Bazując na obserwacjach takich wściekłych gwiazd, astronomowie postanowili opracować model, który pozwoliłby lepiej zrozumieć procesy fizyczne prowadzące do superrozbłysków emitowanych przez gwiazdy obserwowane wiele lat świetlnych od Ziemi.
Co do zasady wiemy, że wszystkie rozbłyski, do których dochodzi na powierzchni Słońca, prowadzą do uwolnienia olbrzymiej ilości energii i promieniowania w przestrzeń międzyplanetarną. Wysokoenergetyczne cząstki przemierzają cały Układ Słoneczny, po drodze uderzając w te planety, które akurat przypadkiem znalazły się po nieodpowiedniej stronie Słońca.
Czytaj także: Potężny rozbłysk słoneczny uwieczniony przez okołoziemskiego satelitę. Nasza gwiazda wciąż szaleje
Kosmiczne teleskopy, takie jak Kepler czy TESS, których zadaniem jest poszukiwanie planet pozasłonecznych krążących wokół gwiazd innych niż Słońce, na przestrzeni wielu lat swojej pracy odkryły grupę gwiazd, która jest w stanie emitować prawdziwe superrozbłyski. Szczegółowe obserwacje takich superrozbłysków pozwoliły oszacować, że są one od stu do nawet dziesięciu tysięcy razy jaśniejsze od rozbłysków na powierzchni Słońca.
To daje nam pewną perspektywę i poczucie, że tak naprawdę znajdujemy się w bardzo przytulnym zakątku wszechświata. Wszak nawet kiedy dochodziło do najsilniejszych rozbłysków, takich jak ten, który wywołał burzę Carringtona, to co najwyżej na powierzchni Ziemi dochodziło do przepalenia sieci energetycznej, czy porażenia prądem telegrafistów, ale ludzkość generalnie była bezpieczna i chroniona przez pole magnetyczne naszej planety. Powstaje jednak pytanie o to, czy bylibyśmy bezpieczni, gdyby na powierzchni Słońca doszło do rozbłysku tysiąc, czy dziesięć tysięcy razy silniejszego od takiego zdarzenia Carringtona.
Czytaj także: Burza słoneczna z lat 70. pokazuje, jak wielkie zagrożenie na nas czyha
Aby zrozumieć hipotetyczne zagrożenie, naukowcy postanowili porównać oba typy rozbłysków. Wiadomo, że mają one wiele cech wspólnych. Jakby nie patrzeć oba zdarzenia: zarówno rozbłysk na Słońcu, jak i superrozbłysk powodują nagłe uwolnienie olbrzymiej energii magnetycznej. Co jednak różni obydwa typy zdarzeń, to fakt, że w przypadku superrozbłysku najpierw pojawia się krótkie znaczące zwiększenie jasności rozbłysku, po którym pozostaje wtórny, dłuższy, ale mniej intensywny jego komponent.
Bazując na wiedzy, którą mamy na temat rozbłysków zachodzących na powierzchni Słońca, naukowcy postanowili ją zastosować do gwiazd chłodniejszych, a następnie zrozumieć powstające na nich superrozbłyski.
Przyglądając się tak zwanej krzywej blasku gwiazdy podczas rozbłysku, astronomowie dostrzegli bardzo charakterystyczny wzór “wypukłości”, który można porównać z rozbłyskami późnej fazy na Słońcu. Dochodzi do nich od kilkudziesięciu minut do kilku godzin po głównym rozbłysku.
Czytaj także: Rozbłyski słoneczne są groźne, ale pojawił się sposób na ich przewidywanie
Naukowcy wysunęli w swojej pracy hipotezę, że emisja z pętli koronalnych unoszących się nad powierzchnią gwiazdy i zawierających gorącą plazmę wmrożoną w linie pola magnetycznego można także zaobserwować na gwiazdach, które posiadają superrozbłyski. Z tego też powodu naukowcy wykorzystali istniejące już modele płynów opracowane dla pętli plazmy obserwowanych na powierzchni Słońca.
Według autorów opracowania opublikowanego właśnie w periodyku Astrophysical Journal na powierzchni chłodnych gwiazd dochodzi do dopływu olbrzymiej ilości masy do pętli koronalnych pod wpływem ogromnej energii rozbłysku. Obserwowany na gwiazdach pik jasności rozbłysku powstaje dopiero wtedy, gdy supergorący gaz ochłodzi się na szczycie pętli koronalnej i pod wpływem grawitacji opadnie na powierzchnię Słońca w postaci swoistego deszczu koronalnego.