Nie każdy uczeń dostanie taki sam sprzęt
W postępowaniu przetargowym wybrano kilka firm, oferujących łącznie 5 modeli komputerów przenośnych. Dla celów dystrybucji kraj został podzielony na 73 rejony, a maszyny trafiały do nich wprost od dostawców. Większość laptopów dla ucznia ma mniej więcej identyczną specyfikację, choć i tu pojawił się zgrzyt: rodzice, których dzieci miały otrzymać model HP ProBook 440 G9 rychło przekonali się, że komputery dla nich przeznaczone zostały wyposażone w słabszy procesor Pentium Gold 8505, a nie jak reszta sprzętu, i3-1215U.
Wszystko zgodnie z prawem, w przetargu bowiem nie wolno wskazać konkretnego modelu procesora, kluczowym było zatem określenie wymaganej minimalnej wydajności w teście CrossMark, którą oba procesory oczywiście osiągnęły. Różnica jednego dwuwątkowego rdzenia Performance w testach przekłada się oczywiście na konkretne liczby w pomiarach, ale szczerze mówiąc z praktycznego punktu widzenia raczej i tak nie będzie tego widać. Niesmak jednak jest i to niemały.
Laptop dla ucznia – Dell Latitude 3540
Szkoła mojego syna znalazła się w rejonie, któremu przypadły komputery Dell Latitude 3540. Sprzęt dojechał w zeszłym tygodniu, o czym zostaliśmy przez panią wicedyrektor poinformowani za pomocą Librusa, z prośbą, by w ciągu dwóch dni przekazać wychowawcy zwrotnie decyzję o tym, czy przejmujemy sprzęt na własność, czy też w użyczenie. Za pomocą dziennika elektronicznego otrzymaliśmy też komplet dokumentacji i certyfikatów laptopów, wzory umów – jednym słowem wszystko, co niezbędne. W szkole są trzy klasy czwarte, dla każdej wyznaczono dwa dni, w której można było zjawić się w szkole i dopełnić formalności.
Procedura przekazania odbywała się pojedynczo – razem ze mną w niewielkim pokoju były jeszcze dwie osoby, w tym pani wicedyrektor (na którą jak się zdaje spadło większość obowiązków organizacyjnych), które uzupełniały wstępnie przygotowane dokumenty – umowę przekazania, protokół odbioru i oświadczenie, że nie otrzymałem laptopa z innego programu.
Formalności przebiegały bardzo sprawnie, byłem szóstą osobą, jaka w ciągu pierwszej godziny odebrała sprzęt i nie było przy tym żadnych kolejek. Oszczędzono nam na szczęście oficjalnych uroczystości – w różnych rejonach polski kandydaci partii rządzącej potraktowali program jako świetną okazję do zareklamowania się wyborcom (wiecie, „rząd daje dzieciom laptopy”), co doskonale określa zresztą charakter programu, co do którego chyba nikt nie miał złudzeń – od początku była to „kiełbasa wyborcza”.
Wracając do sprzętu: laptop dla ucznia nie miał oczywiście plomb fabrycznych Della, zamiast tego opieczętowane było taśmą z dumnym napisem „Rzeczpospolita Polska, sfinansowane przez Unię Europejską NextGenerationEU”. Po wyjęciu komputera podobną naklejkę znalazłem naklejoną na klapie ekranu, dodatkowo okraszoną informacją o Krajowym Planie Odbudowy.
Jest to oczywiście bzdura – program „laptop dla ucznia” wpisany został co prawda do KPO (w miejsce dużo bardziej sensownego, zakładającego doposażenie szkół), lecz rząd bardzo postarał się, by póki co ani grosz z niego nie trafił do Polski. Ministerstwo Cyfryzacji wykorzystało mechanizm prefinansowania, czyli wyłożyło budżetowe pieniądze, licząc na to, że Unia kiedyś pokryje rachunki pieniędzmi z KPO – czyli de facto za „darmowe” laptopy zapłaciliśmy wszyscy z podatków, nie ma bowiem raczej nadziei, że obecny rząd ZJEP, z upodobaniem idący na udry z Unią, kiedykolwiek zobaczy choćby grosz z KPO.
Zgodnie z umową laptopa dla ucznia nie wolno zbywać przez okres pięciu lat, nie wolno też usuwać oznaczeń – przy czym egzekwowanie tego ostatniego może być sztuką karkołomną, nie są bowiem przewidziane za to żadne sankcje. Los naklejek uważam zatem za przesądzony (szpecą i raczej niewielu rodziców się wzruszy ich losem). Poza naklejką laptop oznaczony został także wyraźnym grawerem godła Polski – jak wieść gminna niesie, pojawili się już spryciarze, którzy i z nim sobie poradzili. Takie zabawy jednak serdecznie odradzam.
Dell Latitude 3540 jest maszyną wykonaną porządnie, ale głównym materiałem konstrukcyjnym jest plastik, a chassis nie wygląda na pancerną. Ekran wygląda porządnie, kolory są przyzwoite, kąty widzenia też. Klawiatura pracuje dość miękko, blok numeryczny jest dosunięty to głównych klawiszy – przy pierwszym kontakcie backspace myli się z NumLock, ale można się do takiego układu przyzwyczaić. Touchpad natomiast jest spory i bardzo wygodny. Trzyletnia gwarancja on-site rozwiąże większość potencjalnych problemów technicznych, niestety nie tych, wynikających z niedelikatnego potraktowania sprzętu przez naszą progeniturę.
Oprogramowanie
Co do oprogramowania, Dell Latitude 3540 został wyposażony w standardowy system Windows 11 Pro, tyle że w wersji edukacyjnej. Tapety tła też są standardowe – wbrew internetowym opowieściom z mchu i paproci laptop nie miał preinstalowanych wersji specjalnych z najjaśniejszym prezesem, ani w ogóle żadnych innych – po uruchomieniu było ustawione domyślne tło systemu Windows 11. Sam proces pierwszego uruchamiania trochę przy tym trwał – instalował się system, ale także podstawowe aktualizacje. Drugi cykl aktualizacji miał miejsce już po uruchomieniu i obejmował zarówno to co przyniósł Windows Update, jak i aktualizacje firmware z pomocą programu narzędziowego Della – od pierwszego naciśnięcia do gotowości zajęło to prawie dwie godziny, mimo dostępu do szybkiego Internetu.
Windows okazał się przy tym być w stanie w zasadzie czystym – brak tu typowego śmietnika OEM, z dodatków jest preinstalowany Office 365, niestety w programie „laptop dla ucznia” nie jest przewidziana na niego licencja, a szkolna, którą dzieciaki mają od pierwszej klasy, daje dostęp tylko do wersji online. Kto by chciał używać Office’a musi zaopatrzyć się weń we własnym zakresie, podobnie zresztą jak we wszystko inne. Użyłem swojej licencji Office Family, zalogowałem też młodego na jego konto z subskrypcją Game Pass Ultimate.
Maszynka nie nadaje się zbytnio do grania, ma zbyt słabą kartę graficzną, jest to typowy sprzęt do pracy i ewentualnie multimediów, ale w razie czego można skorzystać z Xbox Cloud Gaming albo osobno wykupić dziecku GeForce Now. Czy warto? Niezbyt, lepiej kupić konsolę, a laptop pozostawić do innych spraw. Ale jak się ktoś uprze…
Gdzie są pomysły i plany użycia?
Brak doposażenia przez MC i MEiN sprzętu w dodatkowe oprogramowanie wskazuje na podstawową bolączkę programu – jest wycelowany w pustkę i w żaden sposób jej nie wypełnia. MEiN nie przewidziało nawet możliwości wyegzekwowania tego, by dziecko przyniosło go do szkoły, nie mówiąc, że właściwie po co miałoby to robić?
Pozostały stare programy nauczania, stary styl nauczania z papierowymi książkami i zeszytami. Owszem, niektóre wydawnictwa przewidziały własne rozwiązania, ale tylko jako opcjonalny dodatek. Ministerialna Zintegrowana Platforma Edukacyjna jest w powijakach a jej zawartość też delikatnie mówiąc jest dość losowa – są tam wartościowe rzeczy przemieszane z idiotyzmami, nie mówiąc o wrzuceniu materiałów dla różnych klas do jednego worka. Zastąpić tym podręcznika się nie da.
Ewentualne pomysły jak wykorzystać program „laptop dla ucznia” leżą zatem w gestii szkoły. Wygląda na to, że Nauczyciele powinni wg rządu zakasać rękawy i stworzyć na własną rękę plan zagospodarowania sprzętu – w domu i na lekcjach. Za darmo oczywiście, bo dlaczego miałoby MEiN płacić za coś, czego samo nie zrobiło?
Czas pokaże, jak się program potoczy dalej i czy będzie mieć kontynuację. Chociaż bowiem jawi się jako przedwyborcze rozdawnictwo, to laptop dla ucznia nie jest złym pomysłem, wymaga tylko dodatkowej pracy – być może wraz z nową ekipą rządzącą w końcu pojawią się pomysły, jak te laptopy wykorzystać, na co po cichu liczę. Póki co przynajmniej dzieciaki mają jakiś powód do radości, bo przecież są małe i nie muszą się zastanawiać, czy było warto.