Wzdłuż polskich dróg pojawią się stacje ładowania aut elektrycznych
GDDKiA zorganizowała spotkanie z przedstawicielami szeroko rozumianej branży elektromobilnej, podczas którego zaprezentowane zostały propozycje budowy sieci stacji ładowania aut elektrycznych. Propozycja obejmuje 166 lokalizacji, z czego:
- 145 umieszczonych w punktach MOP (8 planowanych),
- 21 na parkingach.
W tym:
- 112 to lokalizacje po dwóch stronach drogi,
- 49 to lokalizacje po jednej stronie drogi,
- 5 to parkingi po jednej stronie drogi, ale dla ruchu w obu kierunkach.
W roku 2025 moc pojedynczej strefy ma wynosić 400 kW, a w 2027 roku 600 kW. Wygląda to następująco:
Oprócz tego rozbudowywana będzie infrastruktura ładowania dla pojazdów ciężarowych. W 2025 będzie to 29 lokalizacji, w 2027 liczba ta wzrośnie do 77 oraz do 166 w roku 2030.
Czytaj też: Izera do kosza? Polskiego samochodu elektrycznego nie ma i nie będzie
Wielka transformacja i rozwój, czy ochłapy dla kierowców?
Powyższe punkty będą powiększone o ładowarki prywatne, a GDDKiA deklaruje uproszczenie procedury dzierżawy lokalizacji. Wszystko fajnie, ale wszystko to da się określić jednym słowem – mało!
Oczywiście to dobrze, że w końcu ktoś bierze się za rozbudowę infrastruktury ładowania aut elektrycznych, ale chyba zapomniał o ich właściwościach. Przede wszystkim, stacji ładowania nie może być tyle samo, co stacji benzynowych i znajdujących się na nich dystrybutorów. Musi ich być znacznie więcej. Choćby z tego powodu, co powtarzam do znudzenia, że bzdurą jest mówienie, że ładowanie samochodu elektrycznego trwa kilkanaście sekund. Cały proces trwa ok 20-30 minut w przypadku doładowania auta, do nawet godziny, jeśli chcemy naładować go do 100% (czego się robić na ogół nie powinno, ale każdy ładuje jak chce). W tym czasie ładowarka jest zajęta, a inni muszą czekać. Na stacji benzynowej, nawet niech zdarzy się sytuacja, że ktoś nie przeparkował auta po tankowaniu i od razu zamówił hot-doga i poszedł do łazienki, dystrybutor jest zajęty przez… ? 10 minut?
Dlatego też stacji ładowania powinno być więcej i powinny oferować odpowiednio wysoką moc ładowania. No i tutaj zaczynają się schody, bo w Polsce nie da się postawić hurtowo sieci ładowarek z liczebnością i mocą punktów ładowania Superchargerów Tesli. Już teraz można usłyszeć o problemach ze stabilnością sieci energetycznej w okolicy tego typu ładowarek, a co dopiero jak postawimy ich kilka ładnych setek. Bez transformacji energetycznej tego nie wytrzymamy, nawet jeśli wpakujemy w to całe złoża polskiego czarnego złota leżącego pod Śląskiem.
Czytaj też: Samochód, który może… pływać? Chińczycy zaszaleli i wcale nie mówimy o sprzęcie wojskowym
Inną kwestią pozostają propozycje rozmieszczenie stacji ładowania przez GDDKiA. Rozumiem, że chodzi o pokrycie głównych szlaków komunikacyjnych, ale i tutaj coś ewidentnie nie wyszło. Bo wygląda na to, że jak nad morze elektrykiem, to tylko do Gdańska, bo okolice Słupska to już ewidentnie trzeci świat. W góry? O ile wystarczy Wam zasięgu do Zakopanego po ładowaniu w Krakowie. No ale góry to idealne miejsce do korzystania z rekuperacji, więc samo się naładuje. Wschód? Na wschodzie wojna, więc też zgadzam się z tym, że Podlasie, albo wszystko na wschód od Lublina to miejsca, które lepiej omijać. Brzmi to absurdalnie, ale tak można interpretować widoczne wyżej mapy.
Trudno jest mi wskazać pozytywne strony propozycji rozbudowy sieci ładowarek w Polsce. Bo o ile doceniam, że coś się dzieje, to dzieje się to zdecydowanie za późno i za wolno.