Dokumenty nie pozostawiają złudzeń – w tej formie laptop dla ucznia nie przejdzie
Nie będę tu wchodził w genezę pomysłu i sam proces jego realizacji, temat bowiem wielokrotnie tutaj był omawiany. Przypomnę tylko, że „laptop dla ucznia” miał być realizacją jednego z kamieni milowych zapisanych w KPO, jako inwestycja C2.1.2 „Wyrównanie poziomu wyposażenia szkół w przenośne urządzenia multimedialne – inwestycje związane ze spełnieniem minimalnych standardów sprzętowych”, a ze względu na problemy rządu zjednoczonej prawicy z praworządnością, finansowany był z Polskiego Funduszu Rozwoju z nadzieją na zrefinansowanie całości przez Unię Europejską w momencie odblokowania środków w przyszłości. Z dokumentów wynika, że chodziło o kwotę 1515315997,19 zł, czyli ponad półtora miliarda złotych.
Laptopy zostały rozdane (w każdym razie większość z nich), często w asyście posłów ZJEP robiących przy tej okazji kampanię wyborczą, później nastąpił cyrk pod tytułem „raz zdobytej władzy nie oddamy”. Nowy rząd przejął władzę w grudniu i dopiero wtedy zaczęło się stawać jasnym, jak wielka jest skala pozostawionego przez poprzedników bałaganu.
Rząd Morawieckiego bowiem w ogóle nie wynegocjował z KE zgody na zakup laptopów ze środków KPO i nic dziwnego, że UE zakwestionowała program „laptop dla ucznia” jako niewiele mający wspólnego z pierwowzorem zapisanym w kamieniach milowych, o czym niedawno poinformował minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski.
W piśmie wysłanym do ministrów Janusza Cieszyńskiego i Przemysława Czarnka minister Funduszy i Polityki Regionalnej Grzegorz Puda alarmuje, że należy podjąć rozmowy z Komisją Europejską w tej sprawie, oraz w sprawie niezbędnych zmian w programach edukacyjnych, których – jak wielokrotnie już pisaliśmy – MEiN nie miało zamiaru wprowadzać, spychając problem na szkoły i nauczycieli. Pikanterii dodaje fakt, że pismo zostało wysłane w ostatnim dniu pracy ministrów, gdyż dzień później nastał Rząd Dwutygodniowy, który miał ważniejsze sprawy niż rządzenie.
Ponieważ żadnych ustaleń z KE na temat najwyraźniej nie było, a jednocześnie nie zostały zagwarantowane środki budżetowe na kolejną edycję, po dwutygodniowej smucie nowy rząd Donalda Tuska w spadku otrzymał kukułcze jajo: konieczność wynegocjowania refinansowania programu odziedziczonego po poprzednikach i wykonanego programu i konieczność podjęcia decyzji, co dalej. Lista zaniedbań i braków odkrytych przez nowy rząd jest tak bogata, że posłużę się tu zestawieniem dokonanym przez kogoś innego:
Możliwości generalnie są trzy: pozostawienie programu „laptop dla ucznia” w niezmienionej formie i finansowanie go ze środków własnych (bagatela, około 1,2 mld zł, które musiałby wygospodarować minister Andrzej Domański z i tak niedopinającego się budżetu), bez oglądania się na fundusze unijne, całkowite anulowanie programu, co jest zapewne najbardziej sensowne, lecz ze względów wizerunkowych niewygodne („paczcie, jak my rządziliśmy, to dawaliśmy dzieciom laptopy, a ten rudy Tusk to zaraz wszystko wam zabierze”).
Najkorzystniejsze dla wszystkich zainteresowanych byłoby oczywiście znalezienie takiej formuły, która zostanie zaakceptowana przez Komisję Europejską. Decyzję co dalej ostatecznie podejmie zapewne premier Donald Tusk, ze względu na potencjalne polityczne konsekwencje, jakakolwiek by jednak była musi być podjęta szybko – jest już luty i czasu na ewentualne rozpoczęcie mocno opóźnionych procedur przetargowych jest coraz mniej.
O skali bezsensowności dotychczasowej formy programu „laptop dla ucznia” niech zaświadczy fakt, że mój syn laptopa otrzymał na początku października, a dopiero w przyszłym tygodniu, na kilka dni przed końcem semestru, będzie miał być może po raz pierwszy okazję wykorzystać sprzęt na lekcji. I będzie to wyłącznie kwestia pomysłowości nauczyciela, a nie programu.