Co do zasady czerwone zorze polarne należą do rzadkości, a już z pewnością takie, do których obserwacji nie są potrzebne żadne instrumenty obserwacyjne.
Widoczne przez ostatnich kilka dni bursztynowe zorze są bezpośrednim skutkiem potężnych zaburzeń ziemskiego pola magnetycznego. O tym, że jest to sytuacja wyjątkowa, świadczy fakt, że zorze widywane są znacznie częściej na nocnym niebie, ale przeważnie są one zielone i tylko od czasu do czasu pojawia się w nich smuga karmazynu. Tym razem jednak po zieleni nie było ani śladu, a czerwona poświata utrzymywała się całkiem długo.
Czytaj także: Czeka nas potężna zorza polarna. Będzie najsilniejsza od lat
Skoro mamy zakłócenia pola magnetycznego Ziemi, to ich źródła należy upatrywać w atmosferze Słońca, gdzie kilka dni temu doszło do silnego, masywnego koronalnego wyrzutu masy (CME, ang. coronal mass ejection). Plazma wyrzucona ze Słońca, 24 września dosłownie wbiła się w pole magnetyczne Ziemi, przez co umożliwiła wpłynięcie w bezpośrednie otoczenie Ziemi wysokoenergetycznych cząstek i wywołanie burzy geomagnetycznej klasy G2.
Gdy takie wysokoenergetyczne cząstki ze Słońca docierają w pobliże Ziemi, napotykają na linie pola magnetycznego, które kierują je w stronę biegunów naszej planety. Dopiero tam wchodzą one w interakcje z gazami tworzącymi atmosferę ziemską i wzbudzają je. Aby powrócić do stanu poprzedniego, atomy emitują fotony, które widzimy z powierzchni Ziemi właśnie jako zorze polarne.
Warto tutaj pamiętać, że choć cały ten opis brzmi jak coś niepokojącego, to w rzeczywistości jest to całkowicie normalne zjawisko i wszelkie wyrwy w polu magnetycznym naszej planety bardzo szybko znikają i osłona Ziemi wraca do swojego stanu poprzedniego.
Zorze sprzed kilku dni wyróżniały się jednak spośród wielu innych. Otóż cząstki plazmy wysokoenergetycznej na tyle mocno przebiły się przez magnetosferę, że część z nich była w stanie wejść w bezpośrednie interakcje z atomami tlenu znajdującymi się w wyższych warstwach atmosfery naszej planety. Tutaj warto jednak wspomnieć, że cząsteczki wiatru słonecznego docierają maksymalnie na wysokość 100-300 km nad ziemią, gdzie znajduje się sporo atomów tlenu. To właśnie w takich zderzeniach powstaje zielona zorza polarna.
Czytaj także: Tajemnicze fale Alfvéna powodują zorze polarne
Tym razem jednak cząstki dotarły na wysokość 300-400 kilometrów, gdzie tlenu jest mniej i trzeba więcej energii, aby go wzbudzić. To właśnie na tej wysokości powstaje czerwone światło, które można było obserwować w ostatnich dniach w wielu częściach Europy i Ameryki Północnej.
Jakby tego było mało, także ludzkie oczy nie są tak bardzo wrażliwe na kolor czerwony, jak na zielony, co tylko przyczynia się do rzadkości, z jaką pojawiają się doniesienia o obserwacjach czerwonej poświaty na nocnym niebie.
Jeżeli nie mieliście okazji obserwować tego nocnego spektaklu, nic straconego. Tak jak wspominałem wyżej, aktywność słoneczna będzie rosła jeszcze przez ponad rok. Można zatem założyć, że będziemy mieli jeszcze niejedną okazję do obserwowania zorzy polarnej, nawet na naszych szerokościach geograficznych.