Pierwszy Galaxy FE okazał się strzałem w dziesiątkę. Samsung zaoferował klientom nieco okrojonego, flagowego Galaxy S20 w dużo niższej cenie i to się sprawdziło. Niestety plany co do jego następny mocno pokrzyżowała pandemia. Problemy z łańcuchami dostaw, niedobory komponentów – to wszystko sprawiło, że Galaxy S21 FE wszedł na rynek o wiele za późno i w najgorszym możliwym momencie – niecały miesiąc przed premierą serii Galaxy S22. To nie mogło skończyć się dobrze i oczywiście nie skończyło. Nic więc dziwnego, że w kolejnych miesiącach doszły nas słuchy o anulowaniu fanowskiej serii.
Niezależnie od tego, czy doniesienia miały w sobie ziarno prawdy, czy też nie, finalnie Galaxy S22 FE nigdy nie ujrzał światła dziennego. Spodziewaliśmy się, że na tym koniec i Samsung porzuci modele Fan Edition. Tak się jednak nie stało i już na początku tego roku po raz pierwszy usłyszeliśmy o Galaxy S23 FE. Od tamtej pory smartfon pojawiał się w przeciekach co jakiś czas i z każdym kolejnym razem ujawniał coraz więcej swoich tajemnic. Niestety, im więcej wiedzieliśmy, tym mniej zachęcająco się to wszystko prezentowało. A jak sytuacja wygląda po premierze?
Galaxy S23 FE jest po prostu nudny
Zaprezentowany przez Samsunga fanowski Galaxy S23 został wyposażony w 6,4-calowy ekran Dynamic AMOLED 2x o standardowej rozdzielczości Full HD i częstotliwości odświeżania do 120 Hz. Nie ma tutaj adaptacyjnego odświeżania ekranu – niestety. Jak można zauważyć na zdjęciach, wyświetlacz otaczają dość grube ramki. Z przodu znalazł się również aparat do selfie 10 Mpix. A skoro przy aparatach jesteśmy, to warto zerknąć na to, co Samsung przygotował nam z tyłu.
Potrójna konfiguracja jest z pewnością lepsza niż u poprzednika, bo dostajemy główny aparat 50 MP z 3-krotnym zoomem, funkcją Nightography i zaawansowaną cyfrową stabilizacją obrazu (VDIS), która umożliwi robienie wysokiej jakości zdjęć i filmów w każdej sytuacji. Obok niego znalazł się 12-megapikselowy aparat z obiektywem ultraszerokokątnym oraz teleobiektyw 8 Mpix. Szkoda, że choć widać tu znaczną poprawę względem Galaxy S21 FE, to jest to i tak niższy poziom niż Galaxy S23, a nawet Galaxy S22.
Rozczarowanie przynosi także wykorzystany chipset. Na pokładzie Galaxy S23 FE znajdziemy bowiem Snapdragona 8 Gen 1 lub Exynosa 2200. Układ od Qualcomma powędruje w ręce amerykańskich użytkowników, podczas gdy cała reszta będzie męczyć się z autorskim SoC Samsunga. Skąd taka decyzja? Nie wiadomo, ale pozostaje liczyć na to, że producent choć trochę ten chipset ulepszył i nie będzie powtórki z problemów, jakich dostarczały Galaxy S22. Tak czy inaczej, niezależnie od wariantu, procesor sparowany jest z 8 GB pamięci RAM i 128 lub 256 GB pamięci wbudowanej.
Na sam akumulator raczej nie ma co narzekać, bo za zasilanie odpowiada tutaj ogniwo o pojemności 4500 mAh, choć akurat w połączeniu z Exynosem może nie wystarczyć nam na długo. Na dodatek można też zapomnieć o szybkim uzupełnieniu energii – Samsung uparcie trzyma się żenująco niskich prędkości ładowania, więc Galaxy S23 FE obsługuje zaledwie 25 W.
Z dodatkowych rzeczy warto jeszcze wspomnieć, że najnowszy model z serii Fan Edition odporny jest na wodę i kurz zgodnie ze stopniem ochrony IP68, tylny panel zabezpieczony został szkłem Gorilla Glass 5, a w dodatku producent zapewnia temu modelowi 5 lat wsparcia, co jest jednym z niewielu plusów tego smartfona.
Ile trzeba zapłacić za fanowskiego Galaxy S23?
W USA cena za ten smartfon została ustalona na 599 dolarów, czyli około 2650 złotych. Polska premiera nie została jeszcze ogłoszona, dlatego nie wiemy, ile Galaxy S23 FE będzie kosztować w naszym kraju. Spodziewam się, że dobije przynajmniej do 3000 złotych. Tylko czy w takiej cenie znajdzie chętnych nabywców? Dla mnie ten model okazał się nie tylko nudny, ale również mocno rozczarowujący. Zwłaszcza że to, co zaoferował nam Samsung nie jest warte takich pieniędzy – taniej kupimy Galaxy S22, który działa na tym samym chipsecie i jednocześnie oferuje trochę więcej możliwości.