Na początku rower Eleglide M1 Plus niemiło zaskakuje
Początek przygody z elektrycznym rowerem Eleglide M1 Plus nie różni się zbytnio od rozpoczynania zabawy z tak naprawdę jakimkolwiek innym rowerem. Model dociera do nas w wielkiej kartonowej paczce z całą masą wypełnień i pianek chroniących wrażliwe elementy mechaniczne oraz lakier, w której dodatkowo znajdziemy zarówno kompletny osprzęt (światło przednie, tylny odblask) z ładowarką, jak i wszystkie potrzebne narzędzia do przeprowadzenia podstawowego montażu.
Z jednej strony chciałbym tutaj docenić producenta za to, że opakowania jest rzeczywiście solidne, a wypełnień w nim nie brakuje, ale z drugiej muszę wskazać w tej beczce miodu łyżkę dziegciu, bo w moim zestawie zabrakło śrubki potrzebnej do zamontowania światła przedniego, o którą musiałem zadbać na własną rękę. Producent postarał się też o coś “ekstra”, a więc manetkę, która zmienia Eleglide M1 Plus z roweru ze wspomaganiem do tego napędzanego “na zawołanie”. Ta oczywiście jest opcjonalna i w gruncie rzeczy jej założenie i podpięcie do instalacji jest równoznaczne z utratą możliwości wjechania tym e-bike na drogi publiczne na mocy aktualnego prawa.
Czytaj też: Rift to nie kolejny zwyczajny elektryczny rower, a terenowa bestia
Tyczy się to również obejścia ograniczenia prędkości do 25 km/h i zwiększenia go do 32 km/h poprzez ukryte opcje opisane w instrukcji. Instrukcji, która zresztą do idealnych nie należy, bo w wersji polskiej znalazłem zarówno kilka nieścisłości (wzmiankę o montażu akumulatora, który zamontowany już był), jak i braków (brak wspomnienia o potrzebie dokręcenia mocowań wyświetlacza i dzwonka), a wisienką na torcie był fragment z hiszpańskiej instrukcji. Innymi słowy, po skompletowaniu instrukcji nikomu nie chciało się jej nawet przejrzeć, a to nie brzmi najlepiej w połączeniu ze wspomnianą śrubką.
Finalnie jednak proces składania Eleglide M1 Plus jest przyjemny i można sprowadzić go do maksymalnie godziny, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z instrukcją. Tradycyjnie proces ten polecam wykonywać na stosunkowo miękkiej i równiej powierzchni, czyli awaryjnie nawet kawałku trawnika, na którego możecie narzucić kawałek folii, aby nie ubrudzić poszczególnych elementów błotem przy np. obracaniu roweru do góry nogami. Po złożeniu roweru i dopompowaniu opon (jesteście skazani na własną pompkę lub kompresor), upewnijcie się, czy obie przerzutki działają dobrze, bo w moim egzemplarzu okazało się, że ta przednia została wyregulowana niepoprawnie, co pochłonęło mi kolejne kilkanaście minut na przeprowadzenie procesu od samych podstaw.
Na tym przygody z regulacjami niestety się nie skończyły, bo po przerzutce przedniej nadszedł czas na oba hamulce, które po przejechaniu kilkunastu kilometrów zaczęły trzeć o tarcze. Dla mnie nie było to większym problemem, ale głównie dlatego, że w przeszłości miałem wiele wspólnego z serwisowaniem rowerów, dlatego wyobrażam sobie, że osoby mniej biegłe będą musiały albo doszkolić się na samouczkach (spokojnie, to nic trudnego), albo skorzystać z usług profesjonalistów. Na całe szczęście łańcuch okazał się dobrze nasmarowany (po kilku kilometrach warto wytrzeć go do sucha), a łożyska w obu kołach jak najbardziej poprawne.
Co w zestawie mnie rozczarowało? Przede wszystkim brak spinki na łańcuchu oraz szybkozamykacza dla kół, ale z punktu widzenia niedzielnego rowerzysty, który nie wsadza roweru do samochodu, a konserwację i naprawy zleca serwisom rowerowym, nie będzie to większym problemem. Co pozytywnie zaskoczyło? Tego było już sporo, bo nie mogę nie docenić jasnego i dużego wyświetlacza LCD z trzema poziomami podświetlenia, świetnego reflektora połączonego z systemem zasilania e-bike, mechanicznych hamulców tarczowych, wspomnianego pełnego osprzętu, wodoodporności rzędu IPX4 i przede wszystkim odpinanego akumulatora z fizyczną blokadą, która jest aktywowana i dezaktywowana z wykorzystaniem kluczyka.
Eleglide M1 Plus podczas jazdy
Z tym e-bike firmy Eleglide zaliczyłem kilka dłuższych przejażdżek i całą masę małych, jeżdżąc głównie po górzystym terenie i nie omijając wymagających wzniesień, stromych podjazdów czy nieutwardzonych dróg. Wrażenia? Z każdą kolejną przejażdżką coraz bardziej przekonywałem się do wspomagania zapewnianego przez M1 Plus, którego osprzęt oraz ogólne wykonanie nie należą do aż tak wysokiej półki. Widać to nawet po udźwigu rzędu 100 kg dla wersji z 27,5-calowymi obręczami oraz 120 kg dla wariantu z 29-calowymi.
W gruncie rzeczy ten elektryczny rower wykorzystuje połączenie komponentów, które znajdziemy w rowerach górskich obecnych w średniej półce cenowej (mniej więcej od 1300 do 1800 zł). Widać to zwłaszcza po przerzutkach (tył: Shimano Tourney TZ, przód: SR Sunrun 42T) i 21 dostępnych przełożeń, których ewidentnie mogło być więcej, przednim amortyzatorze, który wprawdzie działa i blokuje się bez zarzutu, ale swoim 100-mm skokiem wszystkich nierówności zwyczajnie nie może wygładzić i wreszcie ponoć wygodnym (ale nie mam pojęcia dla kogo) siodełku. Szerokość kierownicy również przysporzyła mi nieco problemów, bo jak na moje preferencje, jest nieco zbyt wąska, przez co zastosowane manetki przeszkadzają podczas jazdy.
Te kwestie nie są tak naprawdę wadami, jeśli idzie o rower elektryczny tej klasy i w takiej cenie, ale zaznaczam je głównie dlatego, żebyście wiedzieli, że w cenie takiego e-bike kupicie świetnej jakości rower bez wspomagania. Jednak nie jesteście tutaj po to, żeby decydować, jaki rodzaj roweru kupić, czyż nie? Dlatego też przejdźmy do najważniejszego, czyli napędu Eleglide M1 Plus. Ten obejmuje silnik firmy XOFO w tylnej piaście o mocy nominalnej rzędu 250 watów i maksymalnej na poziomie 400 watów, który generuje całe 45 Nm momentu obrotowego. Zasila go montowany na górnej części dolnej rury zewnętrzny akumulator o pojemności 450 Wh. Jego ładowanie zajmuje około 7 godzin z wykorzystaniem dołączonej ładowarki, a poza zaślepką na port ładowania, akumulator ma też w sobie przycisk inicjujący wskaźniki poziomu naładowania oraz prosty przełącznik on/off.
Ten duet gra tutaj główną rolę i gra ją po prostu wzorowo. Aby wyjaśnić to, dlaczego tak uważam, najlepiej będzie, jeśli powołam się na kilka konkretnych momentów z jazdy, które szczególnie zapamiętałem. Jako że ostatnio nie miałem zbyt wielu okazji jeździć na e-bike, pierwsza przejażdżka na Eleglide M1 Plus dokładnie zapadła mi w pamięć. To bowiem wręcz odkrywanie jednośladu na nowo. Z jednej strony przez całkowicie zmieniony środek ciężkości oraz wyższą wagę, a z drugiej przez znaczne zmniejszenie dynamiki tylnego koła, które jest znacznie cięższe ze względu na silnik elektryczny w piaście. W skrócie? Nie jest to przyjemne, a porównując tego e-bike do tradycyjnego roweru w podobnej klasie, jazda na nim jest znacznie mniej przyjemna… aż do momentu aktywowania napędu. Wtedy reguły gry zmieniają się diametralnie
To nie tak, że silnik elektryczny w tylnym kole roweru jest tym, czym silnik w elektrycznym motocyklu. Przynajmniej w konfiguracji e-bike bez sposobu aktywowania napędu w momencie, kiedy aktualnie nie pedałujemy. W modelach z czujnikiem kadencji, a więc z modułem mierzącym częstotliwość obrotów korb, które to służą systemowi roweru do aktywowania silnika, ten jest tylko i wyłącznie “cichym głośnym bohaterem”. Podczas jazdy pomaga tylko wtedy, kiedy rzeczywiście pedałujemy (naciśnięcie hamulca uniemożliwia aktywowanie silnika w jakiejkolwiek sytuacji), a każdą jego aktywację nie tylko czuć w formie znacznie obniżonego wysiłku, którego musimy włożyć, aby utrzymać daną prędkość, ale też (niestety) słychać, bo obecny w Eleglide M1 Plus silnik jest zwyczajnie głośny. Nie jest to może hałas, który odrywa nas od przejażdżki, ale osoby mijane przez nas np. na ulicy od razu usłyszą, że poruszamy się właśnie na elektrycznym rowerze.
W praktyce jazda na takim e-bike zależy bardzo od preferencji rowerzysty. Jedni mogą ograniczać się do najniższych poziomów wspomagania, wyciskając ciągle siódme poty przy utrzymywaniu wysokiej prędkości, a drudzy mogą bez zastanowienia jeździć na najwyższym trybie, ciesząc się wspomaganiem do 25 km/h, co oznacza mniej więcej tyle, że mogą bez najmniejszego problemu jeździć na najwyższych przełożeniach i nie zmęczyć się za bardzo. Przynajmniej wtedy, kiedy będą utrzymywać się w ruchu, bo silnik nie zdziała za wiele w momencie, kiedy napotkamy wzniesienie, zatrzymamy się i spróbujemy kontynuować jazdę na najwyższych przełożeniach.
Czytaj też: Nowy elektryczny rower Porsche jest dokładnie taki, jak możecie oczekiwać – drogi i wyjątkowy
Nie dlatego, że brakuje mu mocy (wręcz przeciwnie, co udowodnił mi wielokrotnie podczas wjeżdżania na niemałe, bo 10-15 procentowe wzniesienia w lesie), a właśnie przez ograniczenie wynikające z czujnika kadencji, które załatwiłby czujnik momentu obrotowego, ale tak się akurat składa, że to ulepszenie sterowania systemem napędowym jest zarezerwowane głównie dla modeli z wyższej półki. Podczas tych przygód na luźnej nawierzchni udało mi się również potwierdzić dobrą przyczepność zastosowanych opon terenowych, choć oczywiście nie myślcie o tym, że wjeżdżając na leśne wzniesienie, będziecie mogli oderwać się od siodełka. Jeśli to zrobicie, dodatkowa waga waszego ciała, która przypada zwykle na tylne koło, zmniejszy znacznie jego przyczepność, co w połączeniu z momentem obrotowym generowanym ciągle przez silnik sprawi, że tylne koło straci całkowicie przyczepność i w najlepszym wypadku tylko się zatrzymacie, a w najgorszym zaliczycie upadek.
W gruncie rzeczy do e-bike tego typu po prostu musicie się przyzwyczaić, jak również do nowych niebezpiecznych sytuacji, na które możecie się natknąć. Mowa głównie o momentach, w których np. wyjeżdżacie pod górkę, nie widzicie dokładnie ścieżki, do której się przedzieracie, a kiedy już wam się to uda, zablokujecie przednie koło na głębokiej koleinie. W normalnym rowerze skończyłoby się to zatrzymaniem, ale przy elektrycznym rowerze z tej półki cenowej, który dezaktywuje napęd często z opóźnieniem (niewielkim, ale zawsze jakimś), silnik tylnego koła “popchnie” was dalej i tak oto możecie wylądować na górnej rurce kroczem lub wbić sobie obróconą kierownicę w brzuch. Innymi słowy, na Eleglide M1 Plus zaliczycie wiele przygód, a zależnie od waszego stylu jazdy i preferencji, będziecie ładować jego akumulator albo raz na 2-3 dni, albo raz na tydzień.
Niestety Eleglide M1 Plus nie oferuje możliwości śledzenia zasięgu w ramach “jednego ładowania” i ogranicza się tylko do pokazywania dystansu aktualnej podróży, ale skrupulatne zapisywanie przejechanych tras pozwoliło mi wysnuć kilka wniosków na temat wytrzymałości akumulatora w tym dokładnie modelu. Niestety wyniki różnią się znacznie i tak też jedna wyprawa do lasu i plan podbicia góry skończył się na ładowaniu akumulatora jeszcze tego samego dnia (przejechane około 25 km w odblokowanym trybie 32 km/h poza drogami publicznymi). Najgorsze jest to, że rower odmówił mi po raz pierwszy posłuszeństwa niespodziewanie, bo choć raz nieoczekiwanie poinformował na swoim wyświetlaczu o chwilowym spadku naładowania z trzech “kresek” na “żadną”, to była to tylko jednorazowa informacja. Przez kolejne kilkaset metrów wyświetlacz ciągle informował o odpowiednim naładowaniu akumulatora, ale nagle silnik się wyłączył, a wraz z nim również wyświetlacz i światło.
Wniosek? Każdy tak nagły spadek zgłaszanego poziomu naładowania akumulatora Eleglide M1 Plus musicie traktować tak, jakby nadszedł już czas na podpięcie go do ładowania. Dodatkową weryfikację możecie przeprowadzić bezpośrednio na samym akumulatorze, bo jego cztery diody “na zawołanie” wskażą wam przybliżony aktualny poziom naładowania. Przy mniej wymagającej jeździe oraz rozsądniejszym korzystaniu ze wspomagania (np. podczas przejażdżki, gdzie zależy nam bardziej na wysiłku fizycznym, a nie prędkości) możecie liczyć na około 50-70 km zasięg na jednym ładowaniu, a jeśli chcecie ciągle korzystać ze wspomagania do 25 km/h, liczcie na około 40-45 km zasięgu na jednym ładowaniu. Pamiętajcie jednak, że i tak utrzymywanie wysokich prędkości jest równoznaczne z wymogiem wkładania sporego wysiłku w jazdę, bo w gruncie rzeczy różnica między jazdą na takim e-bike, a zwyczajnym rowerze podobnej klasy, sprowadza się do tego, że zmęczymy się prawie tak samo, ale pokonamy daną trasę znacznie szybciej. Oczywiście o ile nie obejdziecie systemu i nie będziecie pedałować z przełożeniami 1×1, co i tak z racji zastosowanego czujnika kadencji będzie aktywować
Test Eleglide M1 Plus – podsumowanie
Eleglide M1 Plus jest dostępny do kupienia w Polsce w cenie około 3500 złotych, a aktualnie możecie kupić go w oficjalnym sklepie w promocyjnej cenie 739,99 euro z kodem promocyjnym chip60. Nie jest to więc poziom specjalnie wysoki i jeśli rozeznacie się na rynku, dowiecie się, że za tyle kupicie przyzwoity rower górski z nieco bardziej zaawansowanym osprzętem. W gruncie rzeczy za M1 Plus bez elektrycznego napędu musielibyśmy zapłacić jakieś 1300-1700 złotych. Jeśli więc interesuje was to, jak dużo płacimy za samo elektryczne wspomaganie, matematykę zostawiam już wam.
Czytaj też: Elektryczne rowery czeka rewolucja. Nowy system napędu sprawi, że będą jeszcze lepsze
Uważam jednak, że jest to cena, którą warto zapłacić, żeby przynajmniej sprawdzić e-bike w praktyce przez np. jeden sezon. Osprzęt niższej klasy oczywiście łatwo w M1 Plus wyczuć, ale o jego trwałość niespecjalnie bym się martwił, jako że silnik elektryczny uwalnia go od największych obciążeń (np. podczas wjeżdżania pod górkę). Jednocześnie nie nazwałbym M1 Plus idealnym e-bike i mam wrażenie, że wymiana kierownicy na kilkadziesiąt milimetrów szerszą lub samych manetek jest konieczna, aby osoba o większych dłoniach mogła czuć się na nim w pełni komfortowo.
Firma z kolei powinna zadbać o lepszą instrukcję oraz weryfikację zestawów przed zapakowaniem, a przede wszystkim o to, aby wyświetlacz nie wprowadzał w błąd przy rozładowanym akumulatorze, a hamulce i przerzutki były znacznie lepiej wyregulowane. W tej cenie jednak i tak Eleglide M1 Plus warto polecić