Mówiąc szczerze, bardzo lubię abonamenty. Nie potrzebuję mieć, gdy mogę mieć dostęp i dotyczy to zarówno rzeczy małych, jak usługi VOD czy streamingu audio, nieco większych, jak oprogramowanie do pracy, a nawet tych największych, jak samochód. Oczywiście zdaję sobie sprawę z czarnych stron tego podejścia i wszelkich związanych z tym bolączek, ale próbuję też patrzeć na to realistycznie. Spójrzcie, ile dostajemy w zamian za niewielką, miesięczną opłatą!
30 zł miesięcznie daje mi dostęp do niemal całej muzyki tego świata. Niecałe 100 zł miesięcznie kosztuje mnie dostęp do kilku serwisów VOD, w których jest więcej filmów i seriali, niż zdołam obejrzeć przez resztę życia. Za 50 zł miesięcznie mogę grać w gry, których zakup w innym wypadku kosztowałby mnie po kilkaset złotych za sztukę. Moje narzędzia pracy są stale rozwijane i ulepszane, podczas gdy wielu moich branżowych znajomych tkwi w starych, przeterminowanych już wersjach kupionych lata temu. Dzięki np. abonamentowi za plug-iny do oprogramowania mam dostęp do bazyliona opcji, które w innym wypadku kosztowałyby mnie setki, jeśli nie tysiące złotych.
Jeśli jakiś abonament mi się przestanie podobać – mogę w dowolnym momencie przestać za niego płacić i wybrać inny. Jeśli jakaś usługa zniknie z rynku – doświadczenie uczy, że w jej miejsce momentalnie wyrasta nowa, zwykle lepsza od protoplasty.
Jak wspominałem, mam świadomość mrocznych stron tego podejścia, począwszy od tego, że „nie mam nic na własność” (co akurat nie robi mi większej różnicy) aż po to, że niestety w świecie muzyki i filmu serwisy streamingowe doprowadziły artystów na skraj biedoty (co poskutkowało m.in. trwającymi w Hollywood strajkami, choć to oczywiście duże uproszczenie, bo tam przyczyn jest więcej). Przez znakomitą większość czasu plusy przeważają jednak minusy, więc z radością wyskakuję co miesiąc z kilku stówek na szereg narzędzi i usług.
Co jednak, jeśli nie mogę przestać płacić konkretnego abonamentu, bo np. obejmuje on narzędzia niezbędne do pracy? Co jeśli usługa nie ma alternatywy, a nie mogę z niej ot tak zrezygnować? Wtedy wpadamy w pułapkę abonamentów, tak całkiem dosłownie. A usługodawcy mogą z nami robić, co chcą, bo wiedzą, że mają nas w garści.
Płaczę i płacę. Ceny abonamentów rosną, a ja nie mogę z nich zrezygnować
Tylko na przestrzeni ostatnich miesięcy wzrosła (lub wkrótce wzrośnie) cena kilku abonamentów na usługi rozrywkowe, z których regularnie korzystam: Apple Music, YouTube Premium, Xbox Game Pass, a teraz podwyżki planuje także Spotify.
Jeśli mowa o pojedynczej subskrypcji, to żadna z tych podwyżek nie boli. Kiedy jednak robią się 3-4, nagle comiesięczne opłaty rosną o wartość równą dodatkowemu abonamentowi. Z powyższych usług mógłbym – z bólem, ale jednak – zrezygnować. Ostatnio jednak coraz częściej myślę o tym, co będzie, gdy podwyżki nieuchronnie obejmą także moje narzędzia pracy. Jeśli Adobe nagle uzna, że podnosi cenę o połowę, co zrobię? Dla Lightrooma i Photoshopa nie ma dobrej alternatywy. Co jeśli Microsoft nagle stwierdzi, że musi sobie jakoś odbić zakup OpenAI i podniesie ceny pakietu Office oraz dostępu do chmury? Word to branżowy standard, moje podstawowe narzędzie pracy. Co jeśli dostawcy wtyczek audio i wideo, o które opiera się mój workflow, nagle uznają, że trzeba za nie więcej kasować?
Powiem wam co. Otóż nic. Zapłaczę i zapłacę. I to samo zrobi prawdopodobnie każdy, zarówno jeśli mowa o kliencie indywidualnym, jak i (zwłaszcza) firmowym, gdzie dobór konkretnego oprogramowania i usług to nie kwestia indywidualnego widzimisię, lecz zgrania zespołu pracowników.
I w tym kontekście coraz częściej zaczynam myśleć o abonamentach jako nie o dobru, a o pułapce. Pułapce, w którą prędzej czy później, w ten czy inny sposób, ten czy inny abonament nas złapie.
Niedługo niczego nie będzie można kupić
Pisząc ten tekst przypomniała mi się wielka inba ze świata produkcji audio sprzed kilku miesięcy. Renomowany twórca plug-inów, firma Waves Audio, ogłosiła, że przechodzi w całości na model subskrypcyjny i odtąd nie będzie można żadnej z wtyczek kupić na własność.
Reakcja środowiska była do przewidzenia: rozpętało się piekło. Na YouTubie znajdziemy dosłownie tysiące nagrań odsądzających firmę od czci i wiary. Branża muzyczna jest co prawda dość skostniała, jeśli chodzi o podejście do zmian i oprogramowania, ale nawet w tym kontekście reakcja była jednogłośnie negatywna. Na tyle negatywna, że Waves szybciutko wycofał się ze zmiany i pozwolił użytkownikom wybrać: albo abonament, albo wieczysta licencja na indywidualne wtyczki.
Przewińmy do przodu o kilka miesięcy i już pojawiają się głosy, że ta subskrypcja Waves wcale nie jest taka zła. Dla kontekstu – jedna wtyczka kosztuje średnio 30-35 dol. (na promocji). Tymczasem abonamenty Waves Creative Access kosztują miesięcznie 12,50 dol. za dostęp do 110 wtyczek lub 20,83 dol.za dostęp do wszystkich 230 plug-inów portfolio firmy.
Szybka matematyka podpowiada, że gdyby chcieć wykupić choćby te 110 wtyczek na własność, trzeba by było zapłacić (uśredniając) co najmniej 3300 dol. A to dokładnie 264 miesiące, czyli 22 lata opłacania abonamentu.
Gdyby wziąć to za przykład, wyszłoby, że abonament opłaca się niepomiernie bardziej niż zakup wtyczek na własność. Tyle że zakładamy tutaj, że cena abonamentu nie wzrośnie, a przecież może wzrosnąć w każdej chwili. I gdyby firma Waves postawiła na swoim, mogłaby podyktować takie warunki, bo nie byłoby alternatywy w postaci zakupu wtyczki na własność (oczywiście można zmienić abonament na taki od innej firmy, ale to odrębna historia).
Sęk w tym, że dopóki mamy możliwość kupienia czegoś na własność, to nawet jeśli nie jest to tak opłacalne, jak abonament, dajemy sobie gwarancję, że nie wpadniemy w sidła korporacji podnoszących ceny ze świadomością, że i tak zapłacimy. Niestety widać coraz wyraźniej, że coraz trudniej jest kupić cokolwiek na własność. Staje się to coraz mniej opłacalne zarówno dla klientów, jak i dla twórców. I niechybnie zbliżamy się do przyszłości, w której zostaną nam tylko subskrypcje.
Póki co na szczęście nie widać jeszcze, by usługodawcy nadużywali tego mechanizmu „zniewalania” nas przy jednoczesnym podnoszeniu cen. Ile jednak czasu minie, zanim się zorientują, że mogą to robić bezkarnie, a my i tak zapłacimy? No właśnie.