Mini Cooper Countryman to największe Mini w ofercie
Choć Mini Countrymana powinniśmy pozycjonować jako miejskiego SUV-a, jest to auto zbudowane na tej samej płycie podłogowej co BMW serii 1i 2, ale też X1. Choć na tle innych modeli marki faktycznie wyróżnia się nieco większymi wymiarami – 4299 x 1822 x 1559 mm.
Auta Mini kocha się lub nienawidzi. Choć na ogół mi nie przeszkadzają i jestem w temacie ich wyglądu bardziej na tak, tak Countyman to zdecydowanie najbardziej przekombinowany Mini w ofercie. W tym przypadku mówimy o wariancie Untamed, gdzie dodatkowo dostajemy naklejone pasy na drzwiach, 18-calowe i naprawdę bardzo efektowne felgi oraz nową atrapę chłodnicy, której też nie można odmówić zadziornej prezencji.
Countryman wygląda… jak Mini. Tylko skrzyżowane z małym czołgiem. To zdecydowanie nie jest aerodynamiczna sylwetka, o czym w trakcie jazdy skutecznie przypomina spory szum po przekroczeniu 110 km/h. Za to bardzo ciekawie wygląda przednia szyba, która jest dosyć pionowa i dosyć mocno zaokrąglona. W ogóle Mini Countryman to dosyć mocno przeszklone auto. Pomimo tego, że nie mieliśmy warianty z oknem dachowym, szyby wokół auta są duże, jest ich dużo i wpuszczają do wnętrza bardzo dużo światła.
Czytaj też: Test Hyundai Kona N. Prawdopodobnie jedyne takie auto na rynku
Wnętrze to całe Mini – dizajnerskie i z dbałością o szczegóły
Wygląd wnętrza Mini Countymana zależy od tego, na jaki pakiet stylistyczny się zdecydujemy. To podnosi cenę auta o dodatkowe od 5600 zł do nieco ponad 20 tys. zł. Testowany wariant był uzbrojony w pakiet Untamed i choć można nie lubić stylistyki Mini, tak nie można mu odmówić wykonania wnętrza. Znajdziemy tu dużo małych elementów, takich jak przeszycia na fotelach, które zwyczajnie robią wrażenie. Nawet tak jak nie lubię zielonego, tak zielona skóra wygląda tu bardzo dobrze.
Przede wszystkim mamy tu bardzo dużo miejsca. Siedząc z przodu można mieć wrażenie, że przednia szyba, nawet pomimo pionowego ustawienia, znajduje się bardzo daleko. Dodając do tego wspomniane przeszklenie, szczególnie boków i wielkość szyb, uczucie przestrzeni rośnie w oczach.
Fotele z przodu są duże i bardzo wygodne. W zasadzie można powiedzieć, że bardzo zbliżone do tych z BMW, z takim samym zakresem regulacji. Wliczając w to regulowany rozmiar siedziska.
Z tyłu mamy bardzo dużo miejsca na nogi i nad głową. Przesiadając się z przodu do tyłu można poczuć się nieco dziwnie, bo na tylnej kanapie siedzi się zdecydowane wyżej i wymaga to chwili przyzwyczajenia. Podróż w pięć osób, o ile nie mówimy o przejechaniu połowy kraju, nie jest w tym przypadku katorgą. Mamy tu wystarczający zapas miejsca. Zabrakło tylko rozkładanego podłokietnika, ale na upartego kanapa dzieli się w proporcjach 40/20/40, więc złożone środkowe miejsce jest w stanie go zastąpić. Dedykowany podłokietnik z uchwytami na napoje można dokupić za 1200 zł.
Bagażnik jest duży i ma pojemność 450 litrów. Składając dwa fotele z tyłu można w prosty sposób powiększyć ją aż do 1000 litrów. To zdecydowanie dobre auto na wyjazdy, które jest w stanie pomieścić spore ilości bagażu. Pod podłogą bagażnika znajdziemy miejsce na kable do ładowania oraz opcjonalnie możemy tam umieścić… rozkładaną ławkę turystyczną. W zasadzie taką poduszkę układaną na płaskim progu bagażnika. Dziwne? Może trochę, ale przecież jeśli tego nie potrzebujesz, nikt nie każe do niej dopłacać.
We wnętrzu Mini Countrymana dominują, typowe dla mini, okrągła akcenty. Tak, kółka są dosłownie wszędzie, ale ma to swój urok. Szczególnie w połączeniu z samolotowymi przełącznikami. Wnętrze jest też dyskretnie podświetlane, a kolor podświetlenia można zmieniać ręcznie lub zdać się na automat dopasowany do wybranego trybu jazdy.
Czytaj też: Test Dacia Jogger – LPG i niska cena kosztem komfortu?
Mini Cooper Coutryman ma bardzo ciekawy ekran kierowcy. Ale ten interfejs…
Ekran główny Mini Countrymana jest wkomponowany w podświetlane koło na konsoli centralnej. Producent mógłby z czasem pomyśleć nad zastosowaniem tu dużego, okrągłego ekranu. To byłoby bardzo ciekawe. Póki co mamy tu stosunkowo niski, podłużny wyświetlacz, którego wielkość jest delikatnie potęgowane przez lustrzane obramowanie.
Po interfejs poruszamy się dotykiem, albo znanym z BMW pokrętłem na tunelu środkowym. Obsługa nie jest intuicyjna z dwóch powodów. Przede wszystkim wszystko tu jest odwrotnie. Jeśli chcemy przewinąć listę w dół, to nie kręcimy pokrętłem w prawo, tylko w lewo. To wymaga przyzwyczajenia. Podobnie jak szata graficzna interfejsu. Choć mamy tu w zasadzie kopię BMW, to nakładka graficzna i lekkie zmiany w kolejności poszczególnych opcji strasznie komplikują obsługę. Jest tego za dużo, za cukierkowo, zbyt kolorowo… Początki nie są proste.
Ekran kierowcy jest bardzo ciekawy, bo tak naprawdę faktyczny ekran znajduje się tylko na środku. Po bokach mamy diodowe wskaźniki, bardzo efektownie podświetlane i prezentuje się bardzo efektownie, ale też jest użyteczne. Wskaźniki są czytelne w dzień i w nocy, a matowa powłoka skutecznie blokuje wszelkie odblaski. Nad nim znajdziemy head-up w formie prostej, unoszonej szybki.
Czytaj też: Test BMW 7 – pięć metrów bezczelności
Mini Cooper Countryman jest szybki w mieście i potrafi być bardzo oszczędny. O ile jest naładowany
Mini Countryman Plug-in ma moc systemową 220 KM. Pracuje na nią silnik elektryczny oraz 3-cylindrowy, 1,5-litrowy silnik spalinowy o maksymalnej mocy 125 KM przy 5000-5500 obr./min i 220 Nm momentu obrotowego przy 1500-3800 obr./min. Pozwala to na rozpędzenie auta 0-100 km/h w ciągu 6,8 s. Jest to najszybsza wersja Countrymana i wypada nieźle na tle plug-inowej konkurencji. Pozwala na dynamiczną jazdę w mieście, a jeżeli zadbacie o regularne ładowanie akumulatora, zużycie paliwa będzie w zasadzie pomijalne. Radzę wziąć to sobie do serca, bo Countryman z pustym akumulatorem to smok.
O ile podczas jazdy w trybie hybrydowym zużycie paliwa wyniosło 1 l/100 km i 17,2 kWh/100 km, po wyczerpaniu się prądu, zużycie paliwa skoczyło do 8,1 l/100 km pomimo spokojnej jazdy. Przyzwyczailiśmy się do tego, że po wyczerpaniu prądu plug-in staje się klasyczną hybrydą, więc silnik elektryczny wspiera lub wyręcza silnik spalinowy podczas ruszania i przyspieszania, w końcu po to jest zachowywana rezerwa prądu w akumulatorze. Cóż, najwyraźniej nie w tym przypadku. Countryman będzie korzystał z rezerwy prądu przy przyspieszaniu, ale z ruszaniem bywa różnie. W efekcie mamy mierny wynik spalanie w mieście z rozładowanym akumulatorem.
Auto w nietypowy sposób sygnalizuje to, czy jedzie na prądzie, czy na benzynie. Kiedy za napęd odpowiada wyłącznie silnik elektryczny, na ekranie kierowcy pojawia się wskaźnik naładowania akumulatora. Kiedy dołącza do niego silnik spalinowy, wskaźnik znika. Do dyspozycji mamy trzy tryby jazdy – oszczędzający akumulator, automatyczny oraz taki, w którym Countryma stara się jechać wyłącznie na silniku elektrycznym.
Mini Cooper Countryman jest wyposażony w akumulator trakcyjny o pojemności 10 kWh. Szału nie ma, ale na stronie poświęconej modelowi możemy przeczytać, że da się na tym przejechać 57 km. W jakim cyklu? Tego producent nie podaje. Zgaduję, że chodzi o miasto – w końcu jest to naturalne środowisko tego…SUV-a? Podjechaliśmy pod ładowarkę AC i podłączyliśmy Countrymana do ładowania. Spisał się wallbox, spisała się ładowarka pokładowa w samochodzie – wspólnym wysiłkiem obu urządzeń udało się osiągnąć zawrotną moc ładowania 3,7 kW. Robi wrażenie – czymże są prawie 3 godziny ładowania wobec 57 kilometrów zasięgu? W międzyczasie można przecież zjeść obiad i iść do kina. Kiedy już odłączyliśmy go od ładowarki, wróciliśmy do domu na prądzie – po przejechaniu 30 km komputer pokładowy wyrzucił nam zużycie 18 kWh/100 km. Takie zużycie pozwoliłoby na przejechanie 55 km na pełnym akumulatorze. Zanim zaczniecie klaskać, uprzedzam: było 17°C, mały ruch, a ja pilnowałam ograniczeń prędkości i hamowania rekuperacyjnego. Nie neguję tego, że jest to dobry wynik, ale miejcie świadomość, że warunki pomiaru były dla Countrymana idealne. Zimą, przy większym ruchu i cięższej stopie nie byłoby tak kolorowo.
Kiedy już wyjechaliśmy z miasta i wjechaliśmy na drogę krajową z ograniczeniem do 90 km/h, powtórzyliśmy pomiar w trybie hybrydowym. Tutaj Countryman spalał 2 l benzyny na 100 km i zużywał 12,7 kWh prądu na 100 km. Chciałabym Wam powiedzieć, jak wygląda zużycie na samym prądzie, ale nie mogę – akumulator się rozładował, a my mieliśmy kolejnych 200 km do przejechania. Nie miałam kolejnych 3 godzin na sterczenie pod ładowarką.
Podczas jazdy drogą ekspresową, przy tempomacie ustawionym na 120 km/h auto spalało 7,6 l/100 km, a na autostradzie (tempomat ustawiony na 140 km/h) – 8,6 l/100 km + 0,1 kWh (gdzieś na chwilę załączył mu się drugi silnik). Oba pomiary przeprowadziliśmy w trybie hybrydowym – jak widzicie, przy stałej wysokiej prędkości auto opierało się wyłącznie na benzynie.
Podsumowując cały ten wywód: jeśli jeździcie przede wszystkim po mieście i macie możliwość ładowania auta na własnym podwórku, będziecie zadowoleni z układu PHEV Countrymana. Więc jeśli nie masz opcji ładowania go na co dzień w domu lub pracy, odpuść sobie ten rodzaj napędu. Co do jazdy – jest ok. Na trasach szybkiego ruchu, w wietrzne dni rzuca nim po pasach, ale w mieście spełnia swoje zadanie. Przyspiesza przyzwoicie, jest bardzo zwrotny i wygodny. Czy czymkolwiek się wyróżnia? Nie. Czy dostarcza szczególnej frajdy z jazdy? Nie. Czy bywa irytujący? Jak cholera.
Czytaj też: Test Nissan Qashqai e-Power – nietypowa hybryda potrafi być oszczędna
Jest długa lista rzeczy, przy których Mini Countryman wymaga usprawnień
Zazwyczaj to Arek zajmuje się kwestiami multimediów, interfejsu i tym podobnych elementów. Ja jestem prosty człowiek i dopóki system jest czytelny, jestem zadowolona. Nie czepiam się drobiazgów, nie zwracam szczególnej uwagi na niuanse. Menu Countrymana jest mało intuicyjne i zagmatwane jak świński ogon, ale cóż, na pewno można się do niego przyzwyczaić.
Zastanawia mnie proces myślowy, który stoi za finalnym wyglądem map w Mini. Wygląda to tak, jakby pies zjadł mopa w kolorze zielonej, odblaskowej kamizelki, następnie w spektakularny sposób sznurki z tego mopa zwrócił, a wygląd tej radosnej mozaiki posłużył do zaprojektowania szaty graficznej nawigacji Mini. Jest to widok prymitywny, przekoloryzowany i rażący w oczy. Pomimo tego, że mój telefon jest obsługiwany przez Androida (więc nie mogłam połączyć go w pełni z samochodem), wolałam ustawić go w uchwycie na kubki i korzystać z map Google, niż patrzeć na to szkaradztwo.
Skoro już jesteśmy przy temacie systemów operacyjnych – jak to jest możliwe, że Mini nie obsługuje Android Auto? Nie chodzi mi o to, który system jest lepszy – nie interesują mnie wojenki pomiędzy użytkownikami Androida i IOS-a, jest to tak samo rozsądne jak utarczki między fanami PlayStation i Xboxa. Mnie zastanawia to – jak w 2023 roku samochód może nie być kompatybilny z systemem operacyjnym wykorzystywanym przez ponad 3 miliardy użytkowników na świecie?
Mogłam połączyć swój telefon z samochodem jedynie za pośrednictwem Bluetooth. Dało się prowadzić rozmowy i słuchać muzyki, to wszystko. Dobrze, że nie jestem audiofilem – skoro nawet ja słyszałam, jak bardzo Bluetooth obniżał jakość dźwięku, osoby wyczulone w tym temacie cierpiałyby na moim miejscu katusze. Przez to bardzo dobre nagłośnienie Harman/Kardon zwyczajnie się marnuje, bo nie wykorzystuje swojego potencjału.
To jednak nie jest koniec moich narzekań. Większość systemów rozpoznawania znaków drogowych jest niedopracowanych, jednak ten w który wyposażone są BMW chwaliłam zawsze. Naiwnie myślałam, że ze względu na to, że to BMW stoi za Mini, tutaj będzie tak samo. Jakże się pomyliłam. Countryman potrafi nie tylko sczytywać nie te znaki, które powinien. Potrafi również nie zauważyć świetnie widocznych znaków, albo na prostej drodze bez jakichkolwiek znaków zmienić wyświetlane ograniczenie prędkości. Mocno się zdziwiłam, kiedy na moście Siekierkowskim wyskoczyło mi ograniczenie do 40 km/h, albo kiedy w terenie zabudowanym, w moim rodzinnym mieście, Countryman nagle dopatrzył się ograniczenia do 100 km/h.
Skoro już się rozkręciłam, polećmy po całości. Kolejną rzeczą, która mocno mnie zdziwiła, jest brak systemu monitorującego martwe pole. Zazwyczaj mędrkuję o tym, że tak istotna funkcja powinna być elementem standardowego wyposażenia, a trzeba za nią dopłacać, ale tutaj nie da się jej nawet dokupić! A przynajmniej obecnie nie ma tej opcji w konfiguratorze auta. Nie jest to z resztą jego jedyny mankament. System ostrzegający przed zmianą pasa ruchu – myślicie, że po jego aktywacji kierownica odbije po najechaniu na linię? Błąd. Wydaje Wam się, że wraz z aktywnym tempomatem możecie uruchomić prowadzenie w pasie ruchu? Niespodzianka – NIE! Samochód w konfiguracji za ponad 220 000 zł, a brakuje mu elementów, które znajdziemy choćby w Hondzie H-RV, kosztującej 156 000 zł. Być może to wszystko pokłosie problemów na rynku półprzewodników, ale Contrymana w wiele elementów, których można by się w takim aucie spodziewać, nie można wyposażyć.
Czytaj też: Test Mercedes GLC 220d – popularny SUV w ultraoszczędnej wersji
Mini Countryman raczej nie jest kupowany w podstawowej cenie
Skoro poruszyłam temat ceny, miejmy to za sobą. Podstawowa wersja wyposażenia kosztuje 186 700 zł, a przy testowanym wariancie Untamed jest to 189 500 zł. Do niej możecie dokupić wybraną przez siebie linię stylistyczną. Najtańsza kosztuje 5400 zł, a najdroższa – 20 600 zł. Oczywiście nie jest to koniec wydatków – nawet do najdroższej linii da się jeszcze coś dopłacić. Kiedy już zdecydujecie o kolorze nadwozia, dachu, lusterek, materiale dywaników i innych istotnych rzeczach, należy przebić się przez pakiety wyposażenia. Mamy trzy – podstawowy, za który nie trzeba dopłacać (Premium Package), pakiet Premium Extra Package za 12 600 zł oraz Premium Plus Package za 20 600 zł. Kiedy już podejmiecie decyzję, czas na opcje dodatkowe. Znajdziecie tutaj przeczy przydatne (np. pakiety serwisowe) oraz ciekawostki, które być może uznacie za przydatne. Moim faworytem jest Picnic bench za 700 zł. To taka mata, którą wykłada się na tylny zderzak, żeby można było otworzyć bagażnik i usiąść na czymś miękkim. Kto nie chciałby spędzić pikniku siedząc na bagażniku Mini Countrymana?
Czytaj też: Test Renault Arkana – dwie hybrydy, obie oszczędne. Którą wybrać?
Wady wadami, Mini Cooper Countryman i tak znajdzie wielu nabywców
Nie zgrzeszyłam subtelnością w tym tekście, wiem. Ten samochód to kompletnie nie moja bajka. Ani to ładne, ani funkcjonalne, ani szczególnie dobrze wycenione. Poprawne prowadzenie i niskie spalanie to za mało – każda hybryda plug-in może się pochwalić śmiesznie niskim zużyciem z naładowanym akumulatorem. Ten samochód ma tyle braków i mankamentów, że pierwszy raz cieszyłam się, że będę mogła szybko zakończyć test. 220 000 zł za tego przerośniętego, pretensjonalnego, kanciastego kartofla to jakiś mało śmieszny żart. Ale pomimo tego, chętnych na zakup Countrymana nie zabraknie. Ludzie nie kupują go dla funkcji, ale tego, jak wygląda i samego faktu, że to Mini.