Ta ostatnia informacja siłą rzeczy jest najbardziej niepokojąca, bowiem wszystko, co dotyczy broni jądrowej, jest przy dzisiejszym stanie świata bardzo niepokojące.
Z uwagi na to, że pełnej informacji nie ma, natychmiast pojawiły się domysły o tym, że może to być broń atomowa do niszczenia satelitów lub też konwencjonalna broń antysatelitarna, ale wyposażona w napęd jądrowy. Zważając jednak na to, jak bardzo dzisiejszy świat opiera się na informacjach dostarczanych na powierzchnię Ziemi z orbity okołoziemskiej, zarówno jedna, jak i druga opcja może stanowić poważne zagrożenie i przechylić szalę dominacji na polu walki na rzecz tego gracza, który korzysta głównie z broni konwencjonalnej, a mniej polega na informacjach z satelitów obserwujących Ziemię czy też satelitów komunikacyjnych.
Pierwotnie informacja o nowej broni rozwijanej przez Rosję nie była przeznaczona dla opinii publicznej. Informacją tą jednak podzielił się Mike Turner, członek Izby Reprezentantów z Ohio. Z tego też powodu już 15 lutego informację tę potwierdził Biały Dom, przyznając, że faktycznie chodzi o nowy rodzaj broni antysatelitarnej.
Czytaj także: Działania Rosjan wywołały poruszenie w USA. Nuklearna potęga na orbicie?
Gdyby faktycznie Rosjanie umieścili bezpośrednio broń w przestrzeni kosmicznej, byłoby to pogwałceniem zapisów Traktatu o przestrzeni kosmicznej z 1967 roku. Wszyscy sygnatariusze tego traktatu zobowiązali się do nieumieszczania broni masowego rażenia w przestrzeni kosmicznej.
Testy broni antysatelitarnej mamy już za sobą
Warto tutaj wspomnieć, że do niszczenia satelitów nie trzeba umieszczać na orbicie okołoziemskiej broni atomowej. Jakby nie patrzeć, przy prędkościach orbitalnych, do zniszczenia satelity wystarczy zwykły śmieć kosmiczny o rozmiarach kilku centymetrów. Nieco większy śmieć kosmiczny jest w stanie zamienić działającego satelitę w chmurę odłamków składającą się z tysięcy mniejszych i większych fragmentów, nad którymi już nikt nie będzie miał kontroli.
Co więcej, Rosja ma już za sobą test naziemnej broni antysatelitarnej. Pod koniec 2021 roku Rosja wystrzeliła z kosmodromu wojskowego w Plesiecku rakietę Nurod, na której szczycie znajdowała się antysatelitarna platforma Nariad. Po dotarciu na orbitę broń uderzyła w nieaktywnego satelitę rosyjskiego Kosmos 1408, który w tym momencie znajdował się na wysokości ok. 485 km nad powierzchnią Ziemi. W wyniku uderzenia powstało ponad 1500 dużych i dziesiątki tysięcy mniejszych odłamków, z których część do dzisiaj zagraża satelitom, a nawet Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.
Czytaj także: W Rosji powstaje nowa broń antysatelitarna? Niedawne wieści niepokoją
W ciągu kilkunastu godzin po uderzeniu astronauci znajdujący się na pokładzie stacji kosmicznej kilkukrotnie musieli założyć skafandry kosmiczne i przejść do statków Sojuz i Crew Dragon, bowiem istniało realne ryzyko uderzenia odłamków w stację kosmiczną, co spowodowałoby ryzyko zniszczenia orbitalnego laboratorium i konieczność natychmiastowej ewakuacji astronautów na powierzchnię Ziemi.
Pojawia się zatem pytanie o to, co Rosja teraz chce umieścić na orbicie. Informacje przekazane przez Biały Dom wskazują, że owa broń jest na razie w trakcie rozwijania i jeszcze nie znalazła się na orbicie okołoziemskiej. Nie zmienia to jednak faktu, że mowa tutaj o komponencie jądrowym, co skutecznie zwraca uwagę całego świata, szczególnie gdy mówimy o Rosji, kraju, który nie respektuje ustalonego porządku na świecie.
Dawno już minęły czasy ograniczania arsenałów jądrowych. W wyniku agresji Rosji na Ukrainę świat zrozumiał, że dopóki kraje takie jak Rosja mają i rozwijają własną broń jądrową, reszta potęg militarnych nie może samemu pozbawiać się argumentów jądrowych. Nic zatem dziwnego, że dzisiaj przegląd i modernizację swoich arsenałów prowadzi nie tylko Rosja, ale także Chiny, Indie, Stany Zjednoczone i inni.
Czytaj także: Samowolka Rosjan, stanowcza reakcja USA. Broń antysatelitarna użyta po raz pierwszy
Jeżeli okaże się, że Rosja chciałaby umieścić broń jądrową na orbicie, to istnieje ryzyko, że chcąc utrzymać równowagę sił, także inne kraje zdecydują się na taki ruch.
Broń jądrowa na orbicie teoretycznie mogłaby być wycelowana w cele na powierzchni Ziemi. Jakby nie patrzeć broń odpalona z orbity byłaby w stanie bardzo szybko dotrzeć na powierzchnię Ziemi, unikając wykrycia przez systemy wczesnego ostrzegania.
Jak wskazuje Spencer A. Warren w artykule opublikowanym na portalu The Conversation, taka broń mogłaby stanowić element skutecznego jądrowego odstraszania. Żaden kraj bowiem obecnie nie posiada możliwości skutecznej obrony przed ładunkiem odpalanym bezpośrednio z orbity, szczególnie jeżeli to ładunek jądrowy.
W tym kontekście faktycznie „lepiej” by było, gdyby broń była przeznaczona do niszczenia satelitów. Warto jednak pamiętać, że orbita okołoziemska nie przypomina tej sprzed 10 czy 20 lat. Aktualnie na orbicie sam SpaceX posiada ponad 6000 aktywnych satelitów, a i inne kraje zaczynają intensywnie budować całe konstelacje satelitów.
Zniszczenie kilku satelitów wroga za pomocą broni może obecnie doprowadzić do tzw. syndromu Kesslera, w którym zniszczenie kilku satelitów prowadzi do powstania chmury dziesiątków tysięcy odłamków, które poruszając się w losowych kierunkach po orbicie, zaczynają uderzać w inne aktywne satelity, także i je zamieniać w chmury odłamków. Po osiągnięciu pewnego krytycznego punktu, na orbicie znalazłoby się tyle odłamków, że żaden system monitorowania orbity nie byłby w stanie śledzić wszystkich odłamków i aktywnie manewrować pozostałymi satelitami, aby ominąć je wszystkie.
Gdyby do takiej sytuacji doszło, nie tylko stracilibyśmy większość satelitów na orbicie, co nie mielibyśmy gdzie wysłać nowych satelitów, bowiem unoszące się na orbicie odłamki natychmiast by je niszczyły. Podbój przestrzeni kosmicznej zostałby zahamowany na dobrych kilkadziesiąt lat, a mieszkańcy Ziemi siłą rzeczy musieliby wrócić do świata przedsatelitarnego.
Z drugiej strony, gdyby natomiast doszło do eksplozji jądrowej na orbicie okołoziemskiej to satelity zostałyby zniszczone przez falę promieniowania gamma wyemitowaną w momencie eksplozji, która skutecznie zniszczyłoby komponenty elektroniczne na pokładzie satelitów szpiegowskich, wojskowych, nawigacyjnych, ale także wszystkich innych znajdujących się w jej zasięgu. Jakby nie patrzeć, na orbicie nie ma żadnych granic, a satelity wszystkich krajów bezustannie się mijają. Każdy atak taką bronią zniszczy zatem satelity należące do wszystkich krajów jednocześnie, włącznie z krajem atakującym. Na dłuższą metę nikt na tym nie skorzysta, a straci cały świat.