Rynek telewizorów jest nudny jak nigdy przedtem. Przykro mi, jeśli kogoś zabolało to stwierdzenie. Nie dotyczy ono jednak wyłącznie tego biznesu. Podobnie rzecz ma się chociażby w przypadku smartfonów, ale i innych gałęzi konsumenckiej elektroniki. Jasne, pewne numery stają się coraz bardziej imponujące, jak liczba stref podświetlenia czy jasność szczytowa, a producenci dwoją się i troją, by zaimplementować w telewizorach oprogramowanie zdolne naprawiać każde niedociągnięcie w przesyłaniu obrazu.
Nie oszukujmy się jednak zbyt długo. Dla użytkowników najważniejsze jest to, czy na telewizorze odpalą ulubiony serwis z treściami oraz by obraz wyglądał dobrze, cokolwiek to dobrze oznacza. Ledwie garść osób kupuje telewizor, by skorzystać z potencjału Variable Refresh Rate lub poddaje go kalibracji.
Tylko że z takim myśleniem nie mielibyśmy dekad innowacji, a nawet jeżeli by do nich dochodziło, to sądzę, że zauważalnie wolniej. Od pierwszej transmisji telewizyjnej z Philips Natlab w 1928 roku przeszliśmy naprawdę długą drogę, a standard 4K jest z nami dopiero od dekady. Wystarczyło mniej niż 10 lat, by dokonać znacznego przeskoku w jakości grafiki i mamy zarówno komputery, jak i konsole, które wykorzystują potencjał takiej rozdzielczości. Wkroczyliśmy też w zaawansowany etap rozwoju platform streamingowych. Jednocześnie wszystko dąży ku coraz większej wygodzie, a największym graczom po prostu nie przystoi ignorować (ale także i generować) potrzeb konsumentów.
TP Vision przejęło dział produkcji telewizorów Philips w 2012 roku. Jeszcze przed tą transakcją firma współpracowała z Philipsem, tworząc niskobudżetowe telewizory z jego logo. Przejęcie odbyło się w sposób zrównoważony – znaczna część pracowników centrum rozwojowego pozostała na swoich stanowiskach, a niektórzy pracują tam od niemal 30 lat. Kontynuują oni wizję firmy, która wkroczyła z przytupem na rynek telewizorów w 1950 roku i od dekad zajmuje na nim wysoką pozycję. Nie oznacza to, że zawsze było łatwo. Część rozwiązań odeszła w zapomnienie, inna okazała się niewypałami.
Telewizor Philips to prawie 100 lat innowacji i prób
Jak przystało na firmę, która swój pierwszy telewizor (Philips TX400U) wypuściła w 1950 roku, Philips miał spory wkład w to, jak wyglądają współczesne rozwiązania. Nie zawsze ten wkład znalazł ujście w telewizorach producenta – czasem konkurencja podchwyciła w lepszym czasie pomysł, który w prototypowej formie zaprezentowanej przez Philipsa się nie przyjął. Tak działa branża i nie ma w tym nic złego, przynajmniej tak długo, jak nie narusza się patentów.
Pewne rzeczy po prostu muszą stać się standardem, a to, kto pierwszy wypuści je na rynek, największe znaczenie ma w świadomości historyków i fanów danej marki. Mimo że nie zaliczam się do żadnej z tych dwóch grup, z przyjemnością obejrzałem ekspozycję, jaką przedstawiciele Philipsa przygotowali w jednym z pomieszczeń centrum badań i rozwoju.
Wizyta w takim miejscu uświadamia cię, że innowacje, które są mocno promowane przez ostatnie lata, niejednokrotnie są z nami od dłuższego czasu. Gdy pomyślicie o panelach z odświeżaniem do 100 Hz, być może macie w pamięci konstrukcje z początku wieku. Ze mną najmocniej rezonuje współczesny przekaz, który łączy informacje o HDMI 2.1, VRR i ALLM, by opowiadać historię o 100-hercowych panelach skrojonych pod graczy. Okazuje się jednak, że 100 Hz zaczęło swoją karierę jeszcze w erze kineskopowej. Telewizor Philips z takim panelem pojawił się w 1988 roku, a komercyjne rozwiązania nieśmiało prezentowały się na początku lat 90.
Są też innowacje, o których nie myśli się już jak o innowacjach. Pilot to integralna część telewizora, a przecież na samym początku wcale tak nie było. Pierwsze rozwiązanie Philips, które działało w oparciu o fale ultradźwiękowe pojawiło się w 1972 roku. Z kolei 8 lat wcześniej pojawił się pierwszy kolorowy telewizor producenta – model K4 pokazywany w Eindhoven.
Czytaj też: Nowa oferta telewizorów Philips z podświetleniem Ambilight na 2023 rok. Jest na co czekać
W międzyczasie Philips zaprezentował pierwszy telewizor plazmowy w 1996 roku, który kosztował w momencie premiery blisko 20000 euro. Po kilkunastu latach wiedzieliśmy już, że nie było to rozwiązanie przyszłości, choć w swojej najbardziej ekstremalnej formie (152-calowy ekran Panasonic z rozdzielczością 4K) załapało się ono na rozwój technologii 3D. Ta, z dzisiejszej perspektywy, wydaje się mało istotnym rozwiązaniem, które słusznie porzuciliśmy. Są jednak takie technologie, które powracają.
Przykład? Chociażby pilot z panelem solarnym. Choć Samsung marketingowo sprzedał ten pomysł światu w 2021 roku jako SolarCell, to Philips podobne rozwiązanie miał już w 2010 roku.Econova TV z tyłu posiadał sporych rozmiarów płytkę, zbierającą energię solarną. Dlaczego zatem Philips nie przetarł szlaku z tym rozwiązaniem? Pomimo nietuzinkowego wyglądu pilot nie przyjął się, a patrząc na wygląd rozwiązań z ostatnich lat, był zbyt odważny i zapewne drogi w produkcji.
Trudno nie narzekać na współczesny wygląd pilotów do telewizorów, gdy widzi się to, co producent potrafił osiągnąć przed dekadą. Jednocześnie, choć niechętnie to przyznaję, taki jednolity wygląd pilotów zbliża ku szeroko pojętej ekologii poprzez możliwość zastosowania nieco mniej odpornych na formowanie materiałów oraz większą powtarzalność elementów. Zmniejsza też ryzyko stworzenia rozwiązania, które nie przyjęłoby się szeroko i musiałoby zostać porzucone. Współczesne piloty do telewizorów oferują nam stonowany wygląd i brak ruchomych elementów. Z tymi drugimi Philips także eksperymentował, tworząc pilot, który rozsuwał się niczym telefony z początku XXI wieku. I takie eksperymenty nieraz słono kosztują.
Nie wszystko złoto, czego się Philips dotknął
Nieczęsto mamy okazję posłuchać o wpadkach produkcyjnych i trudnościach, jakie przyniosło wdrażanie pewnych funkcji. Jeżeli już opowiada się o komplikacjach, to tylko po to, by nakreślić w ten sposób historię zwycięstwa i ciężkiej pracy zakończonej sukcesem. Pod tym względem wyjazd do Gandawy był nieporównywalnie inny od wypolerowanych sal kongresowych i prezenterów, których zęby są bielsze od śniegu. Nie, żeby na miejscu ktoś miał problem z uzębieniem, ale na pewno nie było problemu z tym, by w trakcie opowieści z twarzy zszedł uśmiech i zastąpił go grymas. Taki doskonale mówiący, jak wiele przeszkód pojawiło się przy okazji opracowywania technologii.
Wejście nowego rozwiązania w oprogramowaniu telewizorów może zająć nawet 2 lata od pierwszych testów i koncepcji. Dla Innovation Site Europe (ISE) szczególnie trudna okazała się implementacja konwersji materiałów z SDR do HDR w telewizorach z panelami OLED. Proces produkcyjny wiązał się z testowaniem kilku rodzajów oprogramowania, dostarczanego zarówno przez uczonych z Uniwersytetu w Gandawie, jak i wewnętrzne laboratoria.
Pierwsza wersja oprogramowania z 2016 roku była niewystarczająco dobra, w dodatku kontynuowanie prac nad nią wymagałoby upubliczniania danych ze względu na współpracę z uczelnią. Za drugą w 2017 roku wzięli się pracownicy TP Vision i okazała się… jeszcze gorsza. Trzecia iteracja okazała się odpowiednio dobra, ale nie na tyle stabilna, by wylądowała w telewizorach. Problemy dotyczyły zarówno niewystarczającej jakości materiałów po ich odkodowaniu, jak i zbyt dużej mocy obliczeniowej, jaką pochłaniały testowe wersje oprogramowania. Trzeba było czwartego podejścia, by ostatecznie konwersja z SDR do HDR pojawiła się w telewizorach OLED. To niejedyny przykład problematycznej implementacji przełomowych rozwiązań.
Następcą Ambilight mógł okazać się AmbiLux. TP Vision, by jeszcze dokładniej rozświetlać przestrzeń za telewizorem, stworzyło rozwiązanie oparte o 9 mikroprojektorów DLP. Te umieszczono na planie półkola. Ich zadanie było podobne do diod LED – miały dynamicznie reagować na treści wyświetlane na ekranie, tworząc przy tym szerszy obraz z większą ilością niuansów. Na drodze stanął jednak koszt technologii. Same komponenty kosztowałyby 600 dolarów, a cena nie uwzględniała złożenia elementów oraz stworzenia odpowiedniego oprogramowania. Nie dziwi więc, że rozwijany przez ponad 3 lata projekt nie znalazł szerszego zastosowania. Do tego sprzedaż telewizora wyposażonego w tę technologię w 2016 roku nie była wystarczająca, by zwróciły się koszty inwestycji.
Najważniejsze innowacje? Sztuczna inteligencja oraz Ambilight
Przyszły rok będzie wyjątkowy dla TP Vision przynajmniej pod jednym względem. W 2024 roku miną dwie dekady od wprowadzenia technologii Ambilight. W siedzibie działu R&D TP Vision w Gandawie miałem okazję zobaczyć pierwszą wersję z 2004 roku, na którą składały się lampy fluorescencyjne. Na oświetlenie Ambilight z czterech stron telewizora trzeba było poczekać jeszcze do 2006 roku. Rok po tym nastąpiła istotna dla technologii zmiana, czyli wykorzystanie diod LED, z którymi utożsamiamy to rozwiązanie. Czy to oznacza koniec prac? Nie, bo w dalszym ciągu następują modyfikacje związane z ilością zastosowanych diod, ich rozstawieniem i kątem padania światła.
TP Vision zdecydowanie ma powody, by dbać o rozwój Ambilight. 85% użytkowników tego rozwiązania deklaruje, że chciałoby mieć je w następnym telewizorze. Jednocześnie jest to swego rodzaju wabik, który raczej nie zaskoczy już nikogo swoją jakością (chyba, że powrócimy do AmbiLux). Stąd większy nacisk kieruje się na to, co dzieje się w “głowie” nowoczesnego telewizora. A dzieje się tam coraz więcej, zwłaszcza od momentu premiery układu P5 Dual Engine, w którym algorytmy sztucznej inteligencji modyfikują ustawienia jakości obrazu. To ten aspekt najczęściej wymienia się wśród 5 czynników decydujących o zakupie telewizora. Zaraz za nim jest opłacalność, potem rozmiar, bezproblemowość, a piątkę domyka obecność Smart TV.
Czytaj też: Widziałem nowe słuchawki Philips Sound. Szanuję takie rozwiązywanie prawdziwych problemów
Sztuczna inteligencja może wynieść jakość obrazu na niespotykane wcześniej poziomy, ale i pomóc w naprawianiu problemów. Nie ma jednak innowacji w tej dziedzinie bez chęci konsumentów. Według danych dostarczonych przez Lieve Lanoye, zgodę na warunki użytkowania wyraża 55% osób. Z perspektywy firmy taki procent jest problematyczny o tyle, że przez to trudniej rozwiązywać problemy za pośrednictwem aktualizacji. Brakuje danych bazowych, o które dałoby się oprzeć procedurę związaną z jak najszerszą naprawą błędu u jak największej liczby użytkowników. Jeżeli więc czasem słyszycie o aktualizacji, która zamiast naprawiać, potęguje nagromadzenie problemów, może to wynikać z implementacji opartej o dobrą wiarę deweloperów, ale też i niewystarczającą ilość danych.
TP Vision, jak i inne firmy, mają jednak swoje metody, by przeciwdziałać generowaniu się kosztów z napraw. Ponownie kluczową rolę odgrywają dane, w tym przypadku pozwalające monitorować sytuację na dwa sposoby – w systemie jednostkowym (nazwanym OLAF), gdzie analizuje się każdy przypadek i przypisuje się mu informację o konkretnym modelu telewizora oraz w systemie tabelowym, gdzie zbiera się dane z dwóch lat.
To drugie ujęcie jest o tyle ciekawe, że pokazuje często współczynnik wadliwości komponentów od jednego dostawcy, co może decydować o przyszłości współpracy. Wszystko z poszanowaniem prywatności użytkowników – informacje nie są powiązane z konkretnymi osobami, a jedynie systemem identyfikatorów bez klucza w postaci naszych danych osobowych.
Na miejscu usłyszałem ciekawą metaforę. Innowacja jest jak lądowanie dużego samolotu – potrzeba przestrzeni, dobrego planu oraz sprzyjających warunków. Te w Innovation Site Europe pozwalają TP Vision walczyć o klientów z portfelami o różnej zasobności i potrzebach. Wizyta w centrum rozwoju i badań w Gandawie pokazała mi bardziej ludzkie oblicze prac nad tym, jak wyglądają nasze technologie. Warto obserwować, co Philips może ogłosić w najbliższych miesiącach, bo choć na miejscu pracownicy nie mogli zdradzać szczegółów, z pewnością mają w zanadrzu coś sporego.