko będę chciał. I jeśli ten tekst ma się zakończyć jakąś refleksją, to tylko taką – miejsce, w którym pracujemy, ma kolosalne znaczenie dla naszej produktywności. Niby totalna oczywistość, ale jednak dopiero teraz odczułem, jak bardzo oczywista.
Wchodząc do pracowni i widząc taki zestaw chce mi się pracować. Czuję się bardziej kreatywny. Jestem w środowisku, w którym chcę przebywać, a nie w takim, z którego chcę jak najszybciej uciec. A to kluczowe przy pracy zdalnej i jeszcze bardziej przy pracy kreatywnej, która sama w sobie wymaga sporej dozy samozaparcia. Im więcej czynników ułatwia nam pracę, tym lepiej. A należyta organizacja miejsca pracy to największe ułatwienie, na jakie możemy liczyć. I wszystkim gorąco tego życzę, aby każdy z nas mógł pracować w miejscu, w którym będzie czuł się dobrze, przy wymarzonym biurku.