Zaprezentowany elektryczny rower Eleglide M2 to druga generacja taniego i dobrze przyjętego e-bike
Kilka tygodni temu miałem okazję przetestować jeden z najciekawszych e-bike w ofercie Eleglide, bo model M1 Pro, który to wypadł świetnie zwłaszcza przez pryzmat ceny rzędu około 3000 zł. W zapowiedzianym właśnie nowym modelu M2 dostrzegam dążenie firmy do poprawy tego, na co narzekali użytkownicy wersji M1 lub M1 Pro przy jednoczesnym zachowaniu górskiego charakteru, hydraulicznego widelca w formie amortyzacji przedniej oraz bardzo podobnego osprzętu i napędu. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Czytaj też: Rowery elektryczne to przyszłość. Nie uwierzysz, ile kupili ich Niemcy
Eleglide w M2 poprawiło szereg małych bolączek wcześniejszego modelu, choć w gruncie rzeczy, w tej cenie trudno było narzekać na cokolwiek, co dręczyło ten elektryczny rower. Ulepszenia są jednak liczne i obejmują nowe hamulce tarczowe wymienione z tych mechanicznych na hydrauliczne, przerzutkę tylną Shimano (nie określono modelu), która doczekała się dodatkowego przełożenia, czyli czegoś, czego podczas testów ciągle mi brakowało podczas jazdy na wyższym trybie wspomagania.
Ulepszenia miały miejsce również po stronie układu napędowego. Ten nadal obejmuje silnik w tylnej piaście o mocy nominalnej na poziomie 25 km/h oraz charakterystyczny akumulator blokowany na ramie solidnym fizycznym bolcem z wykorzystaniem kluczyka. W obu przypadkach Eleglide postarał się o poprawę, bo podczas gdy silnik zapewnia maksymalnie 550 watów mocy i 55 Nm momentu obrotowego, akumulator ma wystarczać na przejechanie do 125 km. To poprawa z odpowiednio 400 watów, 45 Nm oraz 100 km.
Czytaj też: Elektryczne rowery nowej ery. Najnowszy silnik Boscha trafił do pierwszych modeli
Firma rozszerzyła też ogólną funkcjonalność tego e-bike, zapewniając mu nie tylko standardowe pięć trybów wspomagania do 25 km/h, ale też wsparcie aplikacji, która uzupełnia zamontowany na kierownicy wyświetlacz LCD. Resztę podzespołów uzupełnia zamontowana podpórka, światło tylne, reflektor przedni oraz 27,5-calowe opony Kenda o szerokości 2,4 cali.
Cena za to wszystko wynosi niestety więcej, niż to, za ile możemy teraz kupić model M1 Pro, ale trudno się temu dziwić. Problem w tym, że różnica jest zbyt duża, bo jeśli pominiemy 29-procentową promocję i tym samym obniżkę z 5530 do 3916 złotych, to za kilka ulepszeń przyjdzie nam zapłacić ponad 2500 zł więcej. To jednak tylko wskazuje, że “prawdziwa cena” jest napompowana, bo ta po obniżce jest o tylko 900 złotych wyższa więcej względem M1 Pro, co już można uznać za rozsądną podwyżkę, choć zapewne i tak dodatkowo napompowaną samą premierą.
Czytaj też: Rower elektryczny na turbodoładowaniu. Oto jak Orbit Drive kształtuje przyszłość e-bike
Czy warto? Na to musi odpowiedzieć sobie każdy z osobna, np. porównując możliwości nowego modelu ze starym i konfrontując to z wnioskami z testów. Osobiście mam z kolei nadzieję, że firma lepiej podejdzie do przygotowywania zamówień, kompletując całe zestawy potrzebnych części oraz poprawiając regulację hamulców, oraz przerzutek, które musiałem znacznie poprawiać przed rozpoczęciem testu.
PS – po więcej materiałów najwyższej jakości zapraszamy na Focus Technologie. Subskrybuj nasz nowy kanał na YouTubie!