Huawei Ascend P6 oraz Ascend P7 to były wizualne perełki
Kiedyś były czasy, w których smartfony dążyły do jak najcieńszych obudów. Były to piękne czasy, podobnie jak piękny był Huawei Ascend P6, który miał obudowę o grubości zaledwie 6,18 mm(!). Wyobrażacie sobie dzisiaj smartfon o takiej grubości? A gdzie bateria? Gdzie miejsce na skomplikowane układy aparatów? Tym, co dodatkowo wyróżniało ten model było gniazdo Jack 3,5mm umieszczone na lewego boku obudowy. Ciekawe? No… nie do końca, bo gniazdo było zaślepione metalową zaślepką wyglądającą jak szpilka, która służyła jednocześnie za klucz do gniazda kart. Niby fajny bajer, ale kiedy podłączaliśmy słuchawki, to zaślepkę mogliśmy sobie włożyć w… ucho oczywiście, jako kolczyk. Smartfon był piękny, bardzo wydajny, z innowacyjnym jak na tamte czasy interfejsem, ale jednocześnie przegrzewał się jak szalony.
Huawei Ascend P7 to pierwszy smartfon Huawei, który kupiłem. Kosztował mnie zawrotne jak na tamte czasy 1000 zł. Był niemal równie cienki co poprzednik (6,5mm), równie piękny, ale już bez tej dziwnej zaślepki gniazda słuchawkowego, no i przede wszystkim przestał się przegrzewać. Co najlepsze, mam ten model do dzisiaj i poza tym, że czasem przestaje widzieć kartę SIM, jest w pełni sprawnym i zdatnym do użytku smartfonem. Pomimo 9 lat na karku.
Czytaj też: Co lepsze – nowy średniak czy używany flagowiec? Porównanie smartfonów
Huawei P8 i P9 zapoczątkowały marsz po koronę lidera mobilnej fotografii
Przyznam, że model P8 kojarzę właśnie z powodu aparatu. Kompletnie nie mogę zwizualizować sobie w głowie jego wyglądu, za to doskonale pamiętam dwie rzeczy. Wrócił w nim problem przegrzewającej się obudowy oraz po raz pierwszy pojawił się tryb malowania światłem. To była prawdziwa magia! Telefon na statyw, odpalamy naświetlanie i czegoś takiego jeszcze nie widziałem na oczy. Był to jednocześnie nowy, stały punku w moich recenzjach smartfonów z serii P. Malowanie światłem musi zostać sprawdzone! Nie zapominajmy też, że seria to P8 wprowadziła na rynek modele w wersji Lite.
Huawei P9 był jednym z pierwszych smartfonów z podwójnym aparatem i jest kolejnym z serii, który posiadam do dzisiaj. Pomimo dwukrotnej wymiary szkła na ekranie również jest w pełni sprawnym i działającym smartfonem. Dodatkowy aparat służył za czujnik głębi ostrości. Co przekładało się na szybsze jej ustawianie oraz lepszą… głębię ostrości. Wtedy raczej mało kto spodziewał się, że tego typu czujniki, w różnej formie, staną się rynkowym standardem.
Czytaj też: Gdzie się podziały aparaty pod ekranem smartfona? Na przełom czekamy od lat
Huawei P10 to nowa era portretów
Przeskok pomiędzy modelem P9 a P10 był duży. Tutaj ponownie mieliśmy dwa obiektywy, ale ten drugi był w pełni użyteczny. Pozbawiony filtru Bayera rejestrował obraz czarno-biały, a finalnie smartfon składał obraz z obu aparatów w jeden, poprawiając jego szczegółowość. Nie wspominając już o tym, że zdjęcia z aparatu czarno-białego bardzo mocno zaskakiwały jakością. Poza tym pojawiła się tu optyczna stabilizacja obrazu, poprawiono działanie cyfrowego zoomu oraz dodano nagrywanie filmów w 4K.
Z modelem P10, obok aparatu czarno-białego, kojarzy mi się też jego niemal bliźniaczy model – Honor 10. Zapamiętałem go za to, że… testowy egzemplarz jaki otrzymałem miał ogromne problemy z ostrością aparatu. Szkoda, bo bardzo podobał mi się ten model, ale pozostawił po sobie nie najlepsze wspomnienia.
Huawei P20 Pro robił z nocy dzień
Seria P20 przyniosła rozdzielenie smartfonów na trzy modele – Lite, podstawowy oraz Pro. Huawei P20 Pro to była prawdziwa rewolucja w mobilnej fotografii i tak jak przeskok między P9, a P10 był bardzo duży, tak tutaj rozwój poszedł nieporównywalnie dalej. Dostaliśmy trzy aparaty – główny, zoom z teleobiektywem oraz ponownie czarno-biały. Huawei P20 Pro jako pierwszy wprowadził na rynek fotografię nocną z długim czasem naświetlania, ale prosto z ręki, bez statywu. Dzisiaj potrafi to w zasadzie każdy flagowiec i jest to rynkowy standard. Wtedy przez długi czas zbieraliśmy szczęki z podłogi, jak widzieliśmy w 2018 roku smartfon, który w kompletnej ciemności robi wyraźne i ostre zdjęcie. Obok tej wielkiej sztuki do P20 Pro po raz pierwszy trafiły algorytmy sztucznej inteligencji poprawiające jakość zdjęć, które też są używane we współczesnych smartfonach.
Czytaj też: Konfiguracja nowego laptopa to katorga. Można stracić cierpliwość
Huawei P30 Pro był szczytem potęgi, który nigdy nie zginie
Najlepiej wspominany, najlepszy, najpotężniejsze i ostatni… z usługami Google. Huawei P30 Pro do dzisiaj jest używany przez wiele osób, nie tylko w Polsce. Nie chodzi tu tylko o wsparcie Google, ale to, że jest to zwyczajnie świetny smartfon. Wizualnie perełka – płasko ścięta górna i dolna krawędź, zakrzywiony ekran. To była poezja, a jak po kilku miesiącach Huawei dołożył do tego dodatkowe kolory obudowy, na czele z obłędnym niebieskim, to był już szczyt szczytów.
Co więcej, nie bez powodu P30 Pro do dziś jest wyznacznikiem fotosmartfonu. To on (chyba nie jako pierwszy, a trochę do spółki z Oppo Reno 10x Zoom) wprowadził na rynek peryskopowy teleobiektyw. Tak jak P20 Pro robił z nocy dzień, tak P30 Pro zaczął przybliżać rzeczy odległe. 10-krotny bezstratny zoom i 30-krotny cyfrowy to było opad szczęki drugi rok z rzędu. A oprócz tego pojawiła się tu nowa matryca aparatu RYYB SuperSpectrum, rejestrująca 40% więcej światła niż poprzednicy.
Huawei P40 Pro wydłużył zoom, spowolnił czas, ale to P40 Pro+ był gwiazdą!
Huawei P40 Pro jeszcze mocniej postawił nacisk na algorytmy sztucznej inteligencji i fotografię obliczeniową, w czym firma do dzisiaj jest mistrzem. Względem poprzednika nie zmienił się peryskopowy zoom, nadal było to 125mm, czyli 5-krotne przybliżenie względem aparatu głównego, ale już zoom cyfrowy wydłużył się do kosmicznej wówczas wartości 100x. Ten aparat sięgał dalej, niż jakikolwiek inny. Wraz z przybliżeniem, podczas nagrywania filmów, przybliżał się też dźwięk. Audio zoom oferował maksymalnie 4-krotne przybliżenie dźwięku. Oprócz tego do dyspozycji dostaliśmy nagrywanie w jeszcze bardziej zwolnionym, bo 256 razy, tempie.
Osobiście jednak najlepiej wspominam model P40 Pro+. Egzemplarz testowy pojawił się w Polsce z opóźnieniem i jako jedna z pierwszych osób miałem możliwość sprawdzić jego możliwości. Zoom tego smartfonu pozostaje niedościgniony, bo jego peryskopowy teleobiektyw miał ekwiwalent ogniskowe 240mm. Do dzisiaj żaden dostępny w Polsce smartfon nie zbliżył się do tej wartości, a efekty widoczne na zdjęciach przechodziły wszelkie pojęcie. Do tego P40 Pro+ był zamknięty w ceramicznej obudowie, a obok P40 Pro był to pierwszy na rynku smartfon ze szkłem ekranu zakrzywionym na wszystkich czterech krawędziach.
Huawei P50 Pro eksperymentował z układem aparatów
Aparat nazwany Dual-Matrix był wstępem do tego, co widzimy w modelu P60 Pro. Huawei zrezygnował w P50 Pro z krótkiego teleobiektywu, stawiając na aparat główny, ultraszerokokątny, peryskopowy teleobiektyw oraz aparat czarno-biały, sięgając trochę do korzeni i modelu P9. Efekty były bardzo ciekawe i jakość zdjęć robiła wrażenie, natomiast sam smartfon… nie do końca mnie przekonał i to z bardzo nietypowego powodu. Był to pierwszy smartfon z serii P, który zwyczajnie mi się nie spodobał wizualnie. Być może była to kwestia koszmarnej, lustrzanej obudowy, ale to był chyba pierwszy raz, kiedy smartfon, który bardzo przemawiał do mnie pod względem funkcji i działania kompletnie mnie od siebie odrzucał tym, jak wyglądał.
Czytaj też: Test Huawei P50 Pro – król jest nadal jeden. Tylko trochę poobijany
Huawei P60 Pro – o nim będzie krótko
Krótko, bo nieco więcej przeczytacie o nim w tym materiale, gdzie możecie też zobaczyć pierwsze zdjęcia wykonane za jego pomocą. Jego premiera odbędzie się 9 maja, oczywiście będziemy na niej obecni i trzymajcie kciuki, abym był w stanie dokończyć test Huaweia P60 Pro do tego czasu. Jeśli wszytko pójdzie zgodnie z planem, artykuł będzie na Was czekać na Chip.pl 9 maja o godzinie 15:00.