PEP2040, jak skrótowo określa się dokument Polityki energetycznej Polski do 2040 roku, pojawił się w publicznym dyskursie już w 2021 roku. W kwietniu br. informowaliśmy o tym, że pojawiła się propozycja jego aktualizacji, która zakłada dostosowanie naszego rodzimego systemu energetycznego do warunków panujących obecnie na świecie. Duży wpływ na decyzję o wprowadzeniu zmian miała chociażby wojna w Ukrainie czy rosnące opłaty za emisje zanieczyszczeń do atmosfery.
Czytaj też: Polski węgiel wkrótce będzie passé. Radykalne zmiany w energetyce odczujemy wszyscy
Już kwartał minął, a PEP2040 wciąż stoi w miejscu. Niemniej w czerwcu coś drgnęło. Ministerstwo Klimatu i Środowisko zaprosiło do udziału w konsultacjach dotyczących aktualizacji. Przy tej okazji opublikowano scenariusz prekonsultacyjny, z którym możemy zapoznać się z proponowanymi konkretnymi zmianami.
Składanie uwag minęło z końcem czerwca, ale to nie znaczy, że PEP2040 2.0 pojawi się lada chwila. Jak informuje ŚwiatOZE, na wniosek NSZZ „Solidarność” prace nad aktualizacją będą bardziej kompleksowe i ich finalny efekt poznamy dopiero na przełomie 2023 i 2024, czyli dopiero po wyborach parlamentarnych. Czy to dobrze czy źle? Nie ma jednej odpowiedzi i można tutaj tylko stwierdzić „zobaczymy” lub „to zależy”.
Marnotrawienie energii w Polsce. Im więcej będzie instalacji fotowoltaicznych, tym będą częściej wyłączane
Tak czy owak scenariusz prekonsultacyjny wziął na tapet ekspert Bernard Swoczyna z Fundacji Instrat, który wprost krytykuje propozycje zawarte w nowym dokumencie. Przede wszystkim mowa tutaj o błędnym postawieniu priorytetów w polityce energetycznej, gdzie atom, węgiel czy gaz będą bardziej faworyzowane niż OZE. W związku z czym przy nadwyżkach generacji energii w pierwszej kolejności prędzej będą wyłączane turbiny wiatrowe czy instalacje fotowoltaiczne, aniżeli bloki węglowe i atomowe.
Trudno się z tą opinią nie zgodzić. Ideą zazieleniania energetyki jest przechodzenie na odnawialne źródła i korzystanie z nich w maksymalnej możliwej skali. W zasadzie już teraz tak robimy. Problem pojawia się, kiedy panele słoneczne i wiatraki działają z pełną mocą, a aż takich ilości energii nie potrzebujemy. Wówczas dochodzi do nietypowych sytuacji, kiedy to z polecenia Polskich Sieci Elektroenergetycznych obniża się generację z OZE. Dlaczego akurat z tych źródeł?
Czytaj też: Nakazano wyłączenie część fotowoltaiki w Polsce. Niepokojące zjawisko przybiera na sile
Bo łatwiej i taniej wyłączyć te proste instalacje niż nagle ograniczyć działanie bloku węglowego. Mówimy tutaj o ograniczeniach w generacji w skali kilku godzin. Czy chcemy tego, czy nie, na razie elektrownie węglowe są głównym stabilizatorem systemu, który daje nam energię w nocy, podczas pochmurnej i bezwietrznej pogody czy zimą, kiedy zapotrzebowanie jest większe.
Dopóki nie zostaną opracowane w skalowalnej wersji systemy magazynowania energii, nie będziemy mieli jak spożytkować wygenerowanych nadwyżek. Wobec czego dojdzie do wspomnianego przez Bernarda Swoczynę marnotrawienia energii. Ekspert dodaje, że docelowo w 2040 roku będzie bezpowrotnie tracone aż 70 Twh energii odnawialnej.
Jak będziemy magazynować energię? W wodzie
Cokolwiek nie mówiąc o PEP2040, to w scenariuszu prekonsultacyjnym w końcu wspomniano konkretnie o magazynowaniu energii. W momencie nadpodaży będziemy mogli wykorzystać energię elektryczną do produkcji czystego wodoru w elektrolizerach. Ponadto autorzy PEP2040 wspominają o systemach bateryjnych, których moc mogłaby wynosić 5 GW. Poszczególni operatorzy energetyczni dostrzegają ten problem i raz po raz dowiadujemy się o kolejnych ich planach inwestycyjnych w tym zakresie. Chociażby PGE na początku czerwca br. ogłosiła sukces projektu badawczego z bateryjnym magazynem energii na górze Żar w Beskidzie Małym.
W PEP2040 poświęcono dużo miejsca również o elektrowniach szczytowo-pompowych. Tutaj jednak istnieje, zdaje się, ogromna niewiedza u Polaków – z internetowych komentarzy można często dowiedzieć się, że takie instalacje „załatwią sprawę”.
Niemniej obecnie moc tych elektrowni formalnie uznanym w polskim prawie jako magazyny energii wynosi 1,4 GW. Moc zainstalowana wszystkich elektrowni w Polsce to 61 GW, a w 2040 roku ta wartość będzie podwojona (130 GW). Jak zatem tak niewielki zasób ma amortyzować nadwyżki?
Firmy energetyczne planują już budowę trzech nowych elektrowni szczytowo-pompowych: w Rożnowie na istniejącym już zbiorniku, w Młotach na Dolnym Śląsku i Tolkmicku na Warmii. Patrząc jednak na rozmach niektórych projektów, np. tego w Tolkmicku, można złapać się za głowę, czy to aby nie zbyt duża ingerencja w środowisko. Na przykładzie zbiorników w Niedzicy i Sromowcach (Pieniny/Spisz) można jednak wywnioskować, że taka inwestycja przeniesie rozwój dla regionu, stanie się atrakcją, a środowisko „jakoś” przystosuje się do zmian.
W aktualizacji PEP2040 wskazano, że po rozbudowie elektrowni szczytowo-pompowych ich moc wzrośnie w 2040 roku do 4,8 GW. Razem z bateryjnymi systemami magazynowania energii będziemy mieli zdolność do amortyzowania nadpodaży o mocy 9,8 GW. Dziewięć i osiem dziesiątych gigawata przy planowanej łącznej mocy zainstalowanej 130 GW, w której OZE będzie stanowić niemal trzy czwarte. Patrząc już teraz, jak skokowo wygląda generacja energii ze słońca i wiatru, możemy sądzić, że przy jeszcze większych jej ilościach różnice będą jeszcze większe. Wobec tego polecenia od PSE o ograniczaniu produkcji będą coraz częstsze.
Czytaj też: Rekord produkcji energii w Polsce. Turbiny wiatrowe wykręciły niemal maksimum, ale co się stało z nadwyżką?
Nie da się jednakże zauważyć w scenariuszu prekonsultacyjnym, że dużo uwagi zwraca się na elektrownie gazowe i atomowe. Zwłaszcza te drugie mają stanowić „żelazny trzon” systemu, które obejmie 23 proc. zapotrzebowania na energię w 2040 roku.
Czytaj też: Cały świat śmieje się z Niemiec. Wyłączyli elektrownie atomowe i zostali z ręką w nocniku
Ponadto warto zwrócić uwagę, że w PEP2040 jasno ukazano proces znacznego wygaszania elektrowni węglowych. Chociaż nie brakuje w dokumencie asekuracyjnych komentarzy, że „wciąż węgiel jest dla nas ważny w stabilizacji systemu”, to widać czarno na białym, że chociażby elektrownie na węgiel brunatny (wydobywany metodą odkrywkową ze złóż mioceńskich, który ma niską kaloryczność i jest spalany w piecach zlokalizowanych zaraz obok wyrobiska) zostaną niemal w całości wyłączone do 2040 roku. Pozostawi się jedynie blok(i) o łącznej mocy 0,7 GW.
W przypadku węgla kamiennego (z kopalni podziemnych wieku karbońskiego o dużej kaloryczności) ograniczenie jego wykorzystania nie jest aż tak imponujące, ale moc zainstalowana na blokach z obecnych 22 GW spadnie w ciągu 17 lat do 9,4 GW.
Te wszystkie prognozy nie brzmią aż tak antyśrodowiskowo. Jest jednak jeden warunek. W takiej formie, jak czytamy w scenariuszu prekonsultacyjnym, PEP2040 musiałby być zaktualizowany. Jak już wiemy, prace nad poprawkami potrwają jeszcze i nie wiemy, w którą stronę pójdą. Miejmy nadzieję, że wszystkim stronom współtworzącym (i konsultującym) będzie przyświecać nie tylko troska o bezpieczeństwo energetyczne Polski, suwerenność i względną niezależność od zagranicznych dostaw, ale również o środowisko naturalne – zarówno w skali małych ojczyzn (szczególnie tam, gdzie będą powstawać elektrownie atomowe, szczytowo-pompowe czy elektrolizery), jak i kraju oraz całego świata.