Dla przypomnienia – testujemy iPhone’a 15 Pro Max w kolorze „Tytanowy błękitny” z pamięcią o pojemności 1 TB. Mówimy też o smartfonie, który w swojej najtańszej odmianie, z 256 GB miejsca na dane, kosztuje 7199 zł, zaś najdroższa pozycja w cenniku to 9599 zł. Za te pieniądze mamy prawo oczekiwać urządzenia najlepszego z najlepszych. Sprzętu absolutnie bezkompromisowego. Czy tak jest w przypadku iPhone’a 15 Pro Max? Oto 5 zachwytów i 5 rozczarowań po 5 dniach użytkowania.
Czytaj też: 24 godziny z iPhone’em 15 Pro Max. Przeskok jest większy, niż ktokolwiek mógł się spodziewać
iPhone 15 Pro Max – 5 zachwytów po 5 dniach
Po pierwsze – feeling. Zacznijmy od plusów, a moim zdaniem to właśnie nowa konstrukcja jest największym z nich. Nawet jeśli na zdjęciach nowy iPhone wizualnie nie różni się zanadto od starego iPhone’a, to wystarczy wziąć go do ręki, by poczuć progres.
Tytanowa ramka jest bardziej obła, a szkło na froncie – delikatnie zakrzywione na krawędziach. Dzięki temu telefon nie wbija się w dłoń, nawet podczas dłuższego użytkowania. Czuć również niższą masę. Seria Pro Max zawsze była wielka i ciężka; ubiegłoroczny iPhone 14 Pro Max ważył aż 240g. Teraz patrzymy na 221g masy, co na pozór wydaje się niewielkim ubytkiem, ale w praktyce jest to zmiana bardzo odczuwalna, podobnie jak lepsza dystrybucja masy, która sprawia, że telefon znacznie pewniej leży w dłoni i nie sprawia wrażenia, jakby zaraz miał z niej wypaść.
Po drugie – USB-C. Co prawda przez pierwsze dni kilka razy próbowałem wetknąć do nowego iPhone’a złącze Lightning i nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie pasuje, ale gdy już przywykłem, zacząłem bardzo doceniać to, że mogę się pozbyć z życia innych kabli, niż te z USB-C. Ok, tak całkiem nie mogę, bo moja żona korzysta jeszcze z iPhone’a 14, ale na własny użytek nie potrzebuję już innych przewodów. Nie muszę już pamiętać, by przepiąć kabel w aucie, jeśli zmieniam telefon z Androidem na iPhone’a. Nie muszę brać ze sobą w podróż ładowarki na 2-3 gniazda, żeby podłączyć dwa telefony z różnymi złączami, a mogę wziąć jedną na USB-C, którą naładuję też wszystkie inne sprzęty.
Oczywiście czas pokaże, jak Apple poradzi sobie z bałaganem i problemami z kompatybilnością, które mogą wyniknąć z faktu, iż USB-C ma różne standardy i możliwości. Jednak z perspektywy czysto użytkowej jestem tą zmianą zachwycony.
Po trzecie – głośniki. O tym aspekcie Apple prawie nigdy nie wspomina na prezentacjach, a większość testerów w ogóle się nad nim nie pochyla, a tymczasem iPhone 15 Pro Max ma najlepsze głośniki w historii iPhone’ów i definitywnie drugie najlepsze głośniki w smartfonie na rynku (palma pierwszeństwa niezmiennie przypada smartfonom ASUS ROG Phone). Grają bardzo głośno i nie przesterowują nawet na najwyższym poziomie.
Oferują też nieprawdopodobnie dobrą (jak na smartfon) separację instrumentów, a w przypadku iPhone’a 15 Pro Max, z racji jego sporych gabarytów, także ponadprzeciętną separację przestrzenną. Tu naprawdę czuć nie tylko stereo, ale też inne płaszczyzny. Dodajmy do tego jeden z najlepszych ekranów na rynku i otrzymujemy wspaniałą maszynkę do oglądania sieciowego wideo.
Po czwarte – przycisk czynności. Nie pamiętam, kiedy ostatnio korzystałem z telefonu w trybie głośnym. Nawet zanim zacząłem nosić smartwatche polegałem na wibracjach, a nie na dźwiękach, więc tym bardziej przełącznik trybu głośności w iPhone’ach był dla mnie przełącznikiem jednorazowego użytku. Przycisk czynności uważam za ogromny krok naprzód i nie sądzę, by ktokolwiek tęsknił za starym przełącznikiem.
Przez ostatnie 5 dni korzystałem z niego przede wszystkim jako z włącznika latarki i do szybkiego uruchamiania aparatu. Szkoda, że do robienia zdjęć sprawdza się średnio, bo nie oferuje dwustopniowego nacisku, ale to drobna wada. Widziałem już, jak wykorzystują ten przycisk inni ludzie przy użyciu skrótów (shortcuts) i coś czuję, że dla wielu ludzi będzie to nowy ulubiony element w iPhone’ach, który inni producenci prędko skopiują.
Po piąte – to znakomity iPhone
Nawet jeśli ze względu na opisane niżej problemy nie mogę nazwać iPhone’a 15 Pro Max najlepszym smartfonem, tak z pewnością jest to najlepszy iPhone, jaki można aktualnie kupić. Najlepiej wykorzystuje on wszystkie możliwości, jakie daje mu oprogramowanie i ekosystem Apple’a, i jestem pewien, że nawet mimo problemów znakomita większość nabywców będzie tym telefonem zachwycona. To powiedziawszy – problemy są i widać je na pierwszy rzut oka.
iPhone 15 Pro Max – 5 rozczarowań po 5 dniach
Pierwsze rozczarowanie – karta sieciowa. Z początku myślałem, że to problem z moim egzemplarzem, ale widziałem już na Twitterze skargi innych użytkowników, więc coś jednak jest na rzeczy. iPhone 15 Pro Max ma najbardziej zawodną łączność sieciową, jaką widziałem w iPhone’ach od czasu niesławnego „źle trzymasz”.
Zacznijmy od Wi-Fi. iPhone 15 Pro Max obsługuje Wi-Fi 6E, toteż teoretycznie powinien wyciągnąć max, jaki oferuje mój domowy internet bez najmniejszego problemu. Topowe Samsungi bez wysiłku utrzymują prędkość pobierania na poziomie 750-850 Mbps i robią to za każdym razem, nawet gdy znajdują się w innym pomieszczeniu niż router. Tymczasem iPhone 15 Pro Max potrafi w jednej chwili osiągać prędkości zbliżone do 700 Mbps (czyli nie tak wysokie, jak inne urządzenia tej klasy), a chwilę później, z tego samego miejsca, łącząc się z tym samym serwerem i tą samą siecią w paśmie 5 GHz, wyciągać maksymalnie 200-250 Mbps.
A dlaczego nie 6 GHz? iPhone 15 Pro Max obsługuje łączność w tym paśmie, ale jest ona jeszcze bardziej zawodna i regularnie się rozłącza, zrywając łączność na dobrą minutę, a następnie przeskakując od razu do pasma 2,4 GHz. Z niezrozumiałych względów na paśmie 6 GHz regularnie uzyskuję też niższe prędkości niż na paśmie 5 GHz, co nie zdarza się na żadnym innym sprzęcie obsługującym ten typ połączenia.
Słabiutko wypada też utrzymanie sygnału GSM, który gubi się w miejscach, gdzie nawet iPhone 13 Pro nie miał problemów, nie mówiąc już o nowych, topowych smartfonach z Androidem. Coś jest na rzeczy i ufam, że jest to kwestia wczesnej wersji oprogramowania, a nie hardware’u. Bo jeśli to wina sprzętu, to dla wielu osób mogą to być problemy z gatunku deal-breakerów.
Drugie rozczarowanie – jakość wykonania. Tak, wyżej napisałem, że feeling jest świetny, ale na feelingu i niższej masie zalety tytanowej ramki zdają się kończyć. W internecie jak grzyby po deszczu wyskakują żale użytkowników, którzy otrzymali telefony źle spasowane albo wręcz wybarwione (dotyczy wariantu czarnego i błękitnego). Inni użytkownicy zgłaszają, że niebieska ramka się dekoloryzuje; mój egzemplarz zdaje się również cierpieć na tę przypadłość, bo już po kilku dniach dookoła przycisków powłoka jest wyraźnie jaśniejsza niż na reszcie ramki. Szczotkowane wykończenie ekstremalnie łatwo zbiera też odciski palców. Nie powiedziałbym, aby było gorzej niż w ramkach ze stali nierdzewnej w poprzednich iPhone’ach Pro, ale nie jest też lepiej.
Niezbyt dobrze zapowiada się też wytrzymałość plecków, bo według doniesień pierwszych użytkowników i testu wytrzymałości na kanale JerryRigEverything, szło na pleckach nowego iPhone’a pęka znacznie łatwiej niż w którymkolwiek iPhonie z ostatnich lat. Złośliwi mogliby powiedzieć, że to szatański plan Apple’a – obniżyć cenę wymiany plecków za sprawą nowej konstrukcji, ale jednocześnie uczynić ją na tyle delikatną, by ta wymiana była konieczna częściej. Osobiście nie doszukiwałbym się tutaj teorii spiskowych, ale pozostaje faktem, że jeśli plecki tłuką się znacznie łatwiej niż dotąd, to faktycznie wizyty w serwisie mogą być częstsze.
Do jakości wykonania muszę też dorzucić ustęp o nowym etui FineWoven. W pierwszych wrażeniach pisałem, że mam o nim mieszane uczucia. Po 5 dniach definitywnie uważam je za porażkę. Materiał bardzo się brudzi i bardzo łatwo rysuje, a do tego etui jest źle spasowane i niedokładnie przylega do telefonu. Nie zapewnia też niemal żadnej ochrony przed upadkiem, a wystający rant dookoła wyspy aparatów powoduje flary w czasie zdjęć nocnych, bo odbija się od niego światło. Użytkownicy zgłaszają też, że trafiają się egzemplarze ze źle wyciętymi otworami na przyciski i głośniki, a to już w ogóle nie w stylu Apple’a. Nawet jednak gdyby chodziło tylko o sam materiał, to niestety FineWoven już na tym etapie muszę każdemu stanowczo odradzić.
Trzecie rozczarowanie – kultura pracy. iPhone 15 Pro Max z czipem A17 Pro jednak się grzeje. W pierwszych wrażeniach pisałem, że tego nie odczuwam, bo jest to prawda; na co dzień problemy z przegrzewaniem się są niebyłe. Nie jest tak, jak miało miejsce w niektórych Samsungach, że telefon parzył w dłoń robiąc dosłownie nic. Na co dzień iPhone 15 Pro Max pozostaje chłodny, nie throttluje, działa bez zarzutu. Wystarczy jednak, że zaczniemy nagrywać wideo w 4K albo grać w grę (nawet prostą, mobilną produkcję) a robi się bardzo gorąco. Jak gorąco? Zmierzyli to chłopaki z Kanału o Technologii i w czasie ich testu iPhone 15 Pro przekraczał momentami 50 stopni Celsjusza, będąc podłączonym do telewizora kablem HDMI. A nawet gdy nie był podłączony do telewizora, temperatury były na tyle wysokie, by wpływać na płynność działania i komfort użycia.
Czwarte rozczarowanie – czas pracy. Nie wiem, czy to wina samego procesora, iOS 17, czy kombinacji obydwu czynników, ale czas pracy iPhone’a 15 Pro Max jest w najlepszym razie przeciętny, w najgorszym po prostu słaby, zwłaszcza na tle poprzedników. Gwoli ścisłości – nie udało mi się go ani razu rozładować w ciągu jednego dnia, ale też nie udało mi się ani razu wyciągnąć więcej niż 6 godzin czasu przed ekranem lub 3,5 godziny SoT i 3 godzin czasu poza ekranem. A to wyniki porównywalne z moim dwuletnim iPhone’em 13 Pro, czyli mocno takie sobie.
Jeśli ktoś liczył, że nowy procesor, nowe oprogramowanie i ciut większy akumulator przywrócą legendarną wytrzymałość z czasów iPhone’a 12/13 Pro Max, to srodze się rozczaruje. Nawet na tle Galaxy S23 Ultra nowy iPhone wypada po prostu blado.
Piąte rozczarowanie – aparat. iPhone 15 Pro Max nadal oferuje najbardziej niezawodny i bezwzględnie najlepszy w wideo układ optyczny spośród wszystkich smartfonów. Jeśli jednak spojrzymy na jakość obrazka i uniwersalność optyki, są smartfony z Androidem, które robią znacznie lepsze zdjęcia. iPhone’a dopadła niestety klątwa Pixeli i Apple osiągnął już szczyt tego, co można zrobić oprogramowaniem, mając do dyspozycji matrycę wielkości paznokcia.
Dopóki iPhone, wzorem Androidów, nie doczeka się fizycznie większej matrycy, dopóty konkurencyjne smartfony będą mu spuszczać łomot w kwestii stricte jakości zdjęć. Sensor główny, choć nie jest wybitny, to robi bardzo dobre zdjęcia niemal za każdym razem. Tego Apple’owi nie można odmówić – iPhone może nie robi najlepszych zdjęć, ale robi je niezawodnie. Tylko że w telefonie za takie pieniądze oczekiwałbym absolutnego naj, a tymczasem jest inaczej. Aparat z obiektywem ultrawide jest co najwyżej poprawny, natomiast aparat z obiektywem telefoto mocno odstaje od androidowej konkurencji, zarówno pod względem zakresu zoomu, jak i renderowania kolorów czy ogólnej plastyki obrazu. iPhone nadrabia to nieco najlepszym w branży trybem portretowym, ale to wciąż za mało, by przykryć słabszą jakość optyczną. Więcej na ten temat opowiem w osobnym tekście, ale już teraz mogę powiedzieć, że jeśli ktoś rozważa zakup Pro Maxa ze względu na nowy obiektyw, to lepiej zrobi, kupując wersję Pro ze starym obiektywem z 3-krotnym zoomem. Bo zdjęcia wykonane na ogniskowej 120 mm można określić mianem… cóż, po prostu złych, zwłaszcza pod słońce, kiedy nie tylko jakość obrazka jest naprawdę mizerna, ale też kolory stają się płaskie i nijakie. Nie wiem, co tu się wydarzyło, ale na pewno nic dobrego.
To powinien być smartfon na lata.
Biorąc do ręki iPhone’a 15 Pro Max czuć wyraźnie, że wyżej już nic nie ma. Można sięgnąć po składaka. Można sięgnąć po równie dobrego Samsunga Galaxy S23 Ultra. Ale to już półka, powyżej której nic lepszego nie istnieje. To jest premium. A co za tym idzie, wydając od 7199 do 9599 zł kupujemy telefon, który będzie się spisywał fantastycznie zarówno dziś, jak i za kilka lat… a przynajmniej powinien. Tymczasem na przecięciu wszystkich powyższych rozczarowań pojawia się obraz telefonu, który może bardzo źle znieść próbę czasu.
Konstrukcja nie jest tak wytrzymała, jak poprzednie generacje. Kultura pracy pozostawia wiele do życzenia i tego aktualizacja (raczej) nie naprawi. Czas pracy być może ulegnie poprawie, ale w dalszym ciągu jest co najwyżej przeciętny. iPhone 15 Pro Max nie sprawia, że czuję, że wydawszy mnóstwo pieniędzy mam spokój na kilka lat. Wprost przeciwnie – wszystkie te problemy sprawiają, że nie jestem tak pewny jego długotrwałego działania, jak w poprzednich generacjach.
Apple szczyci się swoimi działaniami proekologicznymi, a przecież najbardziej proekologicznym zachowaniem, o jakie można się pokusić, kupując nowy telefon, to… nie kupować go wcale. Kupić raz, najlepszy na jaki nas stać i używać, aż realne zużycie zmusi nas do wymiany na nowy. Tymczasem iPhone 15 Pro Max po pierwszych dniach sprawia wrażenie produktu, który większość nabywców będzie chciała wymienić na nowy po roku… co i tak pewnie by zrobiła, bo z moich obserwacji wynika, że paradoksalnie to ludzie, których stać na najlepszy i najdroższy telefon, wymieniają go co rok na nowy, zamiast trzymać się go przez lata. Ale to temat na zupełnie odrębną dyskusję.
Czy to oznacza, że iPhone 15 Pro Max to zły telefon?
Otóż… nie. Mimo wad i bolączek wieku dziecięcego nie mogę powiedzieć, by iPhone 15 Pro Max był złym telefonem. To świetny iPhone, prawdopodobnie najlepszy w historii. Nie jest on jednak tym, czym mógłby być, gdyby nie opisane wyżej problemy. Kupując telefon za 7199 – 9599 zł mamy prawo oczekiwać otarcia się o doskonałość. A tu do doskonałości jest bardzo daleko. Dalej, niż w innych telefonach z tej samej półki cenowej i zdecydowanie za daleko, by przymknąć na to oko.