Nową Sigmę miałem okazję testować przez dość długi czas, do tego w dwóch wersjach: na mocowaniu L-Mount w tandemie z Lumixem S5II oraz na mocowaniu Sony FE w parze z Sony A7rIII. W tym tekście skupię się na aspektach praktycznych i użytkowaniu nowej Sigma A 50 mm f/1.4 DG DN zarówno w środowisku hobbystycznym, jak i profesjonalnym.
Konstrukcja jakby znajoma
Jako użytkownik Sigmy 24-70 f/2.8 DG DN oraz 85 mm f/1.4 DG DN biorąc nową „pięćdziesiątkę” do ręki czułem się jak w domu. To bliźniaczo podobna konstrukcja, która – co warto podkreślić – dość wyraźnie różni się jakością wykonania od starej 50-tki Art, która dla wielu fotografów przez lata pozostawała obiektywem numer 1 (i którą również mam w domu, tyle że w wersji dla bagnetu Canon EF).
Całość jest bardzo solidnie wykonana i co tu dużo mówić: spora. Mówimy bowiem o obiektywie mierzącym 111,5 x 78,2 mm i ważącym 660 g (w wersji L-Mount: 670 g). Konstrukcja składa się z 14 elementów w 11 grupach, w tym 1 soczewki SLD i 3 soczewek asferycznych. Przysłona ma 11 listków i przymyka się do wartości f/16. Na obiektyw nakręcimy filtry o średnicy 72 mm.
Sigma jest największą ze wszystkich jasnych 50-tek dostępnych dla bagnetu Sony FE. Jest nieporównywalnie cięższa od lekkiego Samyanga 50 mm f/1.4 i odczuwalnie większa od nowego Sony 50 mm f/1.4 G-Master. Od tego pierwszego jest jednak znacznie lepiej wykonana, a od tego drugiego znacznie tańsza, więc przyjmijmy, że można się pogodzić z kompromisem w postaci nieco większych gabarytów.
Na obiektywie znajdziemy za to kilka przycisków – regulację typu ostrości, przycisk AFL, pokrętło nastaw przysłony oraz przełącznik kliku pokrętła; przydatny, jeśli chcemy wykorzystać płynną zmianę rozmycia tła podczas filmowania. Pokrętło regulacji przysłony można też zablokować, jeśli wolimy
Do jakości wykonania trudno się przyczepić, choć jeden zarzut udało mi się znaleźć. Otóż jednego dnia fotografowałem na plaży w bardzo wietrzny dzień. To warunki, na które mój sprzęt fotograficzny jest wystawiany regularnie i dotąd żaden z obiektywów Sigmy nie sprawiał w nich żadnego problemu. Tymczasem gdy 50-tka wróciła do dystrybutora, okazało się, że jej wewnętrzna konstrukcja jest cała w piachu; piach ugrzązł też w rowkach na pierścieniu ostrości, skąd bardzo trudno było go wydobyć. Nie wiem, czy to kwestia tego konkretnego egzemplarza, ale z tego typu nieszczelnością w obiektywie Sigmy z serii Art spotykam się po raz pierwszy.
Sigma Art 50 mm f/1.4 DG DN na co dzień
Nie ukrywam, że 50 mm to moja ulubiona ogniskowa, więc wykorzystałem ten obiektyw do różnorakich zastosowań, od zdjęć produktowych, poprzez zdjęcia z lokalnego jarmarku aż po hobbystyczne zdjęcia na plaży. Nakręciłem przy jego pomocy kilka filmów na kanał YouTube Chip.pl, a nawet wykonałem zlecenia komercyjne. Wnioski? Jest dobrze, ale do perfekcji czegoś mi zabrakło.
Zacznijmy może od największej frustracji – minimalnej odległości ostrzenia. Ta wynosi 45 cm, czyli o 5 cm więcej niż w starej Sigmie Art, ale w praktyce zauważyłem, że przy próbie ustawiania ostrości na małych obiektach trzeba być jeszcze dalej. W mojej pracy fotografa produktowego nastręczało to nie lada trudności i przekładało się na konieczność sporego cropowania w postprodukcji. Podejrzewam jednak, że dla większości użytkowników nie będzie to miało aż takiego znaczenia.
Autofocus z kolei wzbudził we mnie mieszane uczucia. W wersji L-Mount był koszmarnie wręcz powolny, niezależnie od trybu ustawiania ostrości. Podczas pracy z Lumixem S5II w czasie festynu przegapiłem wiele zdjęć właśnie przez to, że obiektyw ustawiał ostrość za wolno, co w połączeniu z marnym autofocusem samego aparatu nie ułatwiało szybkiego fotografowania.
Na Sony A7rIII było znacznie lepiej, zwłaszcza w trybie ciągłym. W trybie AF-S, ustawianie ostrości trwało odczuwalnie dłużej, choć nadal akceptowalnie jak na tę klasę obiektywu.
Niestety ten obiektyw cierpi na bardzo wyraźny focus breathing, co czyni go trudnym do polecenia dla filmowców. Mimo tego, że oferuje on świetną jakość obrazka w wideo (o czym za chwilę), tak problemy z „oddychaniem” potrafią skutecznie zniweczyć kadr, zaś ustawianie ostrości manualnie jest wysoce nieprecyzyjne, jak zresztą w większości obiektywów do bezlusterkowców. Obiektyw nie jest też stabilizowany, choć w dobie powszechnej stabilizacji matrycy nie jest to żadnym problemem.
Bardzo cieszy natomiast fakt, że Sigma A 50 mm f/1.4 DG DN nie ma żadnych problemów z pracą pod światło, ani w zakresie działania samego obiektywu, ani jakości obrazka czy flary. A skoro o jakości obrazka mowa…
Sigma A 50 mm f/1.4 DG DN może się podobać
Jeśli chodzi o jakość obrazka renderowaną przez ten obiektyw, mam dwa poważne zarzuty i jeden mało istotny. Poważne to ogromne winietowanie, które zanika dopiero przy wartościach przysłony rzędu f/8 oraz aberracja chromatyczna przy bezpośrednim podświetleniu obiektu. Na szczęście obydwie przypadłości bardzo łatwo usunąć w obróbce (w Lightroomie jedno kliknięcie zastosowania profilu obiektywu usuwa obydwa problemy), ale jeśli ktoś chciałby dostarczać zdjęcia „prosto z puszki”, to musi mieć tego świadomość.
Mało istotny jest z kolei spadek jakości na obrzeżach kadru. Brzegi kadru są wyraźnie mniej ostre niż centrum kadru, ale wciąż oferują bardzo dobrą ostrość. Po prostu na tle ostrego jak brzytwa środka wypadają gorzej. Obiektywnie rzecz ujmując Sony 50 mm f/1.4 G-Master wypada na tym polu bez porównania lepiej, oferując wyższą jakość obrazka na całej rozciągłości kadru. Jest to jednak obiektyw dwukrotnie droższy, więc trudno się dziwić różnicy klas.
Zdjęcia przykładowe:
Czy warto kupić obiektyw Sigma Art 50 mm f/1.4 DG DN?
Jeśli szukacie obiektywu pod bagnet L-Mount, odpowiedź jednoznacznie brzmi: tak. To najlepsza „pięćdziesiątka”, jaką podłączycie m.in. do nowych Lumixów. Jeśli jednak chodzi o dobór obiektywu pod bagnet Sony FE, to sprawa nie jest już tak oczywista.
W chwili pisania tego tekstu Sigma A 50 mm f/1.4 DG DN kosztuje – zależnie od sklepu – około 4500 zł. Dwukrotnie taniej od wspomnianego tu Sony 50 mm, ale też o połowę drożej od Samyanga, oferującego bardzo podobną jakość obrazka. Sigma jest od Samyanga większa i cięższa, ale za to lepiej wykonana, z kolei obiektyw Sony jest droższy, ale za to przebija Sigmę pod każdym względem.
W czasach lustrzanek Sigma Art 50 mm zachwycała tym, że za dwukrotnie niższą cenę dostawaliśmy obiektyw przebijający oryginalne 50-tki Canona czy Nikona. Niestety czasy się zmieniły i dziś oryginalne, jasne „pięćdziesiątki” ustawiły poprzeczkę na nieprawdopodobnie wysokim poziomie, którego Sigma nie zdołała przeskoczyć. Jeśli więc ktoś nastawiał się na podobne „wow” co lata temu, może być rozczarowany. Jeśli jednak ktoś szuka obiektywu 50 mm f/1.4, który oferuje świetną jakość obrazka, zniesie trud profesjonalnej pracy i przy tym nie kosztuje majątku, to propozycja od Sigmy i tak pozostaje propozycją najlepszą.