Nim zacznę opiniowanie na temat filmu, kilka słów kontekstu. Przed seansem nie znałem historii Janna Mardenborougha, a to za tym kierowcą podążamy przez cały film. Nie jest to jednak wymóg – produkcję zrealizowano tak, by próg wejścia był niski. Oczywiście kryje się tu kilka smaczków dla graczy, w tym przede wszystkim dla tych, którzy na Gran Turismo zjedli zęby. Nie należę do tej grupy, a tytuł przede wszystkim ogrywałem na imprezach i w barach z konsolami. Nie mam zatem perspektywy zaprawionego gracza serii i – ponownie – nie przeszkadza to w odbiorze. Na co dzień konsumuję też kino wszelakiej maści. Zdarzyło mi się obejrzeć kilka filmów na temat wyścigów, ale nie jestem koneserem gatunku, a z motoryzacją styczność mam głównie w serii Forza Horizon.
Mając ten kontekst za sobą, muszę was spytać: Czy wiedzieliście, że film Gran Turismo w ogóle ma swoją premierę? Na to pytanie nie ma złych odpowiedzi, ale obawiam się, że gdyby nie zaproszenie polskiego oddziału Sony, mógłbym pominąć to wydarzenie. Jeżeli jednak myślicie poważnie o wyborze tego filmu to musicie wiedzieć, że Gran Turismo trafia do polskich kin w dwóch wersjach: z napisami i z dubbingiem. Poniżej oficjalny zwiastun, ale jeżeli nie chcecie znać nawet szczątkowej fabuły, odradzam jego zobaczenie.
Film o grze Gran Turismo? Ale jak to w ogóle możliwe?
Sony realizuje coraz śmielej strategię przenoszenia swoich marek na ekrany z różnymi skutkami. O ile The Last of Us odniosło wizerunkowy i popularnościowy sukces, tak Uncharted obroniło się wyłącznie finansowo. To jednak dopiero początek ekspansji, a Gran Turismo to część większej strategii. Marka Gran Turismo nie brzmi jak pierwszy tytuł, który zasługuje na ekranizację. Jednocześnie w jej obrębie udało się stworzyć społeczność, która nie tylko wykręca kolejne rekordy, ale i angażuje się w rozwój gry.
Żeby zrealizować projekt obracający się wokół wyścigów, potrzeba było historii, która jest odpowiednio ludzka. W filmie zobaczymy więc perspektywę Janna Mardenborougha (w tej roli Archie Madekwe) – kierowcy wyścigowego, który do 19. roku życia nie brał udziału w żadnych poważnych zawodach. Wiedział jednak sporo o grze w Gran Turismo, co doskonale zgrywało się z inicjatywą, pozwalającą najlepszym graczom usiąść za kółkiem samochodu. W filmie obserwujemy, jak Jann przebija się przez kolejne szczeble motoryzacyjnej kariery, zaczynając od wydarzenia GT Academy, czyli szansy dla najlepszych kierowców Gran Turismo, by sprawdzić się na torach wyścigowych.
Opiekę nad projektem oraz kierowcami roztacza Jack Salter (David Harbour) – inżynier wyścigowy, który lata temu przerwał swoją karierę kierowcy ze względu na wypadek w wyścigu Le Mans. Za stworzenie GT Academy odpowiada Darren Cox (Orlando Bloom) – entuzjastycznie nastawiony menedżer europejskiego oddziału Nissana, także były kierowca wyścigowy. Film jest “oparty na faktach”, jak zapewnia plansza na jego początku.
Od gracza do kierowcy wyścigowego – jak się to ogląda?
Historii w stylu “od zera do bohatera” w kinie nie brakuje. Wybranie takiej narracji dla historii pełnej wyścigów i rywalizacji wydaje się bezpiecznym i rozsądnym wyborem. I taki też jest cały film – bezpieczny i rozsądny w przedstawianiu wydarzeń. Proces narodzin kierowcy wyścigowego to dobry podkład pod historię, której łatwo nadać tempo kolejnymi wydarzeniami i którą można przeplatać ujęciami rodem z reklam siłowni, klubów lub smartfonów. Być może w ten sposób trochę się wyzłaszczam, ale w fragmentach niebędących wyścigami twórcy idą na łatwiznę i trudno nie odnieść wrażenia, że są one tylko po to, by uzupełnić obraz bohatera. Nie czynię jednak z tego sporego zarzutu, bo najpewniej o to właśnie chodziło.
Czytaj też: Carcopter to latający pojazd wyścigowy zasilany wodorem. W akcji zobaczymy go w przyszłym roku
Film znaczną część akcji tłumaczy w dialogach. Taka ekspozycja może męczyć tych, którzy poszukują w nim niuansów. Tych raczej nie uświadczą. Niuansów nie przyniosą też z pewnością postacie drugoplanowe, które są dość jednowymiarowe, a ich rola sprowadza się do podkreślania cech głównego bohatera. Stereotypowy zły kierowca jest zły, rodzice są sceptyczni jak zawsze. Do tego dochodzi prezentacja kilku stereotypów celujących w graczy. Nie ma tu miejsca ani na popisy scenarzystów, ani na wybitną grę aktorską.
Jeśli ktoś zasługuje na wyróżnienie, to są to Archie Madekwe oraz David Harbour. Pierwszy dość przekonująco gra trochę zagubionego, ale zdeterminowanego chłopaka, który walczy ze swoim strachem i piętnem, jakim naznaczyło go spojrzenie na jego hobby. Z kolei portret Jack Salter, byłego kierowcy, który chce coś udowodnić światu i pozwolić uczyć się na swoich błędach namalowano z konsekwencją. David Harbour dobrze czuje się w roli zmęczonego dotychczasowym życiem inżyniera, który chce coś udowodnić. Reszta postaci, w tym nieco ekscentryczny i stereotypowy w swoim entuzjazmie Darren Cox grany przez Orlando Blooma, stanowią tło.
Film skupia się na przedstawieniu historii Janna i robi to dość skutecznie. Zamknięto łuki narracyjne, zaprezentowano przemiany kilku bohaterów i dostarczono zakończenie, które wyjaśnia wszystkie wątki. Czasem jedynie bawi, jak rozwiązano pewne kwestie, na przykład nieobecność rodziców w kluczowym momencie kariery, ale nie są to ogromne problemy. Narracja trzyma tempo i to trzymaniu tempa podporządkowana jest fabuła.
Jak wypadają wyścigi i realizacja techniczna Gran Turismo?
Przedstawienie wyścigów wygląda na dość… personalne. Gran Turismo nie stroni od ujęć skupiających się na twarzach bohaterów, zbliżeń na zmianę biegów, wciskanie gazu oraz najazdów kamery tuż zza wyprzedzających się pojazdów. Zdarzają się też ujęcia z widokiem z pierwszej osoby. Rzadziej rozszerza perspektywę na widoki z góry czy bocznych krawędzi toru, choć i takie momenty się zdarzają. Gdy chodzi o przekazanie widzowi poczucia adrenaliny wynikającej z pędzenia 250 kilometrów na godzinę, Gran Turismo spisuje się fenomenalnie. Zarówno montaż, jak i dobór ujęć pozwoliły mi zaangażować się w wyścigi niemal tak, jakbym tam był.
Ciekawostkę stanowi wykorzystanie fragmentów, które wyglądają, jakby pochodziły z silnika gry. Nie dostrzegłem klucza, według jakiego korzystano akurat z tych animacji, ale nie rozpraszały mnie one nadmiernie. Poza tym zaimplementowano tu jeszcze animacje przenoszące interfejs rozgrywki lub rozbierające samochód na czynniki pierwsze z dużą szczegółowością. To z pewnością efektowne, co jak najbardziej pasuje do gry wyścigowej. Co z kolei nie pasuje do filmu o wyścigach, to pewna niekonsekwencja. Czasem jeden typ napisu na ekranie sygnalizuje koniec wyścigu, czasami zaledwie kolejne okrążenie lub pozycję bohatera w wyścigu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wchodzę tu w rewiry czepiania się drobiazgów, które nie psują ogólnego wrażenia z filmu i wyłapie je garstka osób.
Pod względem warstwy dźwiękowej mamy tu dwie twarze. Sama ścieżka dźwiękowa zastosowana w filmie nie zapada w pamięć i prezentuje się raczej odtwórczo (choć po znakomitym Oppenheimerze jeszcze długo nie będę w stanie być usatysfakcjonowanym). Z drugiej strony odgłosy samochodów to małe mistrzostwo, a w kinie dźwięk rozpędzających się Nissanów GT-R Nismo dogłębnie przeszywa całe ciało. Same dialogi także nagrano w sposób prawidłowy i nie było problemu z ich odsłuchiwaniem. Realizacyjnie to dobry film i w zasadzie niczego mu nie brakuje, gdy chodzi o zaprezentowanie skali.
Oczywiście w filmie jest też trochę pretensjonalnych rozwiązań. Początek wygląda jak pamiętniki deweloperów z Polyphony Digital połączone z reklamą gry symulatora wyścigów Gran Turismo. Rozumiem, że scenarzyści dostali zadanie zareklamowania gry w jakiś sposób i się z niego wywiązali, ale mogło to wyglądać lepiej. Zdarzały się też nierówne momenty w animacji – o ile naniesienie interfejsu z gry na ekran jeszcze się broni, tak niektóre rozwiązania nie są tak dobrej jakości i mogą wybić z narracji. Dla równowagi, czasem film mruga do graczy w bardziej subtelny sposób i ujęcia z widokiem jak z kamery trzecioosobowej z gry podczas pościgu były powodem do uśmiechu.
Czy na Gran Turismo warto iść do kina?
Gran Turismo to niezły film. W mojej skali dałbym mu 6/10, przy czym w tym miejscu zaznaczam, że jeszcze nigdy nie przyznałem filmowi dziesiątki. Produkcja opowiadająca historię Janna Mardenborougha to umiejętnie narysowany portret, który opowiada historię od zera do bohatera. Robi to w sposób bezpieczny i raczej bez ambicji na wielkie kino, ale też i bez głębszego rysu postaci. Wszystko podporządkowano tu rozrywce i w wielu miejscach ten patent się sprawdza, choć czasami też brakuje niuansów i innego przedstawienia świata niż “my kontra oni”.
Czytaj też: Obejrzyj pierwszy lot wyścigowego samochodu Airspeeder Mk3
Czy to film dla fanów gier z serii Gran Turismo? Co prawda nie należę do tej grupy, ale widzę, że odniesienia są odczuwalne. Film nie czerpie przecież żadnej fabuły z gry, więc na fanów wyścigów od Polyphony Digital czekają tu przede wszystkim smaczki w postaci znajomego interfejsu, kilku kadrów inspirowanych grą czy zastosowanie kilku dźwięków kojarzonych z serią. Jeżeli jednak lubicie utożsamiać się z bohaterami, którzy dzięki ciężkiej pracy i talentowi mkną autostradą do sukcesu (choć nie bez postojów na refleksję), to polubicie i ten film. Z pewnością nie jest to arcydzieło kina, ale to w znacznej mierze solidne dwie godziny rozrywki.
Jeżeli nie szukacie w kinie przeżyć testujących waszą zdolność do zapamiętywania nazwisk czy skomplikowanej fabuły, a chcecie dobrze się bawić i lubicie szybkie samochody, to zdecydowanie warto się wybrać. To prosta w odbiorze i po prostu niezła historia, która może inspirować. To film w znacznej mierze skupiony na akcji i przygodzie, z pewnością nie tak intensywny jak Wyścig z 2013 roku czy Ford vs Ferrari. Ja dałem się porwać, choć nie bez zauważenia pewnych niedostatków. Jeżeli jednak lubicie tematy okołosamochodowe, to bez wątpienia rozrywka dla was.