Jeszcze kilka dekad temu sektor kosmiczny kojarzył się jedynie ze Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Reszta krajów dopiero zaczynała stawiać pierwsze, niepewne kroki w tej dziedzinie. Istniało wtedy przekonanie, że owszem, z pewnością będą notować jakiś postęp, ale głównych liderów z pewnością nie przegonią. Na początku trzeciej dekady XXI wieku sytuacja jednak wygląda już zupełnie inaczej. Rosja wypadła z wyścigu kosmicznego, a i Stany Zjednoczone mimo ambitnych celów mają bezustannie problemy albo z budżetem, albo z podwykonawcami, przez co tempo rozwoju w najbliższych latach przynajmniej w tym sektorze stoi pod znakiem zapytania.
Czytaj także: Chiny kosmiczną potęgą? USA dostrzega swoje wielkie problemy przemysłu kosmicznego
Chiny jednak realizują swój program kosmiczny niemalże od linijki. Nie ma miesiąca, aby w „chińskim kosmosie” nie wydarzyło się coś ciekawego. Warto tutaj przypomnieć, że Państwo Środka aktualnie ma łaziki jeżdżące po powierzchni Księżyca (także po jego niewidocznej stronie), sondę krążącą wokół Marsa (do niedawna miało także łazik na powierzchni) oraz własną stację kosmiczną bezustannie zamieszkiwaną przez co najmniej troje astronautów. Kilka tygodni temu rozpoczęła się budowa chińskiej megakonstelacji satelitów, która ma stanowić azjatycką konkurencję dla satelitów Starlink, a już w przyszłym roku na orbitę ma polecieć chiński odpowiednik Kosmicznego Teleskopu Hubble’a. Można zatem powiedzieć, że obecnie jest to bezpośredni konkurent Stanów Zjednoczonych w wyścigu kosmicznym, jeżeli taki wyścig aktualnie istnieje.
Tak się składa, że aktualnie oba kraje skupiają się na jednym celu, którym jest powrót człowieka na powierzchnię Księżyca. Oba kraje także planują to zrobić w ciągu kilku najbliższych lat. Teoretycznie Stany Zjednoczone powinny mieć w tym względzie przewagę, wszak to one jako pierwsze dokonały tego już pół wieku temu. Chiny wtedy o kosmosie jeszcze nawet nie myślały. Sytuacja jest jednak osobliwa, bowiem mimo „doświadczenia” Amerykanom program powrotu na Księżyc nie idzie tak prosto, jak można by było się spodziewać. Rakieta SLS, która ma wynieść astronautów na orbitę, jak dotąd wykonała tylko jeden bezzałogowy lot. Do lądowania na Księżycu trzeba jeszcze zbudować lądownik, jednak w ramach programu Artemis lądownikiem ma być zmodyfikowana rakieta Starship od SpaceX, która jak na razie jeszcze ani razu nie dotarła w kosmos. Kiedy jej się to uda, firma Elona Muska będzie musiała pokonać jeszcze kilka istotnych kroków, zanim faktycznie stworzy i dostarczy na orbitę Księżyca ów lądownik. Eksperci przewidują, że potrzeba na to co najmniej od 3 do 5 lat.
Jak sytuacja wygląda w Chinach?
W sobotę 29 lipca przeprowadzono test głównego silnika rakiety Długi Marsz 10, która ma dostarczyć chińskich astronautów na powierzchnię Księżyca najpóźniej w 2030 roku. Według informacji przekazanych przez chińską administrację kosmiczną CASC gazecie Global Times test zakończył się pełnym sukcesem, choć za jednym zamachem testowano procedurę startu, wyłączenia i stabilności pracy w różnych warunkach, co z pewnością było dla nowego silnika sporym wyzwaniem.
Przetestowany silnik napędzany jest ciekłym tlenem i może osiągnąć siłę ciągu rzędu 130 ton. Jest to tak naprawdę zmodernizowana wersja najsilniejszego silnika wykorzystywanego przez Chiny do napędu rakiety Długi Marsz 5b, która wynosiła już na orbitę m.in. moduły stacji kosmicznej Tiangong.
Choć sam testowany silnik charakteryzuje siła ciągu zaledwie 10 ton wyższa od poprzedniego silnika, to jednak pierwszy człon rakiety Długi Marsz 10 będzie napędzany aż 21 takimi silnikami, a to oznacza, że ciąg całej rakiety wzrośnie aż o 210 ton, co nie jest już wartością pomijalną.
Chiny nie zamierzają jednak osiadać na laurach. Naukowcy już teraz wskazują, że za kilka miesięcy planują przetestować pracę silnika na dużych wysokościach, aby także i tam przetestować jego wydajność i parametry.
Docelowo wysoka na 92 metry rakieta Długi Marsz 10 będzie służyła do wynoszenia statku kosmicznego lub lądownika na orbitę transferową, dokąd będzie w stanie dostarczyć co najmniej 27 ton ładunku. W konfiguracji bez pierwszego członu rakieta powinna być w stanie transportować astronautów oraz do 14 ton ładunku na pokład stacji kosmicznej Tiangong.
Aktualne plany mówią o pierwszym locie rakiety Długi Marsz 10 już w 2027 roku. Jeżeli ten lot się powiedzie, to wszystko wskazuje, że jeszcze przed 2030 rokiem astronauci, a właściwie tajkonauci, staną na powierzchni Księżyca. Pytanie o to, czy do tego czasu pojawią się tam już Amerykanie, pozostaje jak na razie otwarte.
Jak Chińczycy polecą na Księżyc?
Obecne plany mówią o wykorzystaniu dwóch rakiet, z których jedna wyniesie na orbitę transferową statek kosmiczny z astronautami, a druga lądownik. Kiedy oba komponenty dotrą na orbitę wokół Księżyca, połączą się ze sobą, astronauci przejdą ze statku na pokład lądownika, odłączą się i polecą na powierzchnię. Po zakończeniu misji członkowie misji wystartują z Księżyca, połączą się ze statkiem na orbicie, a następnie powrócą na Ziemię.
Warto tutaj zauważyć, że większa część rakiety Długi Marsz 10 jest już zbudowana i przetestowana. To samo dotyczy statku kosmicznego, który został przetestowany już w maju 2020 roku. Sobotni test silnika to kolejny już krok na drodze do skompletowania całej rakiety.
Czy tego chcemy, czy nie, podbój kosmosu w najbliższych latach będzie ekscytujący. Zawsze tak jest, kiedy mamy do czynienia z rywalizacją o przywództwo w wyścigu kosmicznym.