„»Niezwyciężony«, krążownik drugiej klasy, największa jednostka, jaką dysponowała baza w konstelacji Liry, szedł fotonowym ciągiem przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru”
Po przeczytaniu powyższego wstępu pewnie bez zdziwienienia przyjmiecie, że na grę „The Invincible” czekałem niecierpliwie od chwili, gdy tylko okazało się, że znalazł się zespół dostatecznie odważny, by się zabrać za jej przygotowywanie. Opowiadania i powieści Stanisława Lema miały bowiem wyjątkowego pecha do wszelkiego rodzaju adaptacji, z flagowym gniotem „Test Pilota Pirxa” Marka Piestraka na czele i dwoma (wątpliwej jakości, ale nie aż tak) próbami porwania się na „Solaris”.
Uznałem zatem, że za adaptację do formy gry „Niezwyciężonego” – opowiadania niezbyt (jak na Lema) skomplikowanego, ale jednak nieoczywistego – mogli się zatem zabrać ludzie całkowicie pozbawieni instynktu samozachowawczego i/lub dobrze wiedzący, na co się porywają. Zanim przejdę dalej rozwieję wątpliwości: developerzy ze studia Starward Industries należą bodaj do obu grup jednocześnie i udało im się.
„Za wcześnie pytać naszych ludzi, ale planeta wygląda mi na starą. Takie zmurszałe jajo musi mieć ze 6 mld lat. Zresztą słońce też dawno wyszło z okresu świetności”
„The Invicible” jest grą przygodową, z rodzaju zwanego (nie bez powodu) symulatorami chodzenia, tym bowiem przez większość czasu będziemy się właśnie zajmować. Protagonistką opowieści jest astrobiolog, dr Yasna – gdyby miał ktoś wątpliwości skąd takie miano, wystarczy spojrzeć na „rysowany” w trakcie gry komiks i czuprynę słomianoblond włosów bohaterki. Świat widzimy jej oczami. Yasna budzi się na pustyni, niezbyt pamiętając jak się znalazła w tym miejscu i… na tym raczej zakończę opis historii, by nie psuć wam przyjemności z odkrywania co było dalej. Oszczędzę wam też szczegółowych wyjaśnień dotyczących relacji książki i gry, w każdym razie najlepiej grać nie znając pierwowzoru, ale jego znajomość nie jest też specjalną przeszkodą dla dobrej zabawy.
Akcja rozwija się dość powoli. Nie ma tu sterty broni, starć, dynamicznych wjazdów rodem z filmów o superbohaterach. Ale toczy się wystarczająco żwawo, by nie było poczucia nudy. Trzeba iść (lub jechać łazikiem) tu, coś obejrzeć, coś wziąć. Więcej tu zbierania danych niż przedmiotów, tych jest zaledwie kilka i do ukończenia gry większość nie jest niezbędna. Dr Yasna nie jest sama, towarzyszy jej nieustannie w słuchawce głos astrogatora Novika, z którym protagonistka wymienia uwagi i omawia wydarzenia – to mocna strona gry, bowiem nie tylko można się w ten sposób wielu rzeczy dowiedzieć, ale relacje między Novikiem a Yasną w dużym stopniu definują nastrój gry. W kluczowych momentach trzeba podjąć decyzje, które później wpływają na dostępne zakończenia.
Zagadki są stosunkowo proste (ale nie aż tak oczywiste, żeby rozwiązania leżały w zasięgu wzroku) ale nie ma ich wiele. Bohaterce ani razu nie grozi realne niebezpieczeństwo przedwczesnego zakończenia rozrywki. Walki nie ma w zasadzie w ogóle – jeden jedyny raz bierzemy do ręki coś z lufą, ale choć scena jest naprawdę widowiskowa, to co wtedy zrobimy w praktyce nie ma znaczenia dla ostatecznego wyniku. Dużo więcej zależy od rozmów. Rozglądając się po świecie co trochę znaleźć można miejsca, w których twórcy gry puszczają do graczy oczko – a to rozkaz podpisany jest przez Generała Pirxarda, a to papierosy nazywają się Lemy – i trudno się przy tym nie uśmiechnąć.
„Posłać po coś »Cyklopa« znaczyło w gwarze pokładowej tyle, co zlecić działanie samemu diabłu: o porażce jakiegoś »Cyklopa« nikt dotąd nie słyszał”.
Gra „The Invincible” byłaby jednak niczym, gdyby nie niesamowita oprawa graficzna. Krajobrazy Regis III były obce, niezwykłe, wprost książkowe – można by je przenieść niemal 1:1 jako ilustrację do albumowego wydania. Niespieszna wędrówka dr Yasnej była nieustanną wizualną ucztą. Developerzy użyli Unreal Engine 4, osiągając zjawiskowy efekt bez uciekania się do najnowszych technik takich jak raytracing czy patch tracing i ray reconstruction. Nieziemskie krajobrazy, podobne a obce, okazały się niesamowite.
Jeszcze bardziej muszę jednak pochwalić to, jak w studiu Starward Industries podeszli do wizualizacji wytworów człowieka. Stanisław Lem pisał o przyszłości, lecz robił to w 1964 roku i nic dziwnego, że ówczesne wyobrażenia są z dzisiejszego punktu widzenia co najmniej archaiczne. Komputery migoczące światełkami, wciągające taśmy magnetyczne z programami, kroczące maszyny, ręczne urządzenia – wszystko to zostało drobiazgowo odtworzone w stylu retrofuturystycznym – wygląda to niesamowicie i niemało czasu spędziłem po prostu przyglądając się różnym wytworom cywilizacji.
Oprawa graficzna nie jest oczywiście bez wad, w trybie fotograficznym widać było tu i ówdzie rozpikselowane tekstury, zdarzały się też błędy, takie jak postacie czy elementy wiszące w powietrzu, ale podczas rozgrywki zwykle nie było tego widać. Więcej zarzutów mógłbym mieć do samego działania gry, która parę razy się przycięła, mimo uruchomienia jej na mocnej konfiguracji z procesorem i7-12700K i GPU RTX 4080, animacje też niekiedy „przeskakują”. Inna rzecz, że tempo rozgrywki jest tu takie, że te przycięcia nie mają większego znaczenia praktycznego.
Najbardziej zawiedzony jestem warstwą dźwiękową – ta jest wprawdzie bardzo przyzwoita, ale brak wersji polskiej dialogów jest przykrym zaskoczeniem – co jak co, ale Lem zasługuje na potraktowanie go poważnie. Taka wersja ma się oczywiście pojawić, ale… później, a tak właściwie to nie wiadomo dokładnie, kiedy. Jestem jednak pewien, że wtedy ponownie odwiedzę Regis III by posłuchać Yasnej i Novika.
„(…)tak majestatyczny w swym nieruchomym ogromie, jakby naprawdę był niezwyciężony”
Gra nie należy do szczególnie długich – pełna rozgrywka trwa maksymalnie 8 godzin, a da się skończyć szybciej. Poziom komplikacji jest niewielki, nie da się niczego sknocić przez przypadek – jedynie świadome wybory mogą prowadzić do złego zakończenia. Historia nie jest jakoś szczególnie odkrywcza, nie dopisuje niczego naprawdę nowego do opowieści Stanisława Lema. Jest natomiast poprawna, pasuje do większej całości (wyjąwszy kilka uproszczeń i decyzji projektowych, co do których powiedzmy, że mam wątpliwości) i powstała z dużym szacunkiem dla pierwowzoru. Gra nie miała wielkiego budżetu, wyceniona jest też atrakcyjnie – uważam, że te kilka godzin dobrej rozrywki jaką mi zapewniła jest warte ceny, jaką życzą sobie twórcy i wydawca.
Zobacz także: Test MSI GeForce RTX 4070 Ti Gaming X Trio w komputerze opartym o części MSI (chip.pl)