Jeśli mielibyśmy na szybko znaleźć jedną, wspólną wadę wszystkich urządzeń Samsunga, to z pewnością byłoby to koszmarnie powolne ładowanie. Zresztą, w tej kwestii również Apple wykazuje się pożałowania godnym konserwatyzmem (nawet większym, bo rywal przynajmniej nieco przyspieszył ładowanie w najdroższym modelu). O ile w przypadku tańszych modeli od południowokoreańskiego giganta nie jest to aż tak rażące, to kiedy w grę wchodzą flagowce za kilka tysięcy, sprawa wygląda zupełnie inaczej.
Co z szybszym ładowaniem w Galaxy S24?
Nie ukrywajmy, w ostatnich latach technologia ładowania poszła daleko naprzód. Trochę się to teraz uspokoiło, ale jeszcze niedawno mogliśmy obserwować istny wyścig – zwłaszcza pomiędzy chińskimi firmami – o to, kto wypuści na rynek smartfon z najszybszym ładowaniem. Obecnie palmę pierwszeństwa dzierży tutaj Realme, który dostarczył nam model z absurdalnym ładowaniem 240 W. Jest to oczywiście przesada, zwłaszcza jeśli chodzi o samo bezpieczeństwo, ale pomijając już tego typu pokazy możliwości, ładowanie smartfonów znacznie przyspieszyło w ostatnich latach. Obecne flagowce rzadko obsługują ładowanie wolniejsze niż 65W, coraz częściej przekraczając nawet próg 100 W. Średnia półka, na nawet coraz więcej budżetowców już dawno oferują ładowanie minimum 33 W, a te wolniejsze znajdziemy już tylko w tych najtańszych smartfonach.
Ale czy na pewno? No właśnie, jeśli już tak przy tej prędkości jesteśmy, to nie można zapomnieć, że Samsung i Apple jakoś niespecjalnie idą z duchem czasu. iPhone’y obsługują więc ładowanie około 20 W, a modele od Samsunga – 25 i 45 W, przy czym ta szybsza technologia jest aktualnie zarezerwowana tylko dla Galaxy S Plus i Ultra. Nawet składaki tego nie dostały, co już zakrawa o bardzo nieśmieszny żart. Bo przecież tu wcale nie chodzi o to, że się nie da. Konkurencja pokazała, że owszem – da się i to nawet z o wiele pojemniejszym akumulatorem i cieńszą konstrukcją.
W tym ciemnym tunelu pojawiło się jednak światełko nadziei, bo jakiś czas temu do sieci trafił interesujący przeciek. Wedle użytkownika RGcloudS, Samsung pracował nad nowym akumulatorem typu stacked, podobnym do tych używanych w pojazdach elektrycznych. Takie ogniwo cechuje się konstrukcją ułożoną w stos, w porównaniu z tą zawijaną, jaka wykorzystywana jest obecnie w większości urządzeń. Dzięki temu można zwiększyć gęstość energii, umożliwiając producentom zwiększenie pojemności akumulatora bez zwiększania rozmiaru samego ogniwa. Rozwiązanie to daje ogrom możliwości – dłuższe działanie na jednym ładowaniu, lepsza wydajność, a na dodatek niższe koszty produkcji. Co najważniejsze, wykorzystując taką technologię, Samsung mógłby w końcu przyspieszyć ładowanie, przechodząc z 45 W na 65 W.
Plotka była naprawdę ciekawa, zwłaszcza że bardzo szybko zaczęto mówić, iż na podobny ruch zdecyduje się też Apple. Cóż, premierę nowych iPhone’ów mamy za sobą i w kwestii ładowania oraz pojemności akumulatorów nie zmieniło się praktycznie nic. Czy więc mamy porzucić też tę iskierkę nadziei na szybsze ładowanie nadchodzących Galaxy S24? Niestety, tak. W chińskim urzędzie certyfikacyjnym 3C pojawiły się bowiem wszystkie przyszłoroczne flagowce Samsunga i dokumentacja nie pozostawia złudzeń – pod kątem ładowania zmian nie ma. Galaxy S24+ i Galaxy S24 Ultra pozostaną przy ładowaniu 45 W, natomiast przyszli posiadacze podstawowego Galaxy S24 będą musieli zadowolić się ładowaniem 25 W.
Czytaj też: Apple jak zwykle przemilczał pojemność akumulatorów w nowych iPhone’ach. Ale my i tak już ją znamy
Galaxy S23 Ultra potrzebuje niecałej godziny na naładowanie ogniwa o pojemności 5000 mAh, podczas gdy Galaxy S23 cały proces zajmuje 80 minut, a trzeba pamiętać, że w tym modelu akumulator ma zaledwie 3900 mAh. Spodziewamy się, że pojemność akumulatorów w poszczególnych smartfonach z serii niewiele się zmieni, więc jeśli ktokolwiek będzie chciał kupić model podstawowy, będzie musiał przygotować się na naprawdę (żenująco) długie ładowanie, jak na telefon, który w dniu premiery będzie kosztował prawie 5000 złotych.