Odkrywcą tej komety był Hideo Nishimura i to właśnie na jego cześć nadano jej nazwę. W minionych tygodniach kometa zbliżała się do naszej gwiazdy (a co za tym idzie – także do Ziemi). Rekordowo niewielki dystans dzielił Nishimurę i naszą planetę na początku września, kiedy to odległość ta wyniosła 125 milionów kilometrów.
Czytaj też: Wielka zagadka dotycząca Słońca wreszcie rozwiązana. To efekt historycznej współpracy
Teraz z kolei do akcji wkroczyła NASA, a w zasadzie jej sonda STEREO-A (Solar Terrestrial Relations Observatory). Jak wykazały obserwacje, przelatujący w pobliżu Słońca kosmiczny gość został trafiony przez koronalny wyrzut masy, czyli emisję wysokoenergetycznych cząstek pochodzących z naszej gwiazdy.
W takich okolicznościach powstało efektowne nagranie, które może przywodzić na myśl surfera poruszającego się po fali sunącej po oceanie. To niezwykłe starcie miało swoje konsekwencje, wszak na krótki czas ogon komety został od niej oderwany.
O istnieniu komety Nishimura wiemy od sierpnia tego roku. Zdaniem astronomów obiekt ten mógł dotrzeć w nasze okolice z tzw. obłoku Oorta
Jedną z cech wyróżniających Nishimury jest jej zielony kolor. Zdaniem naukowców takie zabarwienie stanowi pokłosie interakcji światła słonecznego ze związkami wchodzącymi w skład ogona kometarego. O jakie dokładnie substancje chodzi? Na przykład o węgiel bądź cyjan.
Czytaj też: Kometa, jakiej świat jeszcze nie widział. Wygląda jak Sokół Millenium
Intrygujące wydaje się również pochodzenie tego obiektu. Według astronomów może się on wywodzić z obłoku Oorta, czyli masywnego obszaru znajdującego się poza orbitą Neptuna. Region ten miałby rozciągać się w odległości od 300 do 100 000 jednostek astronomicznych od Słońca i składać z fragmentów skał, lodu czy planetoid. Gwoli ścisłości, jedna taka jednostka oznacza średnią odległość dzielącą Ziemię i naszą gwiazdę.