Same założenia wielu projektów z zakresu geoinżynierii nie są złe. Załóżmy, że rozpylamy w atmosferze pył o odpowiednim składzie chemicznym. Ziarna takiego pyłu mogłyby wydajnie odbijać padające na Ziemię promienie słoneczne z powrotem w przestrzeń kosmiczną. W efekcie do powierzchni naszej planety docierałoby mniej promieniowania słonecznego i powinna się ona mniej nagrzewać. Brzmi fajnie.
Atmosfera Ziemi to skomplikowany układ naczyń połączonych
Wiemy jednak, że atmosfera Ziemi i klimat to wprost nieskończony układ naczyń połączonych i wielu zależności zarówno tych oczywistych, jak i nieoczywistych. Wystarczy tutaj przywołać opisywane kilka dni temu skutki przerwania prądów strumieniowych – silnych wiatrów wiejących 9-12 kilometrów nad powierzchnią Ziemi. Mogłoby się wydawać, że mogę one co najwyżej wpłynąć na trasy samolotów przemieszczających się na tych wysokościach. Tymczasem mają one realny wpływ także na to co się dzieje na powierzchni Ziemi. Fragmentacja prądów strumieniowych w ostatnich miesiącach przyniosła nad południowe obszary Ameryki Północnej niespotykaną falę upałów, która może mieć katastrofalne skutki dla roślinności (pożary), dla ludzi, ale także dla ptactwa. Co więcej, brak odpowiednich ruchów mas powietrza w górnych warstwach troposfery sprawił, że nad Atlantykiem już rozpoczął się sezon huraganów, choć miał pojawić się dopiero za kilka miesięcy. Wysokie temperatury powierzchni oceanów prowadzą do śmierci milionów ryb, które z kolei zatruwają ssaki morskie. Połączeń można tu wymieniać bez liku.
Geoinżynieria to igranie z ogniem
Załóżmy teraz, że rozpylamy w atmosferze jakiś związek chemiczny, który ma na celu schłodzić naszą planetę i okazuje się, że realizacja takiego projektu ma jakieś poważne skutki uboczne. Z projektów geoinżynieryjnych tego typu nie ma już odwrotu – rozpylić nad dużym obszarem pył nie jest absolutnie żadnym problemem. Problem w tym, że zebrać z powrotem już się go nie da. Tymczasem już teraz badacze wskazują, że rozpylanie w atmosferze dodatkowych cząstek odbijających światło może… zniweczyć kilkadziesiąt lat pracy nad odbudowaniem warstwy ozonowej nad Antarktydą.
Zwolennicy geoinżynierii proponują np. rozpylenie w atmosferze dwutlenku siarki, który niczym podczas erupcji wulkanicznej, może obniżyć globalne temperatury Ziemi. Problem jednak w tym, że w ten sposób prowadzimy do niszczenia warstwy ozonowej, do kwaśnych deszczów i wielu innych problemów, także ze zdrowiem ludzi.
Stąd i propozycja wyprowadzona przez Komisję Europejską, aby jak najszybciej stworzyć międzynarodowe ramy prawne, które miałyby regulować wszelkie próby celowego wpływania na skład chemiczny atmosfery Ziemi. Warto tutaj zauważyć, że takie projekty są już w kilku miejscach na świecie realizowane, aczkolwiek póki co – na szczęście – na małą skalę.
Według planu unijni urzędnicy chcieliby lepiej zrozumieć jakie ryzyko niosą ze sobą tego typu eksperymenty, jak je kontrolować i jak definiować niedopuszczalne skutki uboczne wielkoskalowych projektów geoinżynieryjnych. O tym, że skutki geoinżynierii mogą być poważne i nieodwracalne może świadczyć chociażby to… z czym mamy już teraz do czynienia. Wszak wpłynęliśmy już na atmosferę Ziemi spalając olbrzymie ilości paliw kopalnych na przestrzeni ostatnich kilkuset lat. Skutki? Wszyscy je znamy aż za dobrze. Wiemy także, że jak na razie niezbyt dobrze nam idzie niwelowanie tych skutków. Raczej nie powinniśmy dokładać sobie kolejnych problemów, skoro obecnych nie jesteśmy w stanie rozwiązać.