Choć koronalne wyrzuty masy nie są niczym niezwykłym, szczególnie tak blisko okresu maksimum aktywności słonecznej jak teraz, to jednak tym razem jest wyjątkowo ciekawie. Na powierzchni Słońca doszło bowiem nie do jednego, a do dwóch koronalnych wyrzutów masy. Wyrzucona w nich obu plazma połączyła się ze sobą i oddala się od Słońca. Pech w tym, że akurat ten obłok zmierza bezpośrednio w stronę Ziemi. Kiedy zatem się do nas zbliży, z pełnym impetem uderzy w pole magnetyczne naszej planety, prowokując powstanie istnej burzy geomagnetycznej.
Czytaj także: Najsilniejsza od 6 lat burza nawiedziła Ziemię. Nikt się jej nie spodziewał
Słońce staje się coraz bardziej aktywne już od grudnia 2019 roku, kiedy to odnotowano minimum jedenastoletniego cyklu aktywności słonecznej. Heliofizycy wiedzieli, że od tego momentu do około 2025 roku aktywność ta będzie jedynie rosła. Początkowo podejrzewano, że obecny, dwudziesty piąty monitorowany już cykl będzie stosunkowo słaby, jednak ostatnie dwanaście miesięcy wskazuje na to, że będzie dokładnie odwrotnie. Aktywność słoneczna rośnie znacznie szybciej i coraz częściej obserwujemy aktywność wyższą niż prognozowana. Wystarczy tutaj wspomnieć, że czerwiec był najaktywniejszym pod względem liczby plam słonecznych miesiącem od kilku dekad. Z tego też powodu część naukowców podejrzewa, że wbrew zapowiedziom maksimum obecnego cyklu słonecznego może pojawić się znacznie wcześniej, nawet w grudniu 2023 roku. Czy tak będzie, dowiemy się w najbliższych miesiącach.
Co tak naprawdę wydarzyło się teraz na Słońcu?
Mamy tak naprawdę do czynienia z kumulacją koronalnych wyrzutów słońca powstałych z kilku niezależnych burz na powierzchni Słońca. Plazma wyrzucona z powierzchni Słońca w każdym z nich połączyła się w jeden, sporych rozmiarów obłok, który gdy uderzy w pole magnetyczne Ziemi, wywoła znaczących rozmiarów burzę geomagnetyczną. Ta z kolei może wywołać przerwę w pracy satelitów czy swoisty “blackout” na falach radiowych, któremu może towarzyszyć barwna zorza polarna widoczna nie tylko w regionach okołobiegunowych, ale także na niższych szerokościach geograficznych.
W tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której plazma wyrzucona w przestrzeń międzyplanetarną w jednym koronalnym wyrzucie masy jest niejako pożerana przez szybciej przemieszczający się obłok plazmy wyrzucony w drugim wyrzucie masy, który nastąpił zaraz po pierwszym.
Czytaj także: Burza magnetyczna uderzy w Ziemię. To efekt rosnącej aktywności Słońca
W piątek czternastego lipca na Słońcu doszło do ciemnej erupcji, czyli rozbłysku zawierającego niezwykle chłodną plazmę z plamy słonecznej AR3370. W sobotę natomiast doszło do silniejszego, drugiego koronalnego wyrzutu masy, którego źródłem była dużo większa plama słoneczna AR3363.
Analizy przeprowadzone przez Centrum Prognozowania Pogody Kosmicznej NOAA wykazały, że obłok plazmy z sobotniego wyrzutu dogoni po jakimś czasie obłok z piątku i razem będą zmierzać w kierunku Ziemi, gdzie powinny dotrzeć we wtorek, 18 lipca. Wszystko wskazuje, że wywołana przez nie burza geomagnetyczna dalej będzie ogrzewać termosferę, jedną z najwyższych warstw atmosfery Ziemi. To akurat istotna informacja, bo zaledwie kilka tygodni temu naukowcy wskazywali, że jest ona najgorętsza od ponad dwudziestu lat. Skoro do szczytu aktywności słonecznej pozostało jeszcze kilka, kilkanaście miesięcy, to możemy się spodziewać, że nie będzie to ostatni raz w tym cyklu.